Pamiętacie setki wywiadów, w których polscy piłkarze zawsze mówią, że albo szczęście było po ich stronie albo akurat im tego dnia nie dopisało? Zawsze uznawałem te słowa za kompletne bzdury, ale mecz Lecha z Fiorenitną na Bułgarskiej sprawia jednak, że muszę chyba zmienić swoje stanowisko.
Mecz z włoską drużyną przyjemnie się oglądało. Nie brakowało akcji przeprowadzanych przez obie strony. Można było obejrzeć dwa różne bieguny piłkarskiej taktyki, czyli spokojny atak pozycyjny z szukaniem prostopadłej piłki i chowanie się za podwójną gardą, by w szybkim ataku szukać swoich szans. Nie muszę mówić chyba, która z drużyn przyjęła, jaką taktykę. Skoro jednak oba zespoły wybrały taki styl, wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać. Inaczej jest, gdy teoretycznie słabsza, polska drużyna radzi sobie bardzo dobrze, momentami nawet lepiej od lidera włoskiej Serie A.
Lech był bardzo skuteczny w kontrach. Wystarczyło kilka podań, by przenieść ciężar gry na połowę Violi, w pewnym momencie nawet dominował w środku. Dużo brudnej roboty wykonywał Tetteh, który nie dość, że naprawiał to, co zepsute, to jeszcze doskonalił to, co naprawione. Pawłowski w końcu dobrze grał na skrzydle, a Linetty odciążał linię defensywy, aby ta przenosiła się wyżej i wypychała zawodników gości jak najdalej od bramki Buricia.
Mamy niewykorzystane sytuacje, ale z drugiej strony świetną defensywę. Wynik jest zadowalający, a i do gry również nie można się przyczepić. I właśnie tutaj wkrada się to tytułowe „COŚ”. Tym „czymś” był rzut wolny tuż przed przerwą. Patrząc na tę sytuację, komentarz jest krótki, lecz dosadny, ale nie będę go tu publikował. Do publikacji nadaje się ten: zabrakło szczęścia. Tak, to był doskonały przykład, kiedy polski zespół gra jak równy z równym, ale i tak zawsze będzie schodził z boiska przegrany, bo zawsze COŚ się musi wydarzyć.
Dla przykładu, mamy letni mecz z Basel. Wszystko idzie w miarę dobrze, Lech ma szanse cały czas na wyrównanie i włączenie się do walki o tę upragnioną od lat Ligę Mistrzów. Ale nie! Albowiem Kędziora popełnia błąd i przekreśla szanse swojego zespołu. Teraz? Defensywa wygląda dobrze przez 90 minut, widać asekurację, rzadko kiedy zdarzają się pomyłki, pułapki ofsajdowe są skuteczne w 100 procentach, Fiorentina ma problem ze stworzeniem dogodnej sytuacji i… mamy rzut wolny. Oczywiście rywal polskiej drużyny musi uderzyć idealnie, tak że Burić nie ma szans na obronę tej wypieszczonej do granic możliwości piłki. Mogę założyć się, że Ilicić w Serie A wykonałby 1000 takich uderzeń i nigdy nie udałby się mu taki strzał jak w Poznaniu. Ten „brak szczęścia” to zmora polskich drużyn i nie wiem, czy kiedykolwiek się tego pozbędziemy.
Dochodzi do tego turecki farmaceuta, który gwiżdżę wszystko co się da lub nie to, co trzeba. Tam, gdzie nastąpiło ewidentne przewinienie, jego gwizdek milczał, a tam gdzie na spokojnie można było puścić grę, przerywał ją w najmniej odpowiednim momencie. Włosi skrzętnie to wykorzystali, więc przy każdym kontakcie odgrywali scenę rodem z „Ostrego Dyżuru”. Nikt im nie bronił, jednakże takie przerywanie gry powoduje jeszcze większą frustrację.
Mecz był do wygrania, tak samo jak kilkadziesiąt innych starć, które kończyły się porażkami lub przegranymi remisami polskich drużyn. Czy to karma za beznadziejne zarządzanie w polskim futbolu? Czy może w przyrodzie nic nie ginie i najpierw będziemy cierpieć w europejskich pucharach, a w lipcu 2016 Lewandowski wraz ze spółką wrócą z trofeum z Francji?
Michał PERZANOWSKI
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.