Nie polubię jej. By powiedzieć to prościej nie wystarczy już celuloza wypełniona kawą, ani wieszak z sukienką w rozmiarze czterdziestym. Pracownicy znanych marek tupią nogami w rytm swojej kultury. Oplatają kodeksy pracy dredami i na maszty wciągają flagi przynależności. Kierownicy nie próżnują. Zamiast kart na jogging wręczają podwładnym benefity dyskryminacji.
Gdyby wygląd zewnętrzny definiował jakość naszych kompetencji i wiedzy, prawdopodobnie już dawno zostałabym bez włosów na głowie, a moją szafę wypełniłyby rześkie pastele. Elementy ze stali zniknęłyby z twarzy, by po procesie konwersji stanowić budulec nowych szarych komórek. Czas powiedzieć stanowcze dość. Rasizmowi, homofobii, wyimaginowanemu ideałowi kobiecego piękna. Za oknem mamy wiek dwudziesty pierwszy. Lata temu grono specjalistów nakreślało sinusoidę praw od pracodawców po konsumentów. Wszystko po to, by wstawić ich wzajemne relacje w ramy oczywistego szacunku i współpracy. Analizując skargi, które w ciągu ostatnich lat wnieśli pracownicy i klienci, można by stwierdzić, że rzekome akty prawne są dziś tylko muzealnym eksponatem. Zapraszam więc do środka. Niech na tapecie wystawy zawisną znane wszystkim sieciówki.
ZARAz wszyscy zwariujemy
Po przekroczeniu drzwi pierwszej sali odnajdziemy Zarę – markę hiszpańskiego Inditexu. Teoretycznie multikulturową. Taką, w której sprawiedliwość idzie za rączkę z szacunkiem i opowiada się za równością wszystkich pracowników. Czy na pewno? Podejdźmy bliżej. Kilka lat temu, Ian Jack Miller, stał się jedną z pierwszych ofiar dyskryminacji ze strony managerów firmy odzieżowej. Były szef działu doradczego, zmęczony piętnowaniem w miejscu pracy, wniósł pozew przeciwko swoim pracodawcom. Ujawnił on nie tylko kierowane w jego kierunku treści o zabarwieniu homofobicznym i antysemickim. Pomimo wieloletniego doświadczenia, poszkodowany otrzymywał niższą pensję niż wynagrodzenie otrzymywane przez białych członków znanego brandu. Były pracownik amerykańskiego działu domagał się 40 milionów dolarów zadośćuczynienia i słów przeprosin. Reakcja ze strony przedstawicieli marki nie należała do satysfakcjonujących. Zamiast pieniędzy Ian otrzymał papier informujący o zwolnieniu z pracy, co daje nam sporą rozbieżność przyczynowo-skutkową. Każdy ma dziś prawo do należytego szacunku w przestrzeni publicznej. Szczególnie w miejscu swojego zatrudnienia. W końcu zdecydowana mniejszość z nas należy do fanów brytyjskiego humoru rodem z dreszczowców.
Kawa dobrem każdego człowieka
O ile nie masz nadwrażliwości jelita grubego, albo zwyczajnie jej nie lubisz. Kolejna sala w muzeum. W jednej z byłych pracownic sieci Starbucks, zapach parującej kofeiny nie wzbudzi pozytywnych wspomnień. Elsy Sallard wniosła pozew przeciwko pracodawcy po tym, gdy została zwolniona z powodu cierpienia na karłowatość. Oskarżony o nietolerancję właściciel tłumaczył swoją decyzję faktem, że kobieta stwarzała zagrożenie w miejscu pracy i nie sięgała do sprzętów niezbędnych bariście. Ok, zastanawia mnie tylko: Gdzie ten mężczyzna miał oczy zatrudniając Panią Sallard? Prawdopodobieństwo zmniejszenia masy jej ciała w ciągu paru miesięcy jest niezwykle mało realne. Wręcz niemożliwe i odwrotnie proporcjonalne do do głupoty popełnionej przez szefostwo znanej kawiarni.
Jednak Starbucks zaczął podejmować liczne działania, by ustąpić miejsca innym firmom na międzynarodowej liście „przeciwników tolerancji”. Jedną ze sztampowych akcji sieciówki była nagłaśniana w mediach kampania „Race Togheter”. PR-owa inicjatywa zebrała bardzo wiele skrajnych komentarzy. Finalnie okazała się jednak marketingową porażką. Nie każdemu konsumentowi podobała się idea promowania wrażliwości w kwestiach związanych z nierównościami rasowymi na papierowych kubeczkach. Szczytny cel kawiarni przegonił pęd ludzi czekających na swoje podwójne espresso, którzy nie mieli czasu, by porozmawiać o nietolerancji z wytatuowanymi baristami. Przynajmniej próbowali. Jednak jak widać marketingu społecznego nie mają we krwi, podobnie jak w żyłach nie płynie im kawa.
Puszyste Mango prowadzi do chorób
Duże i okrągłe – idealne jako dodatek do koktajlu wyszczuplającego. Te jednak, według właścicieli sieci odzieżowej, przydałyby się większości kobiet chodzących po globie. Pomysł sklepu Mango, pomimo szczerej chęci zmiany poczucia wykluczenia z branży modowej osób puszystych, wzbudził niesmak i oburzenie milionów konsumentek. Dlaczego? Właściciele znanej sieci chcąc ukłonić się w kierunku kobiet noszących większe rozmiary, postanowili stworzyć nową markę – Violete. Brand miał proponować rozmiary od 40 do 52 włącznie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że Ministerstwo Zdrowia podkreśla, że osobą otyłą jest osoba nosząca rozmiar 48. Był to jeden z głównych argumentów protestujących w Hiszpanii kobiet, które poczuły się dyskryminowane. Zdaniem autorek petycji, która apelowała o zamknięcie marki, nowy sklep właścicieli Mango może doprowadzić do chorób związanych z zaburzeniami odżywiania. Bulimii lub anoreksji. Wydaje mi się jednak, że spór z kreatorami dzisiejszych kanonów piękna jest jak walka z wiatrakami – po prostu szalony.
Ja Saute
Bez dodatków, fajerwerków i żółtych papierów. Właśnie taka według pracodawcy powinna być każda z zatrudnionych osób. Najlepiej, by nie miała własnego zdania, migreny miewała tylko po pracy, a wieczorami, zmieniając się w konsumenta, kupowała wszystko co zejdzie z produkcyjnej taśmy. To koniec wycieczki po muzealnych eksponatach praw i przywilejów. Wychodzimy. Ale czy uda nam się wyjść z współczesnego wiru dyskryminacji na rynku pracy? Podobno otaczamy się cywilizacją. Od bycia cywilizowanym człowiekiem.
Maria LEDEMAN
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.