Kiedy latem 2012 roku przychodził do Chelsea jako jeden z liderów Werderu Brema, wielu zastanawiało się, czy robi dobrze. Oto 23-letni perspektywiczny Niemiec dołącza do zespołu naszpikowanego gwiazdami, gdzie na jego pozycję przychodzi wówczas jeden z najlepszych piłkarzy młodego pokolenia wart kilkanaście milionów więcej, i zamierza walczyć o pierwszy skład jak równy z równym. To nie mogło się udać – i się nie udało.
Głównym konkurentem Marka Marina w walce o wyjściową jedenastkę był Eden Hazard. Dwa lata młodszy i przychodzący za 40 milionów euro. Przy tej sumie wydane na Niemca 8 milionów wygląda ubogo. Co gorsza, na Stamford Bridge za niemałą kwotę ściągnięto też Oscara, a na pozycjach preferowanych przez Marina byli już Juan Mata czy Victor Moses.
Za duża para kaloszy
Sezon poprzedzający transfer do Premier League był dla Marko udany, ale bez fajerwerków. Dziewiąte miejsce w Bundeslidze i szybkie pożegnanie z Pucharem Niemiec nie mogły cieszyć ani władz, ani piłkarzy takiego klubu, jakim jest Werder. Nieco lepiej grał sam piłkarz, który wespół z Claudio Pizarro prowadził grę ofensywną zielono-białych. Dokuczały mu kontuzje, przez które zatrzymał się na tylko pięciu asystach w lidze. Zdecydowanie lepiej wyglądała kampania 2010/11, kiedy Marin aż 11-krotnie asystował kolegom przy bramkach, a i sam zdobył trzy. To po tym sezonie przylgnęła do niego łatka lidera zespołu z Bremy i zaczęły napływać propozycje transferowe. Piłkarz wytrzymał presję i odszedł dopiero po sezonie 2011/12.
W nowym gronie mógł poczuć się nieswojo. Ani w Borussii Moenchengladbach, ani w Werderze nie miał wokół siebie tylu gwiazd piłki nożnej. Jednak według zapowiedzi nastroje były bojowe. Piłkarz chciał udowodnić, że zasługuje na grę w klubie z topu. Niestety, zapędy skrzydłowego (opcjonalnie ofensywnego pomocnika) szybko ostudziło boisko. A w zasadzie jego brak. Po raz pierwszy na murawie w Premier League Niemiec pojawił się dopiero 28 listopada, czyli w 14 kolejce, kiedy wszedł na osiem minut w zremisowanym spotkaniu z Fulham. Do końca sezonu zagrał jeszcze 5-krotnie, spędzając na boisku w sumie tylko 140 minut (średnia na mecz: 28). W Lidze Mistrzów nie zagrał wcale, w Lidze Europejskiej wchodził trzy razy, ale nie przyczynił się do wygrania przez „The Blues” tego tytułu. Jego sytuacja była na tyle fatalna, że czasem (a nawet częściej niż czasem) brakowało dla niego miejsca nawet na ławce rezerwowych! W tym momencie zawodnik mógł poczuć się niechciany i zapytać, w jakim celu został sprowadzony do Londynu?
Wypożyczeniowa karuzela
Po sezonie pojawiły się pierwsze powiadomienia o chęci odejścia zawodnika do klubu, w którym mógłby grać. Zbliżał się sezon poprzedzający brazylijski mundial. Zainteresowana była m.in. FC Sevilla, gdzie Marko wkrótce trafił na zasadzie rocznego wypożyczenia. W nowych barwach nie grał źle, jednak przeszkodę stanowiły kontuzję. Zawodnik wypożyczony na rok dwa miesiące spędził na L4, a zdarzały mu się także inne absencje. Wraz z końcem czerwca 2014 roku umowa między klubami oficjalnie wygasła. Hiszpanie nie przedłużyli wypożyczenia, a biedny piłkarz z ambicjami musiał pakować walizki i wracać do Londynu, gdzie nikt i tak go nie potrzebował. Może przynajmniej miał lepszy sygnał podczas oglądania kolegów sięgających po mistrzostwo świata? Niestety, on nie mógł być z nimi na boisku w Brazylii z wiadomych przyczyn. Miał 25 lat, a już nadeszło poważne załamanie kariery.
Chętnych do jego zatrudnienia wciąż nie brakowało. Szkoda tylko, że piłkarz nie potrafił zaprezentować pełni talentu, a chyba go posiada (posiadał?), skoro w Bremie był jednym z najlepszych. Część sezonu 2014/15 spędził w pięknej Florencji. Dlaczego nie można napisać w ACF Fiorentina? Bo to byłaby przesada! Żeby policzyć występy Marina w koszulce „Violi”, nie potrzeba nawet wszystkich palców jednej dłoni – było ich cztery (w nich dwa gole – wszystko w LE). Poza tym piłkarz był raczej obserwatorem, a to z powodu kolejnego urazu. I przyszedł styczeń obecnego roku. Wtedy włodarze włoskiego zespołu postanowili odesłać biednego Marko do jego (co za nieszczęście!) macierzystego klubu. A że Chelsea lubi wypożyczać, to wiadomo co z naszym bohaterem później się stało. Tym razem o odbudowę formy niegdyś bardzo obiecującego talentu pokusił się Anderlecht z Brukseli. Pokrótce: bez powodzenia. I znów ta sama sytuacja, co podczas ostatnich dwóch lat.
Czy wiecie, co obecnie dzieje się z Marko Marinem? Jeśli nie, to nie ma w tym nic zaskakującego, ale teraz możecie nadrobić tę zaległość. Piłkarz, którego wartość poszybowała mocno w dół, w sierpniu, a jakże, został wypożyczony do Trabzonsporu. Turecka Süper Lig to chyba odpowiednia na tę chwilę liga dla niemieckiego piłkarza. Nie gra ogonów, w ośmiu występach dwukrotnie zaliczał asysty, dodając do tego jedną bramkę. Ażeby nie było zbyt pięknie na koniec, dodamy, że 8 listopada filigranowy pomocnik doznał kontuzji uda. Wracaj do zdrowia Marko i już więcej nie upadaj! A mówili: „Nie idź do Chelsea!”.
Tomasz WITAS
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.