Kto Ci powiedział, że można się przyzwyczajać? Kto Ci powiedział, ze wszystko jest na zawsze? Pisał Barańczak, a ja przywołuję – nie bez powodu. Bo czy nie żyjemy właśnie w takich czasach? W których doskonale wiemy, że będziemy to słyszeć na każdym kroku – i w istocie słyszymy. Pewnie ma to jakieś głębszy sens, a jak. Ale czy niechęć, a czasem nawet strach przed przyzwyczajeniem, nie stały się chorobą naszego społeczeństwa? Jak to się stało, że tendencja do tego stała się słabością?
Mam wrażenie, że to przyszło nagle, ta cała ucieczka nie tyle od stabilności, co od przywiązania. Wystarczy cofnąć się o kilka dekad. Kto wtedy stawiał na opuszczanie miejsca, z którym jest związany, więcej razy niż było to konieczne? Ludzie pozwalali sobie na przyzwyczajenie do rzeczy, ludzi. Całe swoje życie czy karierę, budowali w okół tego. Bo wiedzieli, ze tam już zostaną (abstrahując od jednostek żądnych nowych doznań obecnych w od zawsze). Tak jak zrobili to ich rodzice czy reszta przodków – bo przecież nie zostawią miejsca, w którym tworzyła się pokoleniowa historia. Związki naszych dziadków trwające po kilkadziesiąt lat, w dzisiejszych realiach zaczynają wydawać się abstrakcyjne, ale to też nie do końca sprawa bezwzględnej miłości. Długoterminowe małżeństwa były łatwiejsze, bezpieczniejsze. Ludziom było w nich wygodnie – bo żyli w przyzwyczajeniu. I nikt nie widział w tym nic złego.
Bo czasy się zmieniają
A teraz? Przyzwyczajenie stało się niepożądane. Z jednej strony być może dlatego, że ludziom zaczęto uświadamiać, że nic nie trwa wiecznie – więc po co ograniczać się tylko do pewnych rzeczy? Z drugiej strony – bo nasz tryb życia na to nie pozwala. Skupiając się na karierze, często jesteśmy gotowi na wiele wyrzeczeń. Podróżujemy, zmieniamy miejsca zamieszkania w zależności od obecnych warunków rynkowych. Nic więc dziwnego, że boimy się budować coś na stałe. Nagle okazało się, że nie przywiązywać się jest bezpieczniej.
W końcu łatwiej jest nam opuścić miejsca (lub też dane osoby), z którymi nie wiążemy żadnych emocjonalnych doznań. Po prostu je zostawiamy i koniec. Powinniśmy się więc dziwić, że obecnie coraz więcej ludzi żyje na takiej zasadzie? Myślę, że to swego rodzaju asekuracja. Bronimy się przed żalem i rozczarowaniem do tego stopnia, że ci którzy poddają się sentymentom są uważani za słabszych. Słabszych psychicznie, bo w końcu co to za mazgaj który nie jest wstanie opuścić rodzinnego domu, żeby osiągnąć coś w innej części świata. Pytanie tylko, czy wpływa to na nasze życie w taki sposób jak byśmy tego oczekiwali. Nikt nie zaneguje, że można tak funkcjonować przez rok, dwa, a nawet dwadzieścia. Ale pewnego dnia możemy obudzić się w kolejnym miejscu, początkowo traktowanym jako przelotna opcja, i uświadomimy sobie że tak naprawdę teraz już nie będzie się do czego przyzwyczajać – bo zwyczajnie już na to za późno. Możemy w końcu osiąść, ale funkcjonując od lat według takiego trybu życia, na jak długi czas będzie to dla nas satysfakcjonujące?
W końcu walcząc do tej pory z przyzwyczajeniem i rutyną trudno będzie na stałe się do nich przekonać. To samo tyczy się ludzi – praktykowane wcześniej odtrącanie ich, nie pomoże nam w stworzeniu stałych relacji. A od tego już krok do samotnej starości.
Czas się uspokoić
Czasów nie zmienimy, napięty styl życia dalej będzie obowiązywał, a mobilność i dyspozycyjność będą w cenie. Nie jest to nic złego, w końcu takie ramy nie są obowiązkowe – jedni się do nich dostosują, a inni nie. Ale jeśli należysz do tej pierwszej grupy warto na chwilę zwolnić. Usiąść i zastanowić się czy dasz radę żyć w ten sposób, a konsekwencje nie będą zbyt duże. Bo bądź co bądź, to że świat się zmienia nie znaczy że psychika ludzi za nim nadąża. W głębi siebie każdy potrzebuje możliwości przywiązania się. Dla samej świadomości, że jest choć trochę bezpieczny, a w tym całym chaosie ma swoje zaufane miejsce na świecie.
Klaudia ZIMOWSKA
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.