Linia frontu to nie tylko miejsce działań żołnierzy, zwiadowców czy sanitariuszy – ta często mało przyjazna okolica to również teren pracy dziennikarzy. Głowa na karku, zimna krew, opanowanie i odwaga, jeśli nie posiadasz tych cech, lepiej znajdź sobie inną pracę. Ewentualnie zapytaj o radę Arletę Bojke, bo absolwentka Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa w wojennym żywiole czuje się jak ryba w wodzie.
Wczoraj na wydziale powitaliśmy niezwykłego gościa. Właściwie „gość” to chyba niezbyt stosowne określenie osoby, która należy przecież do naszej wielkiej rodziny. WNPiD opuściła siedem lat temu. Dzisiaj możemy być dumni, że jest jego absolwentką. Arleta Bojke zaszła naprawdę daleko. Jej długa droga w dziennikarskiej karierze zaprowadziła ją ostatecznie do miejsca, które wszyscy inni opuszczają.
Dzisiaj wschód Ukrainy nie przypomina miejsca sprzed roku. Spokój i stabilizacja zniknęły wraz z wydarzeniami zapoczątkowanymi na Majdanie, gdzie ludność ukraińska domagała się lepszego życia, a zamiast tego ich kraj zamienił się w pole bitwy. Majdan nie był jednak tylko miejscem zjednoczenia narodu ukraińskiego, ale także większości zachodniego świata, do którego Ukraina tak bardzo chciałaby należeć. Już wtedy, podczas wczesnej fazy rewolucji, u naszych wschodnich sąsiadów docierało do nas gros informacji, które dawały nadzieję na zmiany. Zmiany nadeszły – nie takie jednak, jakich pragnęliby Ukraińcy.
Dziesiątki stacji telewizyjnych, radiowych czy portali internetowych relacjonowało tamte wydarzenia. Po roku jednak sprawa wygląda nieco inaczej i na dziennikarskim „placu boju” pozostali już tylko najwytrwalsi. – Konflikt na Ukrainie się uleżał – mówiła podczas wczorajszego spotkania 30-letnia absolwentka WNPiD. A to oznacza tylko tyle, że im mniej informacji do nas dociera, tym mniej wiemy o sytuacji na wschodzie. Nasi sąsiedzi nie goszczą już tak wielu przedstawicieli zachodniego świata mediów jak jeszcze rok temu Majdan. W miejscu, które stało się ruiną, paradoksalnie wciąż panuje wszechobecna biurokracja uniemożliwiająca wszystkim, również i dziennikarzom poruszanie się po kraju. – Bez dokumentów ani rusz. Bez nich dziennikarze nie mieliby tam czego szukać – stwierdziła. – Tak samo bez kamizelki kuloodpornej, która waży bagatela 12 kilogramów, co dla kobiety nie jest małym ciężarem!
Arleta Bojke zapytana o to, co najgorszego mogłoby się przytrafić korespondentowi, odpowiedziała pół żartem, pół serio – odebranie akredytacji. Dziennikarka TVP, cytując przy okazji klasyka, stwierdziła, że bycie kobietą na linii frontu ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne.
– Mężczyźni generalnie traktowali mnie lepiej przez to, że jestem kobietą. To znaczy niektórzy nie chcieli ze mną rozmawiać – był jeden facet, wojskowy, cały w symbolach prawosławnych. Nie chciał odpowiedzieć na żadne moje pytanie. Dopiero, gdy koledzy z TVP przyznali, że to ja jestem szefową, zgodził się na rozmowę. Nigdy jednak nie przytrafiła mi się sytuacja, w której byłabym narażona na pobicie. Faceta łatwiej uderzyć – skwitowała.
Żurnalistka spytana o to, jak daleko może posunąć się jeszcze Władimir Putin, nie potrafiła udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Konflikt ewoluuje i tak naprawdę nikt nie wie, jak długo nasi wschodni sąsiedzi będą zmuszeni bronić się przed agresją Rosji. Jakkolwiek jednak nie rozwinęłaby się sytuacja, mamy pewność, że dziennikarze z taką charyzmą, zaangażowaniem i pasją jak Arleta Bojke nadal będą dla nas oknem na Ukrainę.
Dlatego właśnie tak ważni są ludzie tacy jak ona, którzy stają naprzeciw niebezpieczeństwu, aby robić to, do czego my, dziennikarze jesteśmy szkoleni – do rzetelnego informowania. Sytuacja na Ukrainie jest niestabilna, żeby nie powiedzieć dramatyczna, a jej doświadczenia stanowią doskonały przykład na to, że w pracy reportera nie można spodziewać się ściśle określonego schematu.
Grzegorz IWASIUTA i Kacper WITT
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.