Sami siebie określili pieszczotliwym mianem boysbandu i w pewien sposób nie jest to pomyłką. Jeszcze nigdy w Polsce tak ogromne rzesze ludzi nie szalały za tak elektryzującym duetem, który 24 kwietnia odwiedził poznańską Arenę w ramach trasy Ekodiesel Tour. Jedno jest pewne – hala ta dawno nie była świadkiem tak niezwykłych wydarzeń, a jej mury będą trząść się jeszcze długo.
Na samym początku warto przyznać, że duet Taconafide swoją działalność zaczął z mocnym przytupem. Dwa pierwsze single całkowicie rozbiły bank, jeżeli chodzi o wszelakie rekordy liczby odsłuchań w polskich zakamarkach sieci. Dziesiątki milionów odtworzeń klipów w serwisie YouTube czy rekord polskiego utworu w serwisie Spotify potwierdziły, iż fuzja obecnie dwóch największych nazwisk na scenie polskiego hip-hopu to coś, co wymyka się z granic pojmowania wielu słuchaczy, a jakikolwiek nie byłby efekt, o całości będzie bardzo głośno.
Sam moment ogłoszenia trasy również był przełomem, po pierwsze zdecydowano się zagrać na bardzo dużych obiektach, takich jak warszawski Torwar, poznańska Arena czy choćby Ergo Arena w Trójmieście. Obiekty, które do tej pory gościły największych odwiedzających nasz kraj zaczęły się całkowicie zapełniać nienasyconymi fanami dwóch ogromnie popularnych raperów, a bilety wyprzedały się w zaledwie kilka chwil od rozpoczęcia dystrybucji. Nie inaczej było w przypadku poznańskiego przystanku na trasie. Jak zatem dwójka charyzmatycznych muzyków poradziła sobie z taką presją ze strony fanów?
To jest czas zaprzeszły
Do samego koncertu podchodziłem z dużą rezerwą, ponieważ o ile dwa pierwsze single, czyli Art-B i Tamagotchi faktycznie rozbudziły oczekiwania, tak kolejne publikacje nie dosięgnęły aż tak wysoko ustawionej poprzeczki. Nie inaczej było niestety
z całym albumem, który momentami po prostu nudzi. Cała gama wątpliwości została jednak rozwiana wraz z pierwszymi dźwiękami intro.
Na samym początku warto zaznaczyć, iż prawdopodobnie był to jeden z najlepiej zrealizowanych technicznie koncertów w poznańskiej Arenie. Praca świateł, dwa telebimy z genialną wizualną transmisją, świetnie zrealizowany program wizualny z tyłu sceny (klipy do niektórych utworów tworzyły niesamowity klimat), i wreszcie niezwykle dobra akustyka sprawiły, że nie istniały żadne przeszkody, aby muzyka nie obroniła się sama.
Koncertowa setlista przebiegała w jako takiej zgodzie z płytowym pierwowzorem, zatem muzycy szybko zaatakowali z utworem Metallica 808. Być może to zasługa publiczności, ale numer ten wybrzmiał o wiele lepiej, aniżeli w wersji studyjnej. W zasadzie podobnie było z większością utworów, jak na przykład wspomniany już Art-B, podczas którego publiczność niemalże zszokowała sceniczny duet tym, jak dobrze potrafi się bawić. Podobnie zyskał również utwór Kryptowaluty, swoją drogą brzmiący nieco inaczej, a przy okazji lepiej niż w oryginalnej wersji znanej z płyty. Nie można tego jednak powiedzieć o Tamagotchi, w przypadku którego jednak czegoś zabrakło. Nie jest to jednak wina muzyków, a raczej specyficznego klimatu utworu, który jednak swoim flow odbiega od poprzednio wspomnianych piosenek.
Wbić się w lokal
Taco i Quebo czują się wyśmienicie w swoim nowym materiale, co było widać zarówno po scenicznej ekspresji, jak i po braku jakichkolwiek kompromisów w wykonywaniu poszczególnych utworów. Świetne flow, niekiedy i sceniczne popisy, jak surfowanie po zgromadzonym tłumie i naprawdę udana konferansjerka ze strony muzyków dopełniała wrażenie, iż bawią się oni co najmniej tak samo dobrze, jak zgromadzeni fani. To też było moją swego rodzaju obawą, ponieważ często niestety mamy do czynienia z gwiazdami, które wykonują swą pracę iście rzemieślniczo. Ale nic ponadto. W przypadku poznańskiego koncertu nie było mowy
o fuszerce, ze strony raperów bił profesjonalizm, rzetelność i maksymalnie pozytywna energia, którą przez cały koncert potrafili dzielić się z publicznością.
Miłym zaskoczeniem dla wielu okazały się momenty, w którym obaj panowie postanowili podzielić się fragmentami swoich solowych dokonań, po których oczywiście wrócili do dania głównego, jakim była oczywiście płyta Soma 0,5 mg.
Słowa uznania należą się także samym popisom wokalnym. Oczywiście, nie ma tu miejsca na niezwykłe tonacje, lecz z racji, że autotune na albumie nie gości aż tak często, można było usłyszeć, że obaj panowie po prostu dają radę w starciu z wykonaniem materiału na żywo.
Cały koncert był przeżyciem po prostu niezwykle przyjemnym, zarówno publika, jak i artyści na scenie bawili się znakomicie, co tylko dopełniało pozytywnych wrażeń. Jakby tego było mało, promowana płyta zdecydowanie zyskuje podczas wykonania na żywo, a i wspomniane doznania wizualno-akustyczne zdecydowanie temu pomogły. Plusem również okazała się sama organizacja koncertu, gdyż mimo ogromnego zainteresowania, zarówno wejście na halę, jak i późniejsze opuszczenie jej terenu mogło odbyć się bez żadnego problemu. Poza tym, obyło się bez żadnych większych opóźnień, a i sama zgromadzona publiczność bawiła się
z klasą.
Duet Taconafide jedzie dalej wraz ze swoim Ekodiesel Tour, a z racji zaprezentowanego poziomu nie zawodzi, lecz nawet przerasta
i tak ogromne oczekiwania. Zdecydowanie znalazłoby się wielu chętnych na powtórkę. Dodatkowe odwiedziny w ramach przedłużenia trasy? A może nowe nagrania i powrót w nieokreślonej przyszłości? Tego jeszcze nie wiadomo, lecz pewne jest, że na pewno będziemy świadkami kolejnego, świetnego muzycznego wydarzenia.
Dawid SZAFRANIAK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.