Fatalny start Chelsea, fenomen West Hamu, czy szokujące Leicester z Jamie Vardy’m na czele? Tym żyje obecnie niemal każdy pasjonat ligi angielskiej. W cieniu największych sezonowych zaskoczeń rodzi nam się jednak gwiazda, człowiek, który ukradkiem wspina się na najwyższy stopień piedestału. Lokalni fani okrzyknęli go bohaterem. Choć określenie to może wydawać się nie na miejscu na tym etapie rozgrywek, trzeba przyznać, że sam zawodnik zrobił już sporo, aby na ten tytuł zasłużyć. Panie i panowie, oto „Super Orzeł” z Watfordu – Odion Ighalo.
Pierwsze lata życia nigeryjskiego napastnika w żadnym stopniu nie wskazywały na to, że zagra on kiedyś w Premier League. Stawianie pierwszych kroków w Ajegunle – dzielnicy w Lagos – nie należało do najłatwiejszych. Jak to określił sam zawodnik – bywały dni, kiedy „kule latały nad głowami”. Dokuczliwa była bieda, szczególnie widoczna w dziewięcioosobowej rodzinie Ighalo. Nie może więc dziwić sposób, w jaki Odion zdobywał pierwsze piłkarskie szlify. Prymitywny rodzaj piłki tylko w nieliczne dni zastępował puszkę czy pomarańczę. Nie wiadomo, czy to nieprzeciętna determinacja, czy po prostu zwykłe szczęście spowodowały, że Ighalo przebił się przez szkółkę juniorską lokalnego zespołu Prime i w 2005 roku zadebiutował w piłce seniorskiej. Był to pierwszy krok, aby wyrwać się z getta. Jak się później okazało, krok ten zapoczątkował marsz Nigeryjczyka ku podbojowi europejskiego futbolu.
Europo, witaj!
Po Prime przyszedł czas na inny lokalny klub – Julius Berger. Była to już bezpośrednia trampolina do Europy. Na jednym z meczów Odion został zauważony przez skauta. Po kilku telefonach i rekomendacjach, Ighalo został zaprezentowany jako nowy zawodnik norweskiego Lyn. Kiedy kibice pytali jeszcze, kim on jest, Nigeryjczyk zdążył zaprezentować się lepiej niż sam James Bond, strzelając bramkę w debiucie.
Świetny początek dał wszystkim jasno do zrozumienia, że ten zawodnik nie znalazł się tu przez przypadek i klub może mieć z niego prawdziwą pociechę. Może podobną do radości, jaką miał Ighalo, gdy po raz pierwszy ujrzał śnieg. Jak sam opowiada, był tym tak zaskoczony, że w pierwszej chwili zaczął go jeść i podrzucać w górę jak confetti. Wracając jednak do sfery czysto sportowej, Nigeryjczyk notował świetne występy. Seria bramek, niezła gra i znaczący udział w dobrym dla klubu sezonie nie mogły ujść uwadze poszukiwaczom talentów z najsilniejszych europejskich lig. Po Ighalo zgłosiło się wiele klubów, a najlepszą ofertę przedstawiło Udinese. Były już zawodnik Lyn, długo nie zastanawiał się i w ekspresowym tempie znalazł się na Półwyspie Apenińskim, aby ustalić warunki nowego kontraktu.
Słoneczna Andaluzja
Pierwszy raz w karierze Ighalo natrafił na schody, które go przerastały. Warunki panujące w Serie A wyraźnie mu nie służyły. W Udinese, a potem w Cesenie, nie mógł się przebić. Kołem ratunkowym w sytuacji okazała się słoneczna Hiszpania i wypożyczenie do Granady. Dla samego zawodnika był to strzał w dziesiątkę. W 26 występach strzelił 16 bramek i odzyskał tym samym renomę gracza ponadprzeciętnego. Kolejne wypożyczenie do tego samego klubu nie było już może aż tak efektowne, ale Ighalo dobrze sobie poradził, a w nagrodę doczekał się debiutu w jednej z dwóch, jak nie w najlepszej lidze w Europie – La Lidze. Wielkie musiało być zdziwienie Odiona, gdy Granada nie zdecydowała się na jego transfer definitywny. Oznaczało to dla niego kontynuację przygody z wypożyczeniami, gdyż Udinese wciąż nie widziało dla niego miejsca u siebie. Nigeryjczyk trafił w końcu do Watfordu i raczej nie zdawał sobie sprawy, że mały krok w tył, rozpocznie jego najlepszy okres w karierze.
Nowy dom
Na zapleczu Premier League Ighalo miał być wsparciem dla Deeney’a i spółki. Zamiast tego postanowił wziąć sprawy w swoje ręce (lub raczej nogi) i stać się kluczową postacią zespołu. Pod koniec sezonu razem z klubem wywalczył bezpośredni awans do najwyższej ligi w Anglii. Mało tego, uplasował się na najniższym stopniu podium w klasyfikacji króla strzelców z 20 bramkami, zaś Deeney, pod którego układana była cała gra zespołu, wyprzedził go zaledwie o jedno trafienie. Watford nie popełniło błędu Granady i jeszcze w trakcie wypożyczenia wykupiło Ighalo, więc sam zawodnik mógł w pełni skupić się na nadchodzącym sezonie.
Piłkarski raj
W sytuacji, w której był Ighalo, zawsze pada to samo pytanie – czy zawodnik potrafi utrzymać znakomitą formę z niższej ligi w meczach na najwyższym poziomie? Często bowiem zawodnicy po fenomenalnym sezonie na zapleczu Premier League, znikają po awansie i z czołowych postaci stają się kompletnie anonimowi w nowym uniwersum. Doskonałym przykładem jest Cameron Jerome – napastnik za dobry na Championship, ale za słaby na mecze z Arsenalem, Liverpoolem czy chociażby ze Stoke. Ighalo szybko obalił jednak tę teorię i od pierwszej minuty w nowej lidze zwracał na siebie uwagę. Obecnie ma już siedem bramek w 12 występach i znaczący udział w znakomitym starcie Watfordu. Bez jego goli zespół miałby w tabeli 7 punktów mniej, a to skutkowałoby miejscem w strefie spadkowej.
Wyżej niż Messi i Ronaldo
Rok 2015 to wisienka na torcie zwanym „karierą Ighalo”. Wszystko układa się po myśli Nigeryjczyka. Obecnie jest najlepszym strzelcem tego roku we wszystkich ligach angielskich! Co więcej, pod koniec lutego w klasyfikacji strzeleckiej był nawet wyżej niż Ronaldo i Messi. Zresztą nie są to jedyni wybitni zawodnicy, których Odion zostawił w tyle. W październiku otrzymał nagrodę dla najlepszego afrykańskiego zawodnika Premier League, wyprzedzając m.in. Yaya Toure i Sadio Mane. Jednak, jak sam mówi, na tym na pewno nie poprzestanie. – Możecie być pewni, to nie jest ostatni raz, kiedy zdobywam to wyróżnienie – zapowiada. Trzeba powiedzieć, że napastnik Watfordu jest ambitny. Pytanie tylko, gdzie ambicja go zaprowadzi? Jeśli jego kariera wciąż będzie się rozwijać w takim tempie, to kto wie, może niedługo będziemy Odiona Ighalo stawiać w jednym rzędzie z Aguero, Kanem, czy Costą?
Mateusz MUSIK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.