Z roku na rok w Polsce odbywa się coraz więcej, coraz ciekawszych wydarzeń kulturalnych i rok 2015 był na to niezaprzeczalnym wręcz dowodem. Również w muzycznym świecie nie można było narzekać na nudę. Festiwale, koncerty, nowe, wnoszące powiew świeżości, brzmienia. Obok udanych debiutów, wielu znanych już szerszej publiczności artystów wypuściło swoje nowe krążki.
Rok na słuchanie muzyki to całkiem dużo, biorąc pod uwagę, że jedna płyta trwa średnio ok. 50 minut. W związku z tym udało mi się co nieco przesłuchać i dzisiaj mogę podzielić się z wami kilkoma wydawnictwami muzycznymi, które szczególnie wkradły się w moje łaski.
Cienkie ściany
Powszechnie wiadomo, że rok kalendarzowy rozpoczyna się w styczniu, a po nim następuje luty. Zapomnijmy jednakże na chwilę o tych dwóch miesiącach i przeskoczmy do pierwszego wiosennego uniesienia. Mamy 30 marca, belgijska grupa Balthazar wydaje swój trzeci album – „Thin walls”. Jest klimatycznie, momentami odrobinę retro, raz energicznie, raz melancholijnie. Muzycy roztaczają swój czar, a im dłużej się ich słucha, tym bliżsi nam się stają. A wszystko to podane w prostej specyficznej dla nich formie, bez zbędnych eksperymentów, których po prostu nie potrzebują.
Jak dużo, jak niebiesko, jak pięknie
Przenosimy się w czasie do 29 maja. Ruda pani ponownie rusza na muzyczny podbój. O kim mowa? Oczywiście o Florence i jej machinie. Aż 4 lata kazała swoim fanom czekać na nową płytę, ale zrekompensowała im (nam) to naprawdę dobrym materiałem. Na płycie „How big, how blue, how beautiful” nie zawiodła zarówno tych, którzy oczekiwali kontynuacji stylu, za jaki pokochały ją miliony, ale też tych, którzy pragnęli delikatnej odmiany. Jak więc jest tym razem? Jest z pewnością dojrzalej, ale dalej elektryzująco i pięknie.
Drony nadciągają
Minął trochę ponad tydzień, a moje pragnienie nowości znowu zostało zaspokojone. Troje Brytyjczyków, znanych światu pod jakże dźwięczną nazwą Muse, zaszczyciło fanów już siódmym albumem. Panowie od początku swojej, trwającej już od ponad dwóch dekad, kariery lubią eksperymentować. Czasem jest mocno, rockowo, bardzo gitarowo, innym razem skłaniają się w stronę elektroniki. Na swoim poprzednim krążku, czyli „The 2nd law”, który choć jest tworem na swój sposób ciekawym, panowie aż zanadto odeszli od swych początkowych brzmień. Natomiast w przypadku „Drones” wracają do korzeni. Tu nadal próbują czegoś nowego, ale wyraźnie da się tu wyczuć stare dobre Muse znane nam z „Absolution”. Mnie taka synteza wszystkich ich wcieleń bardzo się podoba.
Miesiąc miodowy
Większość wakacji upłynęła mi pod znakiem rockowego grania Muse, dlatego wrzesień, a konkretnie 18 jego dzień, przyniósł dużą odmianę w postaci najnowszej płyty Amerykanki, Lany Del Rey. Ciągle mam w pamięci chwilę, gdy po raz pierwszy usłyszałam „Video games”. Od tego czasu pilnie śledzę poczynania tej pani. „Honeymoon” to trzecia płyta w dorobku wokalistki i z pewnością pogłębia styl, do którego Lana nas już przyzwyczaiła. Jest to jednak jeden z tych albumów, które potrzebują więcej czasu, aby zaskarbić sobie pełnię sympatii słuchacza, który z każdym kolejnym podejściem czuje się bardziej przekonany. I choć tym razem nie podbiła mojego serca, aż tak jak zrobiła to na „Born to die” i „Ultraviolence”, Lana po raz kolejny hipnotyzuje swym głosem i słodko-gorzkimi melodiami.
Śniąc
Początek roku akademickiego zbiegł się z premierą najnowszego krążka grupy z Birmingham. Swoją karierę rozpoczęli w 2002 roku, trzy lata później pojawił się ich debiutancki album i od tego czasu z każdym kolejnym podnoszą sobie poprzeczkę. 2 października – Editors wypuścili na światło dzienne „In dream” i jak się można było tego spodziewać, nie zawiedli. Wokalista dalej uwodzi swym głosem, jest łagodnie i gwałtownie, delikatnie i mrocznie, jest minimalizm i jest rozmach. Panowie zdecydowanie trzymają formę.
Złożenie broni
Zaledwie tydzień później ukazuje się kolejna interesująca nowość. Duet Hurts przedstawia światu „Surrender”, swoją trzecią już płytę. Tym razem jest jednak inaczej niż do tej pory – mniej enigmatycznie, bardziej tanecznie i energetycznie. Theo i Adam rozwijają swoją fascynację synth popem i choć ich muzyka cały czas jest przyjemna dla ucha, ja jednak po cichu liczę na powrót oryginalności i niepowtarzalności, które miały w sobie ich wcześniejsze utwory.
Nic tylko Ci złodzieje…
Październik okazał się w tym roku miesiącem wyjątkowo obfitym muzycznie. 16 października przyniósł bowiem debiutancką płytę stojącego u progu swej kariery zespołu Nothing But Thieves. Wiele osób porównuje ich utwory do wczesnej twórczości Muse, co z całą pewnością jest dla młodych muzyków ogromną pochwałą. Podczas gdy wiele rockowych zespołów ucieka od klasycznych brzmień, próbując łączyć swą muzykę z innymi gatunkami, chłopaki z Nothing But Thieves bardzo zręcznie serwują nam takie właśnie rockowe brzmienia. Z pewnością warto śledzić ich dalsze poczynania.
Twenty five
Na ten dzień czekały miliony fanów na całym świecie. 20 listopada Adele po czterech latach przerwała milczenie i wróciła do gry z nowym albumem, którego nazwa „25” kontynuuje liczbową tytulaturę swych poprzedników. Nadal zachwyca wspaniałym głosem, jej muzyka jest dopracowana i kunsztowna w całej swej postaci. Na najnowszy materiał Brytyjki składają się zarówno pogodne utwory, które z pewnością podbiją radiowe listy przebojów, jak i melancholijne ballady. Mówiąc krótko, Adele nie na darmo kazała na siebie tak długo czekać.
Albumy, o których tutaj wspomniałam są zaledwie kroplą w morzu ciekawej muzyki, która ukazała się w 2015 roku. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć zarówno sobie, jak i Wam, drodzy czytelnicy, aby nadchodzący rok niczym nie ustępował w tej kwestii, a wręcz wyprzedzał obecny o kilka kroków. Niech nasi ukochani artyści tworzą na miarę naszych oczekiwań, a debiutanci niech zapewniają nam nieznane, budzące dreszcz muzyczne doznania.
Joanna SUWICZAK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.