O tym, że rok 1989 jest dla historii Polski bardzo ważny, nie trzeba nikomu przypominać. Zakończył się wtedy ponad czterdziestoletni okres rządów komunistów. Przestała wtedy także istnieć sztucznie stworzona sieć powiązań i sympatii międzynarodowych. Na przykład takich jak serdeczne związki PRL i ZSRR. Wielki Brat czuwał nad porządkiem w naszym kraju, a my mieliśmy z tego niesamowite korzyści. Jak mówi jeden z żartów dotyczący tamtych czasów: w zamian za to, że Polska wysyła do Związku Radzieckiego węgiel, Związek Radziecki przyjmuje dostarczany z Polski cukier.
Mamy dziś trochę inne czasy, a nasz kraj nie znajduje się już pod butem, z czego naprawdę możemy się cieszyć. Jednak Rosjanie nie mogą się do tego jakoś przyzwyczaić. Sukcesywna i skrupulatna polityka Kremla dąży do odbudowy swoich wpływów i ożywienia martwego już Związku Radzieckiego. Jednym z kamieni milowych na drodze do celu jest utrzymanie korzystnej z punktu widzenia Rosjan wizji historii. W Polsce i innych krajach dawnego bloku sowieckiego nie brak ludzi, zwłaszcza starszych, którzy na pytanie „kiedy było lepiej” odpowiadają stanowczo „kiedyś!”. Niestety dla naszych wschodnich sąsiadów, sytuacja zaczyna się zmieniać. Pokolenia dojrzałych sympatyków komunizmu umierają, a młodych albo to nie obchodzi, albo znają Polską wersję historii. Dużo w tej kwestii mają do powiedzenia polskie władze.
Choć z komunizmem oficjalnie zerwaliśmy już 27 lat temu, to wciąż istnieje on (sic!) w naszej polskiej przestrzeni publicznej. Bezwiednie mijane przez nas ulice Armii Czerwonej, Świerczewskiego czy Berlinga to pozostałości po namiętnym związku Polski z komunizmem. Jednak oprócz nazw ulic i placów są także pomniki pamięci żołnierzy radzieckich. Co prawda, te bardziej „komunistycznie jednoznaczne” jak np. pomnik Lenina, czy nieodżałowanego Józefa Stalina, już zniknęły, ale tych miejsc pamięci „mniejszych bohaterów ustroju” zostało całkiem sporo. Mogłoby się wydawać, że zajmowanie się tym ponad ćwierć wieku po końcu pewnej ery w historii Polski to opieszałość albo odkopywanie starych już spraw. Inaczej twierdzą jednak ci, którzy z oburzeniem wskazują, że na miejscu ulicy Armii Czerwonej równie dobrze mogłaby się przecież znaleźć Waffen SS Straße. *Choć zapewne ulica SS uderzałaby w oczy bardziej, to przecież zarówno Armia Czerwona i Waffen SS specjalizowały się w mordowaniu niewinnych.
Za zmiany w polskich miastach wzięło się PiS. 1 kwietnia Sejm przyjął „ustawę dekomunizacyjną”. Ma ona raz na zawsze wyplenić komunizm z polskiej sfery publicznej. Zgodnie z nią zakazuje się „propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej”. Dalsza treść dokumentu mówi o tym, czym jest propagowanie komunizmu. Są to wszelkiego rodzaju „nazwy odwołujące się do osób, organizacji, wydarzeń lub dat symbolizujących represyjny, autorytarny i niesuwerenny system władzy w Polsce w latach 1944-1989”. W myśl partii rządzącej, jedna ustawa ma odmienić komunistyczne oblicza polskich miast. Jak się okazuje, to nie jest prosta sprawa. Z jednej strony – takich miejsc jest co niemiara, z drugiej zaś – samorządy i mieszkańcy nie są tak chętni do zmian.
Samorządowcy wskazują na to, że choć wszelkie pisma, postępowania administracyjne i sądowe będą wolne od opłat, to już wszelkie tabliczki i oznaczenia ulic, placów będą musiały opłacić właśnie samorządy. Mieszkańców pociesza fakt, że ich dokumenty wciąż będą ważne, mimo nowej nazwy ulicy. Jednak to, co dla jednych jest miejscem pamięci o zbrodniarzach, dla innych jest po prostu nazwą kolejnej ścieżki. Zwracają na to uwagę przeciwnicy zmian, którzy uważają, że nie ma już sensu ruszać nazw, skoro są one obdarte z negatywnych konotacji i określają tylko dane miejsce. Zwolennicy zmian też się do tego odwołują i określają to zagadnienie jako bolączkę polskich władz. Te, według nich, powinny bowiem uświadomić obywateli kim byli upamiętnieni w nazwach ulic ludzie i dlaczego powinni oni zniknąć z tabliczek.
