Czas już przeskoczyć Wielki Mur, powiedzieć Zǎo ān i przyjąć do wiadomości, że Chiny to już nie tylko kierunek dla emerytów, a kraj, który dąży do bycia w piłkarskim centrum.
Dzisiaj gramy w chińską piłkę! – zakomunikował kilkanaście lat temu wuefista, kazał usiąść na podłodze, rzucił piłkę i zaczęliśmy grać. W niezbyt świadomych głowach dzieci ze wsi pojawiła się jedna myśl: „Ale ci Chińczycy są dziwni!”. Na szczęście, z czasem okazało się, że Azjaci grają całkiem podobnie do nas, a na nogach stoją znacznie pewniej, niż wiele znanych nam wówczas klubów.
Jak wygląda Chińska liga?
Trawa jest zielona, przez cały sezon kopie się w białą piłkę, a koloru żółtego na boisku jest coraz mniej. Sama liga powstała w 2004 roku, nazywa się Chinese Football Association Super League, a bardziej znana jest jako Chinese Super League. Obecnie liczy 16 drużyn, choć w inauguracyjnym sezonie zespołów było tylko 12. Przez pierwsze dwa lata nikt z ligi nie spadał i dzięki temu udało się zgromadzić więcej klubów. System rozgrywek różni się od popularnego w Europie jesień-wiosna. Chińczycy grę zaczynają na przełomie lutego i marca, a kończą w okolicach grudnia. Trzy najlepsze zespoły jak również zdobywca Pucharu Chin kwalifikują się do Azjatyckiej Ligi Mistrzów. Jeśli jakiś zespół zdobył dublet, wówczas również klub z 4. miejsca kwalifikuje się do AFC Champions League.
Najlepszym i zdecydowanie najbardziej utytułowanym klubem jest Guangzhou Evergrande, który mistrzem zostaje nieprzerwanie od pięciu sezonów, a do sukcesów na krajowym podwórku dorzucił dwa triumfy w Lidze Mistrzów.
Jeżeli jakimś cudem, europejski kibic trafi na transmisję meczów z chińskich boisk, to odnajdzie wiele znajomych twarzy. W najwyższej klasie rozgrywkowej praktycznie każdy klub ma trenera „z nazwiskiem”. Luiz Felipe Scolari (Guangzhou Evergrande Taobao), Dan Petrescu (Jiangsu Suning), Sven-Göran Eriksson (Shanghai SIPG), Alberto Zaccheroni (Beijing Guoan), Dragan Stojković (Guangzhou R&F), Gregorio Manzano (Shanghai Greenland Shenhua), Mano Menezes (Shandong Luneng Taishan). Trenują oni takich piłkarzy, jak: Paulinho, Mohamed Sissoko, Tim Cahill, Demba Ba czy Asamoah Gyan. Mimo tak dużej ilości piłkarzy z zagranicy, w Chinach obowiązuje limit ograniczający liczbę zagranicznych graczy do pięciu w każdej drużynie. Na boisku w tym samym czasie może grać trzech zawodników zagranicznych. Czwarty zagraniczny zawodnik jest jedynie dozwolony jeśli przynależy do państwa z konfederacji AFC.
Transfery wielkie, jak chiński mur
Niegdyś, to do Europy kupowane były zabawki okraszone najpopularniejszym chyba angielskim zdaniem, dziś natomiast to Chińczycy sprowadzają na swój rynek, przygotowane u nas, znacznie droższe gadżety. Szlaki w azjatyckich wojażach przecierał blisko 14 lat temu Paul Gascoigne, a w 2012 roku jego drogą podążył prawdziwy obieżyświat – Nicolas Anelka. „Kierując się na wschód, wyczekuję nowej przygody, nowego życia, nowego rytmu, nowego wszechświata” – tymi słowami tłumaczył swoją przeprowadzkę do Shanghai Shenhua. Czego szukał w Kraju Środka 33-letni Anelka? Czyżby faktycznie był żądny nowych wrażeń? Nie, Nico obrał ten azymut z powodów czysto finansowych. Zarabiał 12 milionów euro rocznie, co czyniło go wówczas najlepiej opłacanym francuskim piłkarzem na świecie.
Chińczycy sukcesywnie rok po roku zapełniali miejsce na boisku wypalonymi gwiazdami z Europy. Zimowe okno transferowe 2016 roku było przełomowe! Chińczycy dokonują największego transferu okienka (60 mln €), a na zarobek nie udaje się gość, któremu zostało kilka lat na sprawne bieganie, a człowiek, o którego latem miało bić się pół Europy. Teixeira rozegrał fantastyczny sezon w Szachtarze, a ukraiński klub robił się dla niego za ciasny. Mam pewność, że poradziłby sobie na angielskich murawach. O tym, że odchodzący z Doniecka zawodnicy dobrze spisują się w kolejnych klubach świadczą przypadki Williana czy Douglasa Costy. Podobnie jest zresztą w przypadku Jacksona Martineza. To nieprawdopodobne, że Rojiblancos zarobiło na nieudanym transferze 7 mln euro w przeciągu pół roku. Kolumbijczyk się nie sprawdził – w dwunastu meczach zdobył 3 bramki, a 2 razy asystował kolegom.
