Bolt najszybszy nie tylko na bieżni

Powstanie World Enduro Super Series, czyli pierwszego cyklu mającego wyłonić najlepszego na świecie zawodnika enduro bez podziału na „specjalizacje”, spotkało się z dobrym przyjęciem środowiska. Zarówno motocykliści, jak i fani nie mogli się doczekać premierowych zmagań o koronę. Wydawało się, że zgarnie ją któryś ze starych wyjadaczy, stało się jednak inaczej i wszystkich pogodził Brytyjczyk Billy Bolt.

Gdy ogłoszono powstanie World Enduro Super Series, od razu było wiadomo, że kluczem do zwycięstwa będą trzy rzeczy: wszechstronność, niezawodny sprzęt oraz zdrowie. Wraz z kolejnymi rundami okazało się, że trzeci element był najważniejszy. Wielcy świata enduro, choć byli w stanie szybko przystosować się do warunków, z którymi wcześniej się nie spotykali, musieli rezygnować z jazdy na skutek urazów. Doszło przez to do symbolicznego przekazania warty. Nie jest jednak powiedziane, że stare wilki nie upomną się ponownie o władzę…

Sezon pełen różnorodności

Początek serii, czyli zawody Extreme XL Lagares i Erzbergrodeo, należały do speców od hard enduro. Zawodnicy, którzy wcześniej startowali głównie w klasycznym enduro wyraźnie się męczyli i próbowali przetrwać na trudnych trasach w Portugalii i Austrii. Pechowo WESS zaczął mistrz znad Wisły, czyli Tadeusz Błażusiak. Pierwszą rundę zakończył na czwartym miejscu po karze, która zmusiła go do wyprzedzenia wielu zawodników drugiego dnia imprezy, a drugą rundę zakończył dopiero na ósmej lokacie, po defekcie maszyny i naprawie na trasie. W trzeciej odsłonie cyklu do głosu doszli zawodnicy preferujący łatwiejsze technicznie, ale szybsze trasy. Swoje kandydatury do tytułu króla światowego enduro zgłosili Josep Garcia oraz Nathan Watson. Pierwszą część sezonu zakończył kultowy Red Bull Romaniacs, czyli kilkudniowe najtrudniejsze na świecie zawody enduro. W nich ponownie do głosu doszli spece od hard enduro, ale stare wygi pogodził Wade Young, który został najmłodszym w historii triumfatorem tej imprezy. Czwarte zawody roku skomplikowały również życie Błażusiakowi, gdyż z powodu zatrucia musiał się z nich wycofać. Nie był jedynym pokonanym przez rumuńskie lasy – z jazdy zrezygnował też wielokrotny zwycięzca Romaniacs, Graham Jarvis.

Drugą część rywalizacji otworzył Red Bull 111 Megawatt, który zabiera zawodników do wielkiej piaskownicy, jaką jest kopalnia węgla brunatnego pod Bełchatowem. W Kleszczowie ponownie najlepszy okazał się Young, a tuż za jego plecami linię mety minął Błażusiak. Na tych zawodach swój udział w WESS 2018 zakończył Jonny Walker, liderujący w tamtym momencie w cyklu. Zaliczył on potężną wywrotkę, która zaowocowała urazami obu rąk. O tym, jak poważny był to wypadek niech świadczy fakt, że Walker uznał te kontuzje jako „najmniejszy wymiar kary”. Poniżej nagranie z GoPro Walkera:

Był to ostatni start, w którym handicap mieli specjaliści od hard enduro. Kolejne dwie imprezy to typowe wyścigi przeprawowe, w których swoją wszechstronność udowodnił Błażusiak. O ile w pierwszym, czyli wrześniowym Hawkstone Park Cross-Country, wyprzedziło go dwóch wymienionych już wcześniej fabrycznych zawodników KTM, Garcia i Watson, a także dosiadający Husqvarny Bolt, to w rozgrywanych w październiku Gotland Grand National motocyklista z Nowego Targu był jedynym obcokrajowcem w zdominowanej przez Szwedów pierwszej dziesiątce. Cóż jest takiego w wyścigu na Gotlandii, że dominują w nim gospodarze? Otóż jest to dwugodzinna taplanina w błocie. Trudno powiedzieć, kto szybciej ma dość panujących warunków – zawodnicy czy maszyny.

Na ostatnią rundę Błażusiak jednak nie pojechał, gdyż zdecydował się wyleczyć wszystkie mniejsze kontuzje przed startem Mistrzostw Świata SuperEnduro. Na holenderskiej plaży o triumf mieli więc walczyć Bolt, Lettenbichler oraz Garcia. Cała trójka miała jednak sporo problemów z pokonywaniem haskich piasków. Za to nadspodziewanie dobrze radził sobie Brytyjczyk Nathan Watson, który dzięki triumfowi w Red Bull Knock Out awansował z szóstej lokaty na trzecią w klasyfikacji końcowej. Z czołowej trójki najlepiej spisał się Bolt, któremu dwunasta lokata dała pierwszy w historii tytuł World Enduro Super Series. „Taddy” Błażusiak zakończył rywalizację na piątej pozycji i miałby spore szanse na podium, gdyby nie całkiem nieