Walka na noże przy Młyńskiej – Sztangi jadą na Hollywood!

11281671_1122716791088794_1548513590_oPrawdziwa jatka w futsalowym koloseum. Trudno o lżejsze słowa, bowiem półfinałowym emocjom towarzyszyło wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej. Grad bramek, czerwona kartka, piłkarski bandytyzm, gole w ostatnich sekundach i wreszcie rzuty karne. „Wszystko tylko nie Zbyszek” – wołali przed losowaniem przedstawiciele Sztang w obawie przed agresywnym i walczącym do upadłego zespołem. I tak się rzeczywiście stało. Ubiegłoroczny mistrz trafił na FC Hollywood, a czerwonokrwistych ze Sztang los skojarzył ze Śmiercią w Wenecji.

Losowanie odbyło się co prawda bez Łysego z UEFA, ale wszystko przebiegło sprawnie i uczciwie. Kiedy formalności stało się zadość, o 21.45 na parkiecie pojawili się gracze Pijanego Zbyszka i FC Hollywood. Gwiazdozbiór w białych zbrojach zaczął to spotkanie dość niemrawo, co wykorzystali bardziej doświadczeni czempioni. Błąd w środku poskutkował tym, że Przychodzeń znalazł się w sytuacji „sam na sam” z Bętkowskim, którego z mistrzowskim spokojem przedryblował i wpakował piłkę do pustej bramki. W hali zawrzało, uniósł się zapach delikatnej niespodzianki.

Rezerwowi kipieli ze złości na ławce, Lubański wrzeszczał z wściekłości głośniej niż cieszył się z darmowego piwa dzień wcześniej, a Zbyszek przypominał dojrzałego Zbigniewa i długo odpierał ataki rywali. W końcu w świetnej sytuacji znalazł się Junik. Jedyny na boisku dresiarz ukrywający swoje brzuchate łydki pod długimi spodniami, zachował się jak profesor i wyłożył „patelnię” do Wyszyńskiego. 1:1, plotki o „wczorajszej” formie tego niezwykle sympatycznego zawodnika można było włożyć między bajki. Pod koniec pierwszej połowy Junik miał jeszcze okazję do podwyższenia, ale świetnie bronił goalkeeper Zbyszka. Równie dobrą okazje mieli też weterani turnieju. Przychodzeń znalazł się w sytuacji strzeleckiej, jednak jego niekonwencjonalne podanie do Adriana Pudło świetnie wyczuł Bętkowski i do przerwy wynik się już nie zmienił.

W drugiej połowie temperatura panująca w hali rozbiła termometr. Niestety nie tylko ze względu na czysto sportowe sytuacje. Najpierw na połowie boiska urwał się Smoczyk, którego zatrzymano dopiero faulem. Gracze Zbyszka oczekiwali dwuminutowego wykluczenia dla obrońcy FCH – Witkowskiego, jednak trudno o jednoznaczną decyzję, bowiem faulujący nie był ostatnim zawodnikiem przed bramkarzem. Hollywoodzki styl przyniósł w końcu prowadzenie 2:1 za sprawą Jaroszewskiego, jednak głupcem nazwać można było kogokolwiek, kto myślał, że jest po meczu. Do końca pozostawało ponad 10 minut, a Zbyszek kopał jeszcze silniej i jeszcze mocniej. W tym momencie pojawiła się kolejna kontrowersja. Chorągiewkowaty tego wieczoru chłopak z gwizdkiem nie zauważył faulu Witkowskiego w środku boiska, Los Blancos wyszli z kontrą i podwyższyli na 3:1. Nie można stwierdzić, że ta sytuacja przesądziła o losach meczu, ale powiedzieć, że wprowadziła nerwowość, to jak nic nie powiedzieć. Przychodzeń zapragnął w pojedynkę wymierzyć sprawiedliwość i napadł na sędziego, co poskutkowało czerwoną kartką. Nerwy swoją drogą, ale z całym szacunkiem – nikt tu nikogo nie pozbawił Mistrzostwa Polski w 99. minucie.

Zrezygnowani sędziowską żałością i niesprzyjającym wynikiem gracze Zbyszka z upływem minut oddalali się co raz bardziej od finału. Spotkanie stało się brutalne, czego żywym przykładem był szalony rajd Smoczyka za Witkowskim, przypominający napaść Tottiego na Balotelliego z meczu Romy z Interem. Hollywood zwietrzyli wtedy szanse na dobicie rywala i dopełnili dzieła.

Ostatecznie skończyło się na 5:1, a wynik ustalił właśnie Witkowski. Śnieżnobiali zameldowali się w finale dzięki niezwykle zgranej drużynie od heroicznego Bętkowskiego do jokera Nalepy, który notabene popisał się ładnym trafieniem na 4:1. FC Hollywood w finale, Pijany Zbyszek gra o brąz – szacun dla obu zespołów, a cały ten kocioł emocji niech zakończy już finalny gwizdek arbitra. Arbitra, do którego trzeba jasno wyznaczyć apel. Więcej „cojones” przy spornych decyzjach. Nie gramy o 24-karatowe złoto, ale przestępstwa z wczoraj to prawdziwy kryminał.

FC Hollywood 5 – 1 GJK Zbyszek (Wyszyński, Nalepa, Jaroszewski, Witkowski, Lubański – Przychodzeń)

***

W drugim półfinale po jednej stronie stanęła ekipa braci Makowskich wspomaganych przez Schefflera i Matuszewskiego. Samo wymienienie ich składu powoduje u rywali miękkie nogi. Sztangi to jednak goście niezwykle mocni fizycznie i psychicznie, co pokazali na boisku. Śmierć w Wenecji pomimo teoretycznie pewnego wyniku w ćwierćfinale z MILFami, wcale wtedy nie była ekipą czterdzieści razy lepszą, ale w półfinale wszyscy liczyli na pokaz ich klasy.

Zaczęli świetnie, od dwubramkowego prowadzenia. Wydawało się, że to za duże obciążenie dla Sztang, którzy jednak zachęcani przez swoich niezmordowanych kibiców, walczyli do końca. I zaczęli odrabiać straty. Najpierw gol Turnieju na 1:2. Cud, że genialny strzał z woleja wytrzymała siatka. Śmiercionośna siła w pomarańczowych akcentach ewidentnie została poruszona. Gol na 3:1 był tego dowodem. Wydawało się, że tak jak w pierwszym meczu, dwubramkowe prowadzenie zapewni awans. Nic bardziej mylnego.

Sztangi ruszyły po raz kolejny. Dwa błędy indywidualne i było 3:3. Kiedy wydawało się, że czekają nas rzuty karne, zaczęły dziać się prawdziwe cuda. Najpierw słupek ŚwW. Potem genialna, instynktowna parada Orlikowskiego w sytuacji „sam na sam” z Makowskim. Aż wreszcie konsternacja. Sztangi, którzy w końcówce niemal tylko wybijali daleko piłkę, po jednej z akcji zakończonych dośrodkowaniem skubnęli dość przypadkową bramkę na 4:3!

Kibice oszaleli. Euforia z piętra hali i co raz mocniejsze uderzenia w barierkę dopieszczały niesamowitą atmosferę. Ale Śmierć w Wenecji to futsalowy profesor zwyczajny. Siedli na Sztangistach i wyszarpali wyrównanie. Tylu przekleństw jak z ust piłkarzy Sztang nie słychać czasem pod adresem sędziego po „karnym z dupy” w ostatniej minucie. Jednak Siłacze musieli udźwignąć rozgoryczenie i przygotować się do karnych. 4:4 i pokaz przezwyciężenia emocji przez koncentracje.

Pierwsza seria na pewniaku. Druga to samo. 2:2, kto się pomyli odpada. Sztangi strzelają na 3:2. I wreszcie Orlikowski niczym Dudek w Stambule – lekko skrócił kąt i wygrał mecz dla swojego zespołu. Siłownie w całym Poznaniu oszalały.

11347412_1122699191090554_374498329_o

Pokaz umiejętności i ogromny szacunek dla obu zespołów. Półfinał z kategorii pięknych na boisku, jak i po końcowym gwizdku. Dożywotni props dla kibiców Sztang – na szczęście nie znalazł się żaden umysłowy dzban, który zapragnął porwać ich transparent. Ogromne brawa dla pokonanych, prawdziwą klasę można przecież dostrzec dopiero po zachowaniu przegranych. Tak powinien wyglądać sport na najwyższym poziomie, a przecież mimo całej sympatii, o Turnieju o Puchar Dziekana nie można przeczytać na telegazecie.

KS Sztangi 4 – 4 Śmierć w Wenecji k. 3:2 (Szymański, Kałowy, Krajewski, Jankowski – P. Makowski 2, Maruszewski, S. Makowski)

Finały 27 maja – Pijany Zbyszek zagra ze Śmiercią w Wenecji w meczu o 3. miejsce, a w finale spotkają się FC Hollywood i KS Sztangi. Bierzcie ziomków i wbijajcie, najwyżej ktoś skończy po drugiej stronie ulicy.

Michał LEŚNICZAK

Dodaj komentarz