231 dni, 5544 godzin, 332640 minut oraz jeszcze więcej niesamowitych zagrań, zwrotów akcji, kontrataków i wreszcie pięknych bramek – najważniejszy piłkarski Turniej przeszedł do historii i zrobił miejsce dla nadchodzących Mistrzostw Świata w Brazylii.
Rozpływać się nad tym międzynarodowym widowiskiem można nieustannie. Snuć zmyślne metafory, szastać epitetami na lewo i prawo każdy może, ale nikt nigdy nie będzie w stanie wyjaśnić fenomenu tejże ligi. Finałowe rozgrywki Turnieju Futsalu o Puchar Dziekana, stały się mocną konkurencją dla innych wydarzeń z 4 czerwca. W zasadzie hierarchia wydarzeń została wywrócona. Wizyta Baracka Obamy w Polsce nie była przecież przypadkowa.
Zanim na boisku pojawili się Ci najważniejsi tego wieczoru, na polu bitwy pojawiły się zespoły KS Sztang UAM oraz największa niespodzianka rozgrywek – My Tylko Na Chwilę. Gladiatorzy nie walczyli może na śmierć i życie, ale brązowe medale często smakują lepiej niż srebrne, a nad domowym kominkiem prezentują się bardzo okazale. Moc Siłaczy okazała przeogromna i zmiotła rywali z powierzchni ziemi. Reprezentanci stylu MTNC, jak ktoś mądrze powiedział – „wpadli na chwilę, a zostali do końca” – i mimo porażki w decydującej rundzie finałowej, pozostawili ogromną dawkę pozytywnych emocji jakże kontrastujących z ich taktyką, czyli zmodyfikowaną kombinacją włoskiego cattenaccio i polskiej „obrony Częstochowy” .
Mecz o trzecie miejsce:
KS Sztangi UAM – My Tylko Na Chwilę 6:1 (Jankowski 2, Kałowy 2, Chmielewski, Patalas – Szymański)
Kiedy już przyszło co do czego, zbiegli się kibice, a odbiorniki telewizyjne w pobliskim areszcie namierzyły łącza transmitujące wielki finał. Dreszcze w hali przy ulicy Młyńskiej przeszły niemal każdego fanatyka futbolu, łącznie z sympatycznym panem Kaziem. Lokalni herosi, wydziałowi celebryci z GJK stanęli naprzeciwko obrońców tytułu. Śmierć musiała zajrzeć Zbigniewowi w oczy, jednak ułańska fantazja i wola walki wypełniała umysły pretendentów. Weterani futsalowych parkietów z łatką wiecznych chłopców z GJK zaczęli najlepiej jak mogli. Szybko wyszli na jednobramkowe prowadzenie, lecz huraganowe ataki Wenecjan odparły ofensywę Zbigniewia przechodząc do kontrataku. Cztery bramki, ostudziły zapędy GJK, jednak ten niczym średniowieczny rycerz nie miał zamiaru się poddawać. Paradoksalnie zawodnicy GJK powinni się cieszyć, bowiem śmierć się od nich oddalała, jednak nie o to tu przecież chodziło. Akcja za akcją. Gol za golem. Z jednej strony genialny Pudło wspomagany przez partnerów, z drugiej siła drużyny, gdzie wszyscy szli równo do przodu, choć grzechem byłoby pominięcie fantastycznej skuteczności Makowskiego i Maruszewskiego. Duet M&M siał istnie spustoszenie, jednak tak szybko jak Śmierć strzelała, tak natychmiast traciła. A kiedy wydawało się, że siódmej bramki nie dadzą już sobie wpakować, to i tak ją dostali. Heroiczna postawa GJK była na wskroś epicka.. Parafrazując Sienkiewicza, niczym „Zbyszko z Poznańca”.
Remis 7:7 oznaczał tylko jedno. O tym kto zdobędzie tytuł Mistrza IV Turnieju miały zadecydować rzuty karne. I tam role się odwróciły. To Zbigniew uciekł tak, że obrońcy tytułu musieli gonić. Jednak nie dali rady. Duch Stambułu sprzyjał pretendentom do zwycięstwa. W telegraficznym skrócie: 3:1. GJK MISTRZ.
Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że drużyna GJK nie pomyliła fety z amfetaminą i świętowała do białego rana w kilku poznańskich melinach.
FINAŁ:
GJK Zbigniew – Śmierć w Wenecji 7:7, k. 3:1 (Pudło 5, Smoczyk, Wiśniewski – Makowski 4, Maruszewski 3)
Michał LEŚNICZAK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.