Animacja? Żadnego problemu. Krótki film, pełen uznanych aktorów? Nie ma sprawy. Jeśli jest się Tomaszem Bagińskim, słowo „niemożliwe” nie istnieje. Po intrygującej „Katedrze”, nieco depresyjnej „Sztuce latania” czy zapierającej dech „Animowanej historii Polski” reżyser powraca, tym razem z własną i bardzo nietypową intepretacją polskich legend. Czy to dozwolone – być aż tak zdolnym? Co gorsza – jakakolwiek krytyka po raz kolejny jest niemożliwa!
Bagiński atakuje. Tym razem za swój oręż obrał polskie legendy. Oczywiście – wszystko zrobił „po swojemu”. Współpracując z wirtualnym sklepem Allegro, historie dobrze nam znane przekłada na płaszczyznę czasów ultranowoczesnych technologii. Dziwnych czasów, gdzie nikogo nie dziwią roboty składane przez nastolatków, a wytatuowany diabeł chodzi na koturnach. Reżyser na naszych oczach zmienia legendy w opowieści science fiction.
Pierwsza z nich, zatytułowana „Smok”, sugeruje, jakimi narzędziami mógłby posługiwać się Szewczyk Dratewka obeznany z robotyką. Uosobieniem Szewczyka w filmie Bagińskiego jest nastoletni geniusz – Janek. Smokiem natomiast nazywa się tutaj Adolfa Kamchatkova, terroryzującego Kraków swoją latającą maszyną wielbiciela polskich dziewczyn, które porywa i przetrzymuje w swojej kryjówce. Groteska przeplata się tutaj ze zjawiskami, które obserwujemy na co dzień, jako żyjący w XXI wieku. Jest to również świadectwo dbałości Bagińskiego o najmniejsze nawet szczegóły. Smok umieszcza w sieci nagranie, na którym śpiewa „Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny”. W komentarzach pod filmem natomiast przelewa się fala mowy nienawiści – zwanej powszechnie „hejtem”, z którym stykamy się z komentarzami takimi, jak „Należało się babie!”. Wydawać się może, że to sugestia – czyny jednoznacznie złe mogą zyskać akceptację w Internecie – miejscu, gdzie można wyrazić swoją opinię i bezkarnie uderzać w zazwyczaj obcych ludzi. Scena, w której Janek przegląda komentarze internautów, wydaje się być przepełniona dziwnym smutkiem. Być może to zawoalowana, niezbyt pozytywna refleksja na temat naszych czasów?
Rozzłościć diabła
Druga z legend okiem Bagińskiego zatytułowana jest „Twardowsky” i przedstawia odmienną wersję opowieści o słynnym panie Twardowskim, w związku z podpisanym cyrografem siedzącego w… stacji kosmicznej na Księżycu. Twardowsky, słuchający starych polskich piosenek i sączący herbatę z wysokiej szklanki, według Bagińskiego ma twarz Roberta Więckiewicza. Na Księżycu odwiedza go diabeł pod postacią młodej kobiety, z którym Twardowsky próbuje wynegocjować więcej czasu na Ziemi, by doświadczyć i przeżyć więcej. To film, którego z pewnością nie należy pokazywać dzieciom w charakterze opowieści na dobranoc. Jest w intrygujący sposób niecenzuralny, obdarty z wcześniejszej otoczki i przez to fascynujący. Pojawiają się też elementy komiczne, jak piosenka „Ona tańczy dla mnie”, służąca do rozwścieczenia diabła zamkniętego przez głównego bohatera w jednym z pomieszczeń znajdujących się w stacji kosmicznej. Atmosfera niedopowiedzeń (niejednoznaczne zakończenie) sprzyja pozytywnemu odbiorowi filmu. Przy okazji to kolejne potwierdzenie aktorskiej wirtuozerii – Więckiewicz to człowiek, który może być Hitlerem („Ambassada”), Lechem Wałęsą („Wałęsa. Człowiek z nadziei”) i bohaterem znanej polskiej legendy.
Zdaje się, że Bagiński, podobnie zresztą jak główny bohater filmu, cały czas drażni swojego wewnętrznego „diabła” – tę dziwną, dla ludzi spoza świata reżysera niepojętą wręcz energię, która z pewnością napędza i motywuje go do dalszej pracy twórczej. Jak wszyscy widzimy na ekranach kin, telewizorów czy laptopów – wychodzi mu to diablo dobrze. „Katedra” – za mało. Doskonale przyjęta „Sztuka latania” – wciąż za mało. Cała reszta dorobku filmowego – zdecydowanie za mało! Bagiński to reżyser pragnący nieustannie się rozwijać. Apetyt (zarówno jego, jak i widowni) cały czas się powiększa. Pozostaje nam tylko bardzo się z tego cieszyć i liczyć, że tak pozostanie. Bo człowiek głodny – to człowiek twórczy.
Małgorzata PELKA
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.