„Wy w wojnę beze mnie nie leźcie, wy ją beze mnie przegracie.” – miał mówić swoim współpracownikom z charakterystyczną dla siebie prostotą i źle skrywaną pychą, Józef Piłsudski. Niestety, dziś już nie ulega wątpliwości, że Marszałek i w tej kwestii miał rację. Polska bowiem II wojnę światową z kretesem przegrała. Pytanie brzmi więc: Dlaczego ponieśliśmy klęskę?
Żadne z państw biorących udział w zmaganiach wojennych nie poniosło tak olbrzymich strat w stosunku do swojej ludności sprzed 1939 roku. Na stu Polaków zginęło dwudziestu, co razem daje nam, zatrważającą wręcz, liczbę około 5,5 miliona istnień. Nie będę już nawet wspominał jak nierzadko wspaniali i zdolni to byli ludzie, którzy często przed śmiercią oglądali zagładę swych wiosek i miast, z Warszawą na czele. Odpowiedź na pytanie, dlaczego ich ofiara złożona na ołtarzu Ojczyzny poszła na marne i czy tej wojny w ogóle można było nie przegrać, jesteśmy im po prostu dłużni.
Wielu ludzi uważa, że tak musiało się stać. Dwa, otaczające nas swymi szponami mocarstwa nieukrywające zresztą agresywnych zamiarów, były wrogiem nie do pokonania. Ot, niezaprzeczalne prawa geopolityki. Owszem, zarówno III Rzesza jak i ZSRS (każde z osobna, a tym bardziej wespół) przewyższały nas pod względem gospodarczym (surowce, przemysł ciężki) jak i militarnym. Z drugiej jednak strony, klęska we wrześniu 1939 roku nie byłaby tak oczywista, gdyby udało się dokończyć modernizację naszego wojska, co planowo miało trwać do mniej więcej 1942 roku. Już w przededniu wojny polska armia plasowała się na 4 miejscu w Europie. Być może po prostu zabrakło nam czasu?
Nie przysporzyło go nam na pewno towarzystwo, w jakim się znaleźliśmy. Wielka Brytania i Francja były wówczas markami uznanymi, ale niestety i przebrzmiałymi. Ofensywny duch, pogrążonej w otchłani parlamentarnych sporów, Francji umarł wraz z końcem I wojny światowej, a Brytyjczycy wiedli militarny prym, lecz wyłącznie na morzu, jednocześnie nie dostrzegając, że ich imperium zmierza ku upadkowi. Oba kraje zresztą i tak nam pomóc nie chciały, a przynajmniej nie we wrześniu 1939. Polska była im (przede wszystkim Anglikom) potrzebna wyłącznie do tego, żeby porządnie przygotować się do walki z Niemcami.
Nie można więc ukrywać, że przegranie z kretesem II wojny w dużej mierze zawdzięczamy pechowi. Bowiem pech chciał, że akurat w tym jednym z najtrudniejszych momentów historii nie trafił się Polsce przywódca z krwi i kości. Zaledwie dwadzieścia lat wcześniej mieliśmy marszałka Piłsudskiego, a przecież „w kolejce” stali jeszcze Dmowski, Paderewski czy Witos… Już podczas wojny Francuzom umiejętnie przewodził Petain, Finlandia miała Mannerheima, generał Franco zręcznie utrzymywał neutralność Hiszpanii. U nas tymczasem nic. Zupełna posucha. Ani „honorowy” i podatny na pochlebstwa Józef Beck, ani zupełnie nienadający się na Naczelnego Wodza Edward Rydz – Śmigły ani zapatrzony w Aliantów jak w obrazek Władysław Sikorski ani tym bardziej Stanisław Mikołajczyk nie byli politykami dużego kalibru. Nie znalazł się człowiek, który potrafiłby pokierować okrętem z napisem „Polska” tak, żeby podobnie jak podczas Wielkiej Wojny, omijać dryfujące góry lodowe raz z jednej, a raz z drugiej strony i poczekać, aż wreszcie zderzą się i pociągną wzajemnie na dno. Nie wykreowaliśmy przywódcy, który w 1939 roku nie bałby się zgodzić na propozycję Hitlera – najbardziej chyba propolskiego kanclerza w międzywojennych Niemczech, „oddać” mu Gdańsk (cudzysłów, gdyż nie można oddać czegoś, czego się nie posiada – Gdańsk był przecież Wolnym Miastem!) i uderzyć na Związek Sowiecki. Nie dano nam wodza, który przynajmniej nie dopuściłby do wybuchu Powstania Warszawskiego i który nie zawahałby się latem 1941 roku zagrozić Aliantom i przypartemu do muru Stalinowi przejściem do państw „Osi”, jeśli Ci nie uznaliby na piśmie granic Polski sprzed 1939 roku i nie zgodziliby się na budowę potężnej armii wyposażonej przez ZSRS.
Kto wie? Gdyby marszałek Piłsudski dożył wojny… czy zdołałby uchronić Polaków od Katynia, łagrów, obozów koncentracyjnych, frontów przetaczających się przez naszą ziemię? Nikt nigdy nie odpowie na to pytanie. Głęboko jednak wierzę, że tak właśnie by się stało, że klęska nie była nieuchronna. Naturalnie nie sądzę, iż z Marszałkiem (czy innym zdolnym przywódcą) mogliśmy wygrać wszystkie bitwy i pokonać wszystkich wrogów. Nie. Myślę jednak, że przy rozsądnej polityce wcale nie musieliśmy pochować w grobach i zbiorowych mogiłach tych prawie sześciu milionów ludzi i tym samym tak boleśnie przegrać tamtą wojnę. Bo to właśnie cmentarze są miarą porażki.
Patryk HALCZAK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.