Spośród pięciu najwyższych transferów tej zimy, aż w czterech palce maczali Chińczycy. Poza wspomnianym Martinezem, są to: Teixeira (60 mln €), Ramires (28 mln €) i Elkeson (18,5 mln €). Łącznie tamtejsze kluby kupiły około stu zawodników, na których wydały blisko 300 mln euro. Prawie 20 transferów opiewało na kwotę pięciu milionów euro lub więcej. Nieco w cieniu najdroższych transakcji miały miejsce przenosiny Fredyego Guarína, Renato Augusto czy Jádsona. Mało tego! Ostatni z Brazylijczyków trafił na zaplecze Chinese Super League i będzie występował w drugiej lidze.
Chińskie kluby wydają krocie także na rodzimych zawodników. Według władz SH Shenhua ponad 11 mln euro, to kwota odpowiednia za Bi Jinhao – jednokrotnego reprezentanta kraju. Zaszaleli też działacze drugoligowego TJ Quanjian, którzy zimą wydali ponad 40 mln euro, w tym prawie 10 na 28-letniego bramkarza Lu Zhanga (dwa mecze w kadrze).
Pomysł na lepsze jutro
W ostatnich dniach dość szerokim echem obiła się informacja o rozlegle zakrojonej chińsko-portugalskiej kooperacji. Firma „Ledman” została głównym sponsorem drugiej ligi portugalskiej i w związku z tym wyśle na zaplecze tamtejszej ekstraklasy dziesięciu piłkarzy, dodatkowo trzech asystentów trenerów. Stawianie na Chińczyków nie będzie obowiązkiem, ale przyniesie solidne korzyści finansowe. Korepetycje na południu Europy to nie jedyny pomysł Azjatów na zbudowanie potężnej reprezentacji. Sam prezydent – Xi Jinping, na początku roku opublikował 50-punktowy program przemiany Chin w piłkarską potęgę. Powołane zostaną specjalne piłkarskie szkoły (za pięć lat ma być ich 20 tys., za dekadę 50 tys.), w których młodzi Chińczycy mają szlifować swoje umiejętności.
Długoterminowe cele to awans na mundial, organizacja takiego turnieju oraz zwycięstwo w nim. Mając na uwadze plany Gianniego Infantino, który w swoim programie wyborczym na prezydenta FIFA, pisze o chęci przyznawania Mundialu sukcesywnie każdemu kontynentowi, marzenie chińskich władz ma szansę się spełnić.
Obecny sezon, czyli wszystko po staremu
Trwający sezon niespecjalnie różni się od poprzednich. Na czele tabeli tradycyjnie znajduje się Guangzhou i jedyną drużyną, która może pokrzyżować ich plany o obronie mistrzostwa wydaje się być Shanghai SIPG. Jeżeli chodzi o koronę króla strzelców to kandydatów jest kilku. Co ciekawe wśród najbardziej bramkostrzelnych zawodników nie znajdziemy przedstawicieli tej samej drużyny. Najbliżej tytułu znajdują się dwaj Brazylijczycy –Aloisio(Shandong Luneng) i Goulart (Guangzhou), z odpowiednio: 21 i 19 golami. Za ich plecami znajdziemy Czarnogórca, dwóch Argentyńczyków, dwóch przedstawicieli Chin, a także reprezentanta Zambii, Szwecji, Filipin czy znanego z angielskich boisk, Tima Cahilla.
W oczy rzuca się multikulturowość tej ligi, a klasyfikacja strzelców jednoznacznie wskazuje, jak dużą wartość dodaną stanowią zawodnicy z zagranicy.
Cóż, kto bogatemu zabroni? Chińczycy mają marzenia i odpowiednie pieniądze, by dokonać ich realizacji. Projekt wart jest uwagi, bo kto wie, czy za kilkanaście lat nie będziemy zarywać nocy i przestawiać anten, by oglądać w akcji najlepszych na świecie piłkarzy, którzy w poszukiwaniu poklasku i chęci bycia w piłkarskim centrum udali się do Azji. Jednak póki co, propozycje z Chin pozwalają odróżnić piłkarzy ambitnych, od wypalonych i pazernych.
Dawid SZYMCZAK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.