O tyle o ile sprawa z nazwami ulic i placów jest w miarę uporządkowana za pomocą ustawy, to ten sam dokument nie tyczy się już pomników, obelisków i tablic upamiętniających. Te są usuwane już z własnej inicjatywy mieszkańców. W ten sposób zniknął na przykład pomnik generała Iwana Czerniachowskiego. Batalia z podobiznami komunistycznych przywódców może jeszcze trochę potrwać, gdyż podobnych pomników znajduje się w naszym kraju jeszcze około stu. Całej tej akcji przygląda się niechętnie Rosja. Kremlowi nie w smak są takie działania, toteż od razu po tym jak w Pieniężnie zdemontowano pomnik Czerniachowskiego, władze rosyjskie wezwały „na dywanik” polską ambasador w Moskwie – Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz.
Ku niezadowoleniu naszych sąsiadów, ich reakcje pozostają bez odzewu ze strony polskiej, a akcja dekomunizacji w Polsce wciąż trwa w najlepsze. Rosjanie zrozumieli więc, że powinni chwycić za coś innego – za propagowanie własnej wersji historii. I choć według nas, to stek bzdur i najczystsza propaganda, sami Rosjanie byli tej właśnie propagandzie w przeszłości tak poddawani, że przyjęli ją jako prawdę historyczną. Ich prawdziwą wersję wydarzeń.
Jurij Żukow z Instytutu Historii Rosyjskiej Akademii Nauk unaocznia skuteczność sowieckiej propagandy najlepiej. Ten rosyjski autorytet niejednokrotnie już publicznie stwierdził, że to nie sowieci mordowali w Katyniu Polaków, a hitlerowcy. Jego zdaniem, wszelkie dokumenty obciążające Stalina i sowietów w ogóle to podróbki, na które nie powinniśmy byli zwracać uwagi. Nie jest ważne czy Żukow wierzy w to czy też nie. Zatrważające w tym temacie jest to, że większość Rosjan popiera zdanie Żukowa i twierdzi tak jak on. Co więcej, Centrum Jurija Lewady przeprowadziło badania dotyczące tego, co sądzą Rosjanie na temat samego Stalina. 54% ankietowanych uważa wodza ZSRR za postać pozytywną. Jednak poparcie dla generalissimusa i zrzucanie winy na hitlerowców to nie wszystko, co mają do zaprezentowania Rosjanie w wojnie informacyjnej.
Na początku kwietnia Rosyjskie Towarzystwo Wojenno-Historyczne wyszło z pomysłem zorganizowania wystawy dotyczącej radzieckich ofiar „polskich obozów koncentracyjnych”. Według Rosjan, po wojnie polsko-bolszewickiej wielu czerwonoarmistów trafiło do obozów koncentracyjnych, gdzie mieli ginąć w strasznych okolicznościach. Działacze Towarzystwa chcą, aby umieszczono ją w muzeum znajdującym się nieopodal cmentarza, na którym leżą zamordowani polscy oficerowie. Członkowie organizacji podkreślają bowiem, że w Katyniu znajdują się groby nie tylko Polaków, ale także pomordowanych Rosjan. Szansa na organizację tej wystawy jest bardzo duża. Towarzystwo cieszy się bowiem poparciem Kremla. Na dodatek organizacji przewodzi Władimir Medinski, który jest rosyjskim ministrem kultury.
Taka wojna na dekomunizację z jednej i kłamstwa z drugiej strony potrwa jeszcze pewnie do momentu, gdy całkowicie skończy się w Polsce problemem z komunistycznymi fantami z czasów słusznie minionych. Rosjanie będą natomiast pieklić się tak długo jak te fanty będą demontowane. Oni nie są po prostu w stanie spokojnie patrzeć na to jak maleją ich możliwości odbudowy wielkiego, wpływowego imperium. Mało jednak prawdopodobne, by w odwecie za pozbywanie się ostatnich znaków komunizmu wjechali do Polski czołgami. Ale kto wie, to przecież Rosjanie. Nawet zwykły przejazd moskiewskich motocyklistów musi wywołać medialną burzę i doprowadzić do zamykania granic.
Przemysław TERLECKI
* fragment wycięty
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.