Wraz z Dniem Kobiet na horyzoncie miasta nad Wartą pojawiła się wiosna. Niestety, nie wszyscy mogą cieszyć się wolnością, gdyż nadal walczą oni z najgorszym przeciwnikiem studenta, czyli sesją.
Wtorek w tej pogodnej scenerii dostał miano małego piątku, a środa małej soboty. Miasto znów zaczyna wzywać nocnych łowców przygód, a to oznacza tylko jedno – czas przebudzić się z zimowego snu! Drugą turę klubowych eskapad należy jednak od czegoś zacząć. Tutaj z pomocą przychodzi przysłowiowy diabeł, który czeka, żeby powiedzieć wam dobranoc.
Świecące na żółto centrum przyciąga wszystkich. Znajdziecie tam cud dziewczyny, księcia z bajek oraz strażników uczciwości, którzy przeszukują miejski rynek z nadzieją na ujarzmienie paru poważnych, nietrzeźwych, niedzielnych przestępców. Miasto koziołków nie może narzekać na brak wodopojów. Tak zwanych baletów, gdzie można się zakochać lub stracić resztki godność i honoru. Niezależnie od tego, jaki typ imprez lubisz są miejsca na mapie miasta Lecha, które odwiedzić musi każdy. Jednym z takich miejsc jest SQ, które na stałe wpisało się w świadomość każdego studenta.
Schody prowadzące do wnętrza Starego Browaru swoją długością przypominają drogę do nieba, ale w chwili wyjścia z klubu stają się autostradą do piekła. Przez nią przebrnąć jest bardzo trudno i udaje się to tylko nielicznym. Gdy już uporamy się z syzyfową górą, czeka nas przeprawa przez szklane drzwi i bramę, a raczej jej strażników. Pierwsze piętro podziemi browaru zaskakuje profesjonalizmem i humorem. Panowie rzeczywiście wyglądają niczym gladiatorzy Spartakusa, jednak nie są oni bezmózgimi gorylami, a zabawnymi drwalami, którzy wiedzą, kiedy się uśmiechnąć, a kiedy trzeba kogoś zrąbać. Gdy już zapłacimy za wejście i uśmiechniemy się do drwaloseksulnych osiłków, czeka nas wycieczka do szatni. Tam nie jest już tak kolorowo. Natłok ludzi i trójka szatniarzy, którzy bardziej zafrasowani są liczeniem, kto ile musi zapłacić niż rosnącą wiecznie kolejką, sprawia wrażenie delikatnie mówiąc nieporządku. Panowie mają gdzieś czy obsługują królowe angielska, czy popularnych blokersów i traktują wszystkich klientów z należytym brakiem szacunku. Gdy dostaniemy już upragniony numerek, SQ otwiera przed nami świat inny niż ten, który zostawiliśmy na Półwiejskiej.
Gdy tylko znajdziemy się w okolicach parkietu, nagle urywa nam się kontakt z rzeczywistością. Ogromna fala basów sprawia, że nasze organy wewnętrzne chcą jak najszybciej opuścić organizm. Moim zdaniem jest to zabieg celowy, gdyż organy tak pobudzone potrzebują uspokojenia, więc z chwilą wejścia na parkiet od razu udajemy się do baru, by znieczulić organizm. Aby dostać się do lady wodopoju musimy pokonać tor przeszkód, złożony ze sterty stolików oraz ludzi, którzy próbują wykrzyczeć sobie jak minął im dzień. Gdy tylko dotkniemy blatu barmańskiej świątyni, czujemy ogromną ulgę i nadzieję, że zaraz wszystko wróci do normy. Niestety barmani skutecznie unikają naszego wzroku, obsługując swoich stałych klientów lub nosząc szkło. Jeden z nich np. w czasie mojej wizyty przy barze przyniósł około 174 kieliszków zanim jego koleżanka się mną zainteresowała. Do pracy w tym fachu trzeba się urodzić! Wydaje mi się, że chodzi tutaj o coś innego niż nalewanie ludziom rozwodnionego piwa, tu trzeba być spowiednikiem, psychologiem i showmenem w jednym.
Trunki smakują tak dobrze jak dobrze są podane. Mi te z SQ nie smakowały zupełnie, a wizyta przy barze miała tyle wspólnego z przyjemnością, ile oglądanie jak pewien rolnik z nadwagą skacze do wody z pięciu metrów. Po paru łykach, gdy muzyka przestanie już nam przeszkadzać, możemy udać się na parkiet. Pierwsze co rzuca się w oczy to DJ, który góruje nad krajobrazem roztańczonych ciał. Niczym król ogląda jak jego poddani tańczą w rytm jego muzyki, która teraz już nie jest tylko przerażającym buczeniem. To raczej zaproszenie, krzyczące: witaj w moim świecie. Obok naszego pasjonata rytmów wszelakich jest jego wkurzający kolega lub koleżanka. Jego lub jej głównym zadaniem jest irytowanie ludzi przez świecenie im po oczach różnego rodzaju halogenami. Niczym sępy śledzą oni, kto dziś przesadził z miłością na parkiecie i punktują pary przypadkowych zakochanych, którzy nocy woleliby jutro nie pamiętać.
Nad wszystkim oczywiście czuwa czujny obiektyw fotografa, którego prawdopodobnie życiowym celem jest zrobienie jak największej ilości przypałowych zdjęć. Jak to mawiał klasyk: mają ludzie pomysły. Sam parkiet dzieli i łączy w sobie parę indywidualnych grup, wspólnie tworzących piękny krajobraz zniszczenia, którego nie powstydziłby się niejeden batalistyczny reżyser. Parkiet otacza grupka silnych samców alfa. Pilnują swoich kobiet, by te nie bawiły się zbyt dobrze. Są też łowcy, szukający swoich przyszłych ofiar. W centrum możemy znaleźć zakochanych, którzy nie mają problemów z okazywanie sobie czułości, nawet jeśli znają się 5 minut i cud dziewczyny, ubrane w najmodniejsze ciuchy. Czekają na tego jedynego księcia z bajki. Mamy też fanklub DJ’a. Ten na wszystko, co zrobi idol reagują piskiem oraz stwierdzeniami, których nie powstydziłby się każdy szanujący się dwulatek. Jest tez grupa chłopaków z fizyki, która zaprosiła dwie koleżanki. Nie ma między nimi chemii, choć atmosfera momentami przypomina tę z niemieckich filmów. Oczywiście są też ludzie zwyczajni, bawiący się nienagannie w nienagannym towarzystwie, jednak skrajności są ciekawsze.
SQ jest, był i będzie klubem, który nie będzie narzekał na brak klientów. Trudno powiedzieć dlaczego, ale lata spędzone na poznańskiej scenie służyły miejscu tysiąca schodów. Amatorzy poszukiwania drugiej połowy sprawdzą się w klubie, gdzie parkiet przypomina ławicę ryb. Panie znajdą swojego wybranka, jeśli szukają typu opalonego nowoczesnego macho. Amatorzy dobrej muzyki, przy której da się tańczyć, również znajdą tutaj swoje miejsce. Co prawda nie usłyszą własnych myśli. gdyż muzyka skutecznie wyrzuci je z głowy, ale czasem nie warto myśleć. Nie ma tutaj miejsca na intymność, gdyż parkiet jest wszędzie. To on, a nie bar jest sercem tego klubu. Szał ciał i balanga do szóstej to definicja SQ. Większość i tak nie będzie pamiętać, co się w SQ stało, a jeżeli nawet, opowieści te będą miejskimi legendami. Wszystko to jest nieważne, istotne jest to żeby pamiętać, komu się powiedziało dobranoc.
Fikus
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.