Zaczęli nieźle, od prowadzenia 1:0 z renomowanym Debellatio. Gwar na trybunach, niedowierzanie, głębokie spojrzenia kobiet z widowni. Byli bohaterami, zdobywcami, wznieśli się na piłkarski Mount Everest wzbudzając w całej hali gromkie „ochy” i „achy”. Mężni, przystojni, pewni siebie – do jakiejś siódmej minuty pierwszego spotkania w historii zespołu wszystko szło pięknie, a świat się zatrzymał. I właśnie w siódmej minucie Debellatio wyrównało, a Vifon Team jakby ciągle spadał ze swojego chwilowego Everestu marzeń.
Adepci dziennikarstwa przegrali ostatecznie swój debiut na Turnieju o Puchar Dziekana 1:2, co wynikiem do końca złym nie było, jednak od tych pamiętnych siedmiu minut, dawno nie doświadczyli glorii chwały. Przyszły kolejne porażki, spowodowane brakiem jakiegokolwiek zgrania. Niektórzy wychodząc na boisko właściwie znali się tylko z imienia (tutaj zabraknie historii o wspólnych piątkowych zajęciach wychowania fizycznego). Właściwie realizowany jest tylko drugi punkt drogi do mistrzostwa – czyli wspólne omawianie taktyki do późnych godzin wieczornych w domach lub miejscach bardziej publicznych.
Jako, że drużynę zaczyna budować się od znalezienia bramkarza należy wspomnieć o Szymonie Troszczyńskim, w większości spotkań jedynym jasnym punkcie zespołu. Nie raz ratował drużynę swoimi paradami i bez wątpienia jeśli VT zdobędzie jakiekolwiek punkty, będą one dedykowane właśnie jemu. Można powiedzieć, że bez niego Vifon zawsze przegrywa, lecz nie będzie to zbyt wyszukana informacja statystyczna.
Defensywę tworzą przeważnie Michał Radzimiński i Kacper Witt. Obaj silni, prężni lecz momentami brakuje tam zrozumienia. Drugi z wymienionych jako fan „futbolu na tak” często angażuję się w ofensywę i do niezliczonej liczby asyst, dodał ostatnio pierwszego hat-tricka w historii. Bez wątpienia jeden z pierwszych na liście do miana legendy zespołu.
Między obroną a atakiem, czyli w miejscu nieoczekiwanych vifonowych poczynań, znajdują się nierzadko Dominik Jagiełło i Mateusz Walkowiak – królewskie pochodzenie z kapitańskim spokojem stwarzają drugą linię o niewyobrażalnym potencjale. Dominik to istna bestia halowej piłki, człowiek który nigdy nie odstawia nogi, a ostatnio i rąk. Jest ambitny i wygłodniały jako jego przodek pod Grunwaldem, a Mateusz to „Mały Książę” środka pola z wizją gry a’la barcelońska tiki-taka. Vifonowy Iniesta jest ostatnio w co raz większym gazie, twórca zespołu i pomysłodawca wyrafinowanej nazwy ciągle wierzy w dorobek punktowy.
W ofensywie dwa żądła. Kąsają właściwie kiedy zechcą i rywale mogą tylko skakać z radości, że w tym sezonie nie przejawiają oznak do krzywdzenia rywali. Maciej „Gwiazda” Dzięcioł razi swoim blaskiem ludzi daleko poza halą, a jego premierowe trafienie, które przyniosło siedem minut szczęścia z Debellatio długo figurowało na liście najpiękniejszych bramek. Z przodu jest jeszcze autor tekstu, który zazwyczaj trafia na pocieszenie, choć były momenty, że wyprowadzał zespół na prowadzenie, a jego nazwisko dumnie wybrzmiewało z gardeł wiernych fanatyków.
Warto wspomnieć także o człowieku orkiestrze w skali zespołu dziennikarzy. Funkcję prezesa, trenera i filaru defensywy dumnie pełnił Mateusz Iwiński, aż do czasu własnej dymisji spowodowanej cięciami w budżecie. Mateusz przejawia jednak oznaki powrotu, co byłoby ogromnym wzmocnieniem na boisku jak i w szatni. Ostatnio pojawił się także nowy narybek w zespole. Łukasz Grygiel, Jan Napieralski czy Marcin Sommerfeld są ostatnią deską ratunku dla tonącego okrętu. Spodziewane są także kolejne wzmocnienia, jednak by nie ułatwiać zadania w rozpracowaniu gry VT, nie można o nich za wiele napisać…
Michał LEŚNICZAK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.