Niespełniony maestro

Mimo upływu lat Citko wciąż cieszy się sporym zainteresowaniem mediów (Fot. drutexbytovia.pl)

Mimo upływu lat Citko wciąż cieszy się sporym zainteresowaniem mediów (Fot. drutexbytovia.pl)

18 lat temu był niekwestionowaną gwiazdą polskiej piłki. Jego popularność w tamtym czasie śmiało można porównać z tą, jaką cieszy się obecnie Robert Lewandowski. W 1996 roku został wybrany najpopularniejszym sportowcem Polski, proponowano mu nawet udział w filmie u boku Bogusława Lindy. W parze z rozgłosem szły również umiejętności piłkarskie.

Zachwycające występy w klubie oraz reprezentacji nie pozostaly niezauważone. Transfer 23-letniego ofensywnego pomocnika do Arsenalu, Liverpoolu czy też Interu był niemalże przesądzony. Niestety poważna kontuzja przekreśliła znakomicie zapowiadającą się karierę. Marek Citko miał wszystko, by zostać jednym z najlepszych piłkarzy na świecie. Pech jednak sprawił, że jego marzenia nie mogły zostać zrealizowane.

Citko urodził się w Białymstoku, a jego pierwszym klubem był miejscowy Włókniarz. W wieku 16 lat trafił do Jagiellonii, gdzie zaczęła powstawać znakomita drużyna rocznika 1974. On, Tomasz Frankowski, Mariusz Piekarski czy też Daniel Bogusz trafili pod skrzydła Ryszarda Karalusa – znakomitego trenera drużyn młodzieżowych, ale też i świetnego wychowawcy. W 1992 roku chłopaki z Białegostoku sięgnęli po tytuł mistrza Polski juniorów. Citko w tym samym roku zadebiutował w Ekstraklasie. Jego kariera nabrała rozpędu w 1995 roku, gdy trafił do Widzewa Łódź. Szybko przebił się do pierwszego składu, stopniowo odgrywając coraz większą rolę w nowym zespole. I tak nadszedł rok 1996, który okazał się przełomowy w karierze białostoczanina.

Zaczęło się od debiutu w reprezentacji, o którym Citko na pewno chciałby zapomnieć (0:5 z Japonią). W czerwcu walnie przyczynił się do zdobycia tytułu mistrza Polski przez Widzew, co dało szansę awansu do Ligi Mistrzów, którą piłkarze z Łodzi wykorzystali. Początek fazy grupowej to popis gry Marka. W meczu z późniejszymi triumfatorami, Borussią Dortmund, strzelił bramkę, a już dwa tygodnie później, w spotkaniu z Atletico, powtórzył swój wyczyn. Ten gol jest jednym z najpiękniejszych trafień, jakie polski piłkarz zanotował w europejskich pucharach. Bramkarz Atletico, Jose Molina, został przelobowany z ponad 40 metrów. Słowa „techniczny majstersztyk”, jakich użył komentujący ten mecz dla TVP Jacek Laskowski, to chyba najlepsze podsumowanie tej cudownej bramki.

9 października 1996 roku to dzień, w którym młodego zawodnika pokochała cała Polska. Mecz z Anglią na Wembley w ramach eliminacji do mistrzostw świata miał być przełomowym spotkaniem dla kadry Antoniego Piechniczka. Zaczęło się idealnie dla Polaków – 7. minuta i bramka Marka Citki! Niestety pół godziny później było już 1:2. Polska po raz kolejny nie potrafiła pokonać Anglii, jednak w opinii wielu ekspertów postawiła przeciwnikowi bardzo trudne warunki i mecz ten wcale nie musiał się zakończyć zwycięstwem Synów Albionu. Citko stał się w jednym momencie bohaterem narodowym. Ogromne zainteresowanie mediów, niezliczona liczba listów od fanów, a także propozycje filmowe i muzyczne mogły wpłynąć na zachowanie młodego piłkarza. Popularność nie zmieniła jednak Citki, który nadal pozostał skromnym człowiekiem. Można było nawet odnieść wrażenie, iż zaistniała sytuacja nieco go przerasta, niczym Adama Małysza na początku „małyszomanii”.

Runda wiosenna sezonu 1996/7 miała być ostatnią przed wyjazdem reprezentanta Polski na zachód. W mediach mówiło się o zainteresowaniu piłkarzem przez tak uznane kluby europejskie, jak Arsenal, Manchester United, Liverpool czy też Inter. Do opinii publicznej wyciekła oferta, jaką zaproponował Widzewowi Blackburn Rovers. 7 milionów funtów okazało się sumą do zaakceptowania przez włodarzy łódzkiego klubu, jednak weto postawił sam Citko. Wiedząc o zainteresowaniu zdecydowanie lepszych zespołów niż Rovers, postanowił czekać na kolejne oferty i podjąć decyzję po zakończeniu sezonu. Jak się później okazało, żadna oferta już nie wpłynęła… W końcówce sezonu, podczas meczu z Górnikiem Zabrze, zerwał ścięgna Achillesa. Oznaczało to długą przerwę. Nawet piłkarz nie spodziewał się, że potrwa ona aż 16 miesięcy. Wskutek pomyłek lekarskich istniało nawet ryzyko, iż będzie musiał zakończyć karierę. Udało mu się wrócić na boisko, lecz do dawnej formy – już nie.

Po kontuzji otrzymał szansę od Widzewa, który wierzył w to, że Citko poprowadzi ich do kolejnego tytułu mistrzowskiego. Niestety nie udało się. Nie dało się ukryć, że były już reprezentant Polski gra zdecydowanie gorzej niż przed urazem. W roku 2000 trafił do Legii Warszawa, gdzie miewał tylko nieliczne przebłyski dawnej formy. Pobyt w stołecznym klubie zakończył się degradacją do drużyny rezerw i w konsekwencji rozwiązaniem kontraktu. Następnymi przystankami w karierze Citki były kolejno Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, Hapoel Beer Szewa, Aarau, Cracovia, Yverdon-Sport i Polonia Warszawa. W żadnym z tych zespołów nie odzyskał dawnej dyspozycji. Grając w Polonii, jeszcze raz przypomniał o swojej genialnej technice, strzelając bramkę bezpośrednio z rzutu rożnego. Było to ostatnie dzieło sztuki, jakie naszkicował swoimi nogami. Niedługo później rozwiązał kontrakt i w 2007 roku oficjalnie zakończył karierę.

Po zawieszeniu butów na kołku Citko nie rozstał się na dobre z futbolem. Przez krótki czas był skautem stołecznej Polonii. Obecnie jest agentem reprezentującym interesy kilku reprezentantów Polski. Czasem zdarzy mu się pojawić w mediach, wypowiadając się nie tylko na tematy piłkarskie, ale też religijne. Były piłkarz jest osobą głęboko wierzącą i często angażuje się w różne akcje, takie jak np. „Nie wstydzę się Jezusa”. Nade wszystko ceni sobie prywatność, co nie zmienia się, zresztą od wielu lat. Wciąż jest tym samym skromnym chłopakiem, którego przed 18 laty uwielbiała cała Polska.

Jakub PTAK

Dodaj komentarz