Zapasy po czasach świetności w okresie PRL-u, w ostatnich latach zaczęły spadać coraz dalej w świadomości przeciętnego kibica. O ich istnieniu przypominano sobie co cztery lata, gdy z olimpijskich aren dochodziły do nas wiadomości o medalach polskich zawodników. Dzisiaj sport zapaśniczy ma szansę dotrzeć do większej grupy odbiorców, a to dzięki Krajowej Lidze Zapaśniczej. W zeszłym tygodniu zakończono drugi sezon tych rozgrywek.
Jak dotychczas Krajowa Liga Zapaśnicza ma tylko jednego mistrza – drużynę ASK Madej Wrestling Team Piotrków Trybunalski. W tegorocznym finale pokonali oni zespół, z którym rok wcześniej zdobywali złote medale. Przed sezonem działacze ze Zgierza zażądali dołączenia nazwy swojego miasta do nazwy klubu. Zgody jednak nie osiągnięto i tak powstała drużyna Boruta-Olimpijczyk Zgierz-Radom – tegoroczni srebrni medaliści. Sam finałowy dwumecz był niesamowicie emocjonujący – pomimo porażki w pierwszym spotkaniu Piotrkowianie byli w stanie odrobić stratę na wyjeździe i popsuć humory gospodarzom. Jednak jak do tego doszło, że ktoś zdecydował się stworzyć ligę dla dyscypliny, którą przeciętny polski kibic interesował się w cyklu czteroletnim?
Ryzyko wliczone w sukces
Za wszystkim stoi Damian Fedorowicz, były zapaśnik, który zdecydował się zaryzykować własne pieniądze, by pomóc rozwinąć się swoim młodszym kolegom i koleżankom. Pod patronatem Polskiego Związku Zapaśniczego stworzył rozgrywki, które szybko przyciągnęły uwagę nie tylko sponsorów czy telewizji, ale także światowej federacji. Początki jednak nie były proste. Pomimo wsparcia ze strony TVP, mało kto spodziewał się, że ten projekt może zakończyć się happy endem. A jednak, liga szybko zyskała sobie wielu fanów, co nie uszło uwadze ewentualnych sponsorów. Drugi sezon rozpoczęto z tytularnym partnerem, którym została Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych, a przyszłość rozgrywek wyszła spod znaku zapytania. Jednak gdy rozgrywki startowały po raz pierwszy, ich przyszłość nie była pewna – było to właśnie zależne od znalezienia głównego sponsora. To się udało, a drugi sezon okazał się jeszcze większym sukcesem niż pierwszy.
Do rywalizacji dołączyły dwie nowe drużyny, co pozwoliło na rozszerzenie składu ligi z sześciu do ośmiu ekip. Zmianie uległ również system rozgrywek. Klasyczny, w którym mistrzem zostawała drużyna z największą liczbą punktów po rozegraniu dwóch meczów z każdym z rywali, zdecydowano się zastąpić podziałem na dwie grupy po cztery drużyny i wyłaniającą triumfatorów fazą play-off. Miało to zapewnić emocje do ostatnich sekund ostatniego meczu. I ten cel osiągnięto.
Sezon udoskonaleń
Na drugi rok walk zdecydowano się jeszcze bardziej uprościć system punktowy, który miał być łatwiejszy w odbiorze dla początkującego kibica. Jak się okazało, wymaga on kolejnych usprawnień, co Fedorowicz zapowiedział już w trakcie transmisji
z pierwszego spotkania finałowego. Od przyszłych rozgrywek zawodnicy zostaną zmuszeni do większej różnorodności akcji w parterze – każda z nich będzie musiała być inna, by zapaśnik otrzymał punkty.
Powróćmy jednak do sezonu 2017/2018. W grupie A od razu na czoło wysunęły się dwie drużyny, które, jak się później okazało, miały walczyć w finale. Broniąca tytułu ekipa z Piotrkowa Trybunalskiego wygrała wszystkie spotkania, a drużyna Boruty-Olimpijczyka pokonała zarówno rywali z Poznania, jak i z Bydgoszczy. Paradoksalnie poznaniacy byli najbardziej poszkodowani przez reorganizację rozgrywek. Brązowi medaliści z sezonu 2016/2017 otrzymali już w rywalizacji grupowej starcia zarówno ze złotymi medalistami, jak i drużyną, która odłączyła się od mistrzów. Jako że do dalszej fazy awansowały tylko dwa zespoły, WKS Grunwald zakończył zmagania już po fazie zasadniczej. Na szarym końcu uplasowały się Lotto Zapasy Bydgoszcz, które przegrały wszystkie mecze. Zdecydowanie bardziej zacięta była rywalizacja w Grupie B. Co prawda tam również na czoło szybko wysforowała się jedna drużyna – AZ Supra Brokers Wrocław – ale walka o drugą premiowaną awansem do play-off lokatę trwała do samego końca fazy grupowej. Ostatecznie wywalczyli ją zawodnicy Budowlanych Łódź.
Faza play-off tylko potwierdziła, że Grupa A była zdecydowanie silniejsza od Grupy B. Finał, w którym miały się zmierzyć ekipy
z Piotrkowa i Zgierza-Radomia nie był dla nikogo zaskoczeniem. Przebieg starć o złoto udowodnił, że zmiana formatu jest zmianą na plus. Rywalizacja trwała do ostatniej walki rewanżu. Co prawda, było to spowodowane sytuacją z pierwszego meczu, kiedy to piotrkowianie musieli dwa pojedynki poddać przez kontuzje swoich zapaśników. Mistrzowie byli w stanie na wyjeździe odrobić jednak straty z pierwszego starcia i pomimo przegrania dwóch walk bez wychodzenia na matę, obronili tytuł.
Europo – nadchodzimy
Jaka przyszłość rysuje się przed PWPW KLZ? Przede wszystkim staje się ona wzorem dla innych lig w Europie. Polskie rozgrywki nie są pierwszymi na Starym Kontynencie, jednak jako pierwsze łączą wszystkie style, które istnieją w olimpijskich zapasach. Połączenie walk zarówno wolniaków, jak i klasyków oraz kobiet wydaje się być optymalnym rozwiązaniem, pozwalającym na rozwój zawodników. Ligi zagraniczne skupiały się tylko na jednym z nich, przez co pozostałe grupy zapaśników pozostawały
w cieniu. Inną ważną kwestią jest próba stworzenia Ligi Mistrzów, której zasady pokrywałyby się z tymi, według których toczone są pojedynki w KLZ. Zainteresowanie projektem wyraziły federacje węgierska, bułgarska, serbska, niemiecka, ukraińska i białoruska.
Drugi sezon PWPW Krajowej Ligi Zapaśniczej to walki nie tylko najlepszych polskich zawodników, lecz także zapaśników
z najwyższej europejskiej półki. Przykładem może być chociażby Ukrainiec Zhan Beleniuk – srebrny medalista Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro. Zawodników podobnego formatu można by wymieniać jeszcze długo. Fedorowicz twierdzi, że pod względem ilości medalistów światowych imprez jest to najlepsza liga sportowa w Polsce. A to nie koniec. Kolejne sezony mają zachęcić kolejnych wielkich zapaśników do walczenia na polskich matach, a dodatkowo wykreować nowych polskich mistrzów. Od samego początku liga miała dać polskim zawodnikom dwie rzeczy: regularne walki z dobrymi rywalami, które są toczone pod presją wyniku, oraz fundusze na treningi i obozy. Czy rzeczywiście przyniesie to oczekiwany skutek? Na odpowiedź musimy poczekać jeszcze dwa lata do Igrzysk w Tokio. Jednak bezapelacyjnie już teraz rozgrywki zrobiły bardzo dużo dla przywrócenia polskim zapasom dawnego blasku i prestiżu. Jeżeli ten projekt będzie się dalej tak rozwijał, to być może na każdych kolejnych mistrzowskich imprezach Polska będzie coraz wyżej w klasyfikacji medalowej. I być może dzięki temu tak utalentowani zawodnicy jak Damian Janikowski nie będą musieli przechodzić do MMA, by móc się zarówno rozwijać pod względem sportowym, jak i być w stanie utrzymać się ze swojej pasji.
Rafał WANDZIOCH
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.