Premiera nowej części Gwiezdnych Wojen to jedno z najważniejszych wydarzeń XXI wieku. Genialna saga rozpoczęta przez Georga Lucasa zaskarbiła sobie serca milionów ludzi na świecie, dlatego nic dziwnego, że w każdym zakątku naszej planety (a może i nie tylko) zna się postaci Dartha Vadera, czy Mistrza Yodę.
Trylogia powstała w latach 1977-83 urosła do rangi fenomenu. W bardzo prosty, lecz jednocześnie złożony sposób opowiada ciekawą historię, w której nic nie jest przesadzone, a przeciętny widz bez żadnego problemu zrozumie istotę całej opowieści. W dodatku dzieło Lucasa przez 40 lat nadal zachwyca efektami specjalnymi. Przez pierwsze dwudziestolecie wyglądały one wyjątkowo realistycznie, by następnie wyglądać tak naiwnie, że aż…nostalgicznie. Problem w tym, że od kilkunastu lat, na skutek komercjalizacji społeczeństwa, niewinna opowieść o przyjaźni, buncie i odwiecznej walce dobra ze złem, w tle galaktycznych starć, zmierza w kierunku ciemnej strony mocy…
Z motywem Gwiezdnych Wojen można obecnie kupić dosłownie wszystko. Zabawki swoją drogą, dzieciaki muszą korzystać ze swojej młodości, więc te grzeszki można producentom wybaczyć. Zrozumiem też rzeszę „geeków”, którzy używają hełmów Szturmowców jako lampki nocnej i mają toster, który idealnie stylizuje okrągłe pieczywo na Gwiazdę Śmierci. Bardziej doczepiłbym się rzeczy codziennego użytku, które delikatnie mówiąc nie pasują do potęgi pokroju Dartha Vadera. Mam na myśli choćby kij od mopa wystylizowany na miecz świetlny, okrągły nóż do pizzy, który wydaje dźwięki przelatującego śmigłowca albo najpotężniejszą broń imperium (Gwiazdę Śmierci właśnie) w roli doniczki na kwiaty. Błagam. Wszystkie te przedmioty i tak przebiła figurka Jedi z twarzą Baracka Obamy. Polityczna prowokacja czy po prostu zwykły wytwór „for fun”?
Potrafię zrozumieć, że w dzisiejszych czasach duży odsetek społeczeństwa pragnie największego zarobku, który da się uzyskać w jak najkrótszym czasie. Nie potrafię jednak zaakceptować tego, że granica między oryginalnością i awangardą, a prozaicznością jest bezustannie zacierana. W końcu nie codziennie tworzy się „Damę z Gronostajem”, natomiast kija od mopa czy miotły tak.
Nie na tym polega marketingowe wspieranie odpowiedniego dzieła. Czasami trzeba się zastanowić czy nadmierna ilość wytworzonych produktów z wizerunkiem danej marki, przyniesie uznanie w oczach odbiorców i poprawi wizerunek. Maksymalizacja zysku nie zawsze musi być celem nadrzędnym, niekiedy należy obrać inny kierunek i zatroszczyć się o tych, którzy naprawdę wiążą z danym wytworem ludzkiego umysłu jakieś emocje.
Co prawda, pójdę do kina na nową część sagi SW, tym razem wyreżyserowaną przez J.J. Abramsa. Jednak wyrwę się z tego komercyjnego pościgu za posiadaniem wszystkiego i udam się do domu z niczym, prócz przemyśleń na temat samego filmu i łezką w oku na myśl, jak bardzo przypomniał mi on dziecięce lata spędzone przed telewizorem i włączonym odtwarzaczem VHS.
Michał PERZANOWSKI
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.