Ma długie, rude włosy i zaczerwienione oczy. Idzie zamaszystym krokiem, rozmawiając przez telefon i obrzucając rozmówcę rynsztokowymi inwektywami. Mówi głośno i piskliwie. Płacze – wcale tego nie ukrywa. Nie zwraca uwagi na przechodniów. Odwracam się, patrząc za nią przez chwilę. Jaka jest granica tego, co można otwarcie pokazać innym ludziom? Czy takowa w ogóle została kiedyś postawiona? Czy masz prawo zajrzeć mi w emocje, do talerza, łóżka i życia?
Nikt nie zna cię tak dobrze, jak ty sam. Podobno. Istnieje tyle spraw, o których nie powiesz nikomu, tyle przemilczanych, często bolesnych tematów, tyle drobnych, mało znaczących, a jednak tak ważnych wspomnień, będących na twoją wyłączność. Nie na darmo w Słowniku Języka Polskiego PWN intymność opisuje się między innymi za pomocą słowa „poufałość”. Nie jesteś zobowiązany do dzielenia się wszystkim z całym światem, a perspektywa posiadania tajemnic jest całkowicie naturalna.
Rudowłosa, która zdążyła już zniknąć za rogiem, nieświadomie wpuściła na moment do swojego wnętrza mnie i innych, pędzących w swoich własnych, małych sprawach. Faktycznie – przyciągnęło to moją uwagę poprzez tę właśnie nieświadomość, naturalność. W tym przypadku jednak w publicznych łzach nie przejawiał się nawet cień wymuszenia czy chęci zwrócenia na siebie uwagi.
Tymczasem w popkulturze przesuwanie granic w kontekście spraw prywatnych i intymnych stało się czymś w rodzaju medialnego mięsa armatniego, rzucanego na pożarcie masom. Bo uczucia są w cenie, a twórcy – również ci aspirujący – wybierają emocjonalny ekshibicjonizm.
Smutek już bez recepty
Emily Knecht to młoda fotografka z Los Angeles. Stworzyła zdjęciową serię zatytułowaną „Feelings”, stanowiącą dokumentację trzech lat życia, z jednej strony smutną, a z drugiej – groteskową w dość drażniący sposób. W istocie – trzeba przyznać, że mamy tu do czynienia z jakimś przekraczaniem strefy komfortu. Knecht robiła sobie zdjęcia za każdym razem, gdy płakała.
Jednak bazując na tym, co mówi Emily portalowi i-D, oblane łzami autoportrety miały być nierozerwalnie związane z ukazaniem surowych, pierwotnych emocji, a także psychicznym detoksem, procesem gojenia ran. Według fotografki są znacznie bardziej wymowne niż akty. Patrzę na zdjęcia z coraz bardziej rosnącym sceptycyzmem i powątpiewaniem. Knecht z zapuchniętą twarzą. Knecht z chusteczką higieniczną. Knecht z rozmazanym makijażem pod prysznicem. Knecht z zamkniętymi oczami i wyraźnie zmarszczonymi brwiami. Moje wątpliwości co do szczerego wydźwięku projektu potwierdzają w pewnym stopniu internauci, którzy w przeciwieństwie do mnie nie mają litości. Przesuwam sekcję komentarzy w dół. Zalewa mnie fala negatywnych opinii. „Jest w tym więcej narcyzmu, niż sztuki”. „Bardzo niedojrzałe”. „Może ma zaburzenia bipolarne?”. „Nudna”. „Pseudoartystka z obsesją na własnym punkcie”.
Może moje odczucia związane z projektem nie są aż tak skrajne, jednakowoż odwracam od nich wzrok z pewnym poczuciem niesmaku. Emily Knecht zrobiła ze smutku produkt, choć miał być w założeniu elementem składowym sztuki. Zaserwowała, rzuciła lekką ręką trzyletnie okruchy swojej intymności w kierunku odbiorców. Bierzcie, co chcecie. Czy jednak głęboko skrywane emocje nie tracą w jakiś sposób na wartości, gdy nie są już…właśnie głęboko skrywanymi?
Ty i reszta świata
Oczywiście seria „Feelings” to tylko jeden przykład, przywołany w celu omówienia problemu. Codziennie natykamy się na całe mnóstwo zabiegów i aktywności, przesuwających granice intymności w kierunku całkowitego ich zniknięcia. Spójrzmy chociaż na serwis Tumblr – umożliwiający stworzenie własnego, często ukierunkowanego tematycznie miejsca w sieci; w rezultacie wypełniony aż po brzegi bardzo tanią, amatorską erotyką. Blogi „fotografów”, radośnie dokumentujących swoje życie seksualne, mnożą się jak grzyby po deszczu. Youtube? Użytkownicy pokazują swoje rodziny, tatuaże, rozstępy, blizny, brak ogłady, partnerów życiowych, zwierzęta i wyrzeźbione na siłowni ciała.
Naprawdę – znacznie więcej jakiegokolwiek wdzięku i klasy nosi w sobie rozrywanie worka z całą gamą uczuć i emocji bez usilnego szukania uwagi. To my decydujemy o uzewnętrznieniach, jednak zdarzają się sytuacje, w których słowo „samokontrola” wyparowuje nam z głowy. Właśnie dlatego odwróciłam się jakiś czas temu na ulicy za bluzgającą do telefonu, płaczącą nastolatką.
Moja droga, twoje ówczesne zachowanie było w tak prosty i ładny sposób niewymuszone
– w efekcie mam nadzieję, że nie została wypełniona jakakolwiek z twoich gróźb. A teraz przestaję już o tobie pisać. Możesz płakać dalej.
Małgorzata PELKA
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.