„Igrzyska śmierci” autorstwa Suzanne Collins to trylogia, która w krótkim czasie podbiła serca czytelników na całym świecie. Chociaż jej głównymi bohaterami są nastolatkowie, wzbudziła zainteresowanie wśród osób w różnym wieku. Nic więc dziwnego, że ekranizacje kolejnych części przyciągnęły do kin całe rzesze fanów. Wielkimi krokami zbliża się premiera ostatniego filmu z tej serii – „Igrzyska śmierci. Kosogłos, część 2”. Skłoniło mnie do zastanowienia się, na czym tak naprawdę polega fenomen historii Katniss Everdeen.
Tereny dawnej Ameryki Północnej, państwo Panem, a w nim stolica, której podporządkowane są wszystkie dwanaście otaczających ją dystryktów. Co roku, by dowieść swojej wyższości, władze organizują Głodowe Igrzyska, mające przypomnieć wszystkim mieszkańcom, że nie warto się buntować. Ich dzieci zabijają się nawzajem i walczą o przeżycie, gdy tymczasem odczłowieczeni mieszkańcy Kapitolu przyglądają się temu bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Mało tego, patrzenie na krzywdę innych stanowi dla nich formę rozrywki.
„Igrzyska śmierci” nie są zabawną historyjką, nie są też książką podnoszącą na duchu. Suzanne Collins zdecydowała się opowiedzieć niełatwą historię, która choć zawiera w sobie elementy fantastyczne, tak naprawdę nie odbiega znacznie od rzeczywistości, z jaką mamy do czynienia na co dzień. Może i w naszym świecie nie organizuje się Głodowych Igrzysk, ale rządy wielu państw znajdują sposoby na podporządkowanie sobie obywateli, a często wręcz ich zastraszanie. Czy nie mamy często do czynienia z propagandą? Nam również próbuje się wmawiać, co jest dla nas odpowiednie. Czy nie spotykamy się z coraz częstszymi przypadkami znieczulicy ludzkiej? Przecież w naszym świecie również znajdują się jednostki, które buntują się i usiłują walczyć z systemem. A wreszcie, czy to, co dzisiaj związane jest z modą i medycyną estetyczną, zawsze jest dla nas zrozumiałe? Niekiedy widok najnowszego krzyku mody wywołuje na naszych twarzach zmieszanie i zdziwienie. Regularnie spotykamy się z podobnymi sytuacjami. Czasami boimy się przyznać sami przed sobą, jak mało różnią się historie opatrzone fantastycznymi zjawiskami i niestworzoną technologią od tego, co nas otacza.
Być może właśnie fakt, że „Igrzyska Śmierci” w pewien metaforyczny sposób oddają naszą rzeczywistość przyczynił się do popularności tej serii. Prawda może być też mniej skomplikowana, jak to, że książki obroniły się, ponieważ po prostu dobrze się je czyta. Postaci są ciekawe i złożone, a akcja wartka, więc z zapartym tchem śledzi się ich losy. Myślę, że można uznać, iż trylogia Suzanne Collins zapoczątkowała swego rodzaju modę na antyutopie. Obecnie na rynku wydawniczym mamy całą masę książek opowiadających o zdegenerowanym społeczeństwie, bezlitosnym systemie i walczących z nim jednostkach. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wiele z nich bardziej pisana jest na fali popularności tego typu powieści, aniżeli z powodu przypływu weny autora.
Można było spodziewać się po sukcesie trylogii, że „Igrzyska śmierci” szybko zostaną przeniesione na ekrany. Moim zdaniem twórcy ekranizacji wykonali kawał dobrej roboty. Mając do dyspozycji książki, których większa część wypełniona jest akcją, stanęli przed nie lada wyzwaniem. Wszystko po to, aby spełnić oczekiwania fanów, chcących ujrzeć wszystkie ulubione fragmenty na dużym ekranie. Oczywiście nie można dogodzić każdemu i niektórzy pozostają wierni książkom, ja jednak uważam, że filmy są świetnym uzupełnieniem i wraz z doskonale dopasowaną ścieżką dźwiękową, idealnie oddają atmosferę całej tej historii. Z niecierpliwością oczekuję na drugą część „Kosogłosa” i liczę, że i tym razem się nie zawiodę. Dla przypomnienia dodam, że w Polsce premiera filmu odbędzie się dwa dni po światowej premierze, czyli 20 listopada.
Joanna SUWICZAK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.