- Ja raz w tygodniu przynoszę Werze kwiaty – z nieukrywaną dumą stwierdza mój facet.
-
Coo? Słyszałeś? – krzyczy moja przyjaciółka do narzeczonego.
-
No wiesz, jakoś mi nie po drodze do kwiaciarni… – próbuje bronić się on.
Ona zaraz się odcina:
- A mi do mięsnego jakoś zawsze musi być na drodze!
Otóż nam, proszę Państwa, pozostaje tylko powiedzieć za jednym z bohaterów filmu Barei: „Nie ma róży bez dymu”! Właściwie o co ten dym? O kwiatka? Że nie przynosi? Nie dba? Nie kocha? Nie, szanowni Państwo, takie rozwiązanie byłoby zbyt łatwe.
Kobiety zwykle obserwując bacznie rzeczywistość (szczególnie rzeczywistość znanych im przedstawicielek płci pięknej) dochodzą do fundamentalnych wniosków na temat swojego życia. Jakie to wnioski mogła poczynić moja przyjaciółka (jako że opisywana sytuacja nie ma jednostkowego charakteru, to parę moich przyjaciół będę dalej nazywać: Ona i On). Zatem Ona stwierdza, że ona (czyli niestety ja) ma lepiej. Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie: skąd ten wniosek?
Otóż Ona uświadamia sobie, jak na skutek jej nieuwagi stała się rzecz straszna: On przestał się o Nią starać. O mężczyznach wiele i źle można by mówić, ale zarzucając im na przykład brak podzielności uwagi, można jednocześnie usprawiedliwić tę wadę umiejętnością pilnego poszukiwania zwierzyny. Jaki obraz Ona ma teraz przed oczami?
Widzi wszystko jasno. Nie dość, ze Ona dba o zdobywanie pożywienia (mięsny), nie dość, że On już nawet nie jest romantyczny (kwiaciarnia), to jeszcze ONA MA LEPIEJ. Czyli ja. Cóż, cierń w oku. A na koniec mój facet nieomal dostał reprymendę: „Gdybyś mi tak często kwiatów nie kupował, to Oni by się nie pokłócili!”. Nie ma róży bez dymu.
Weronika NOWAK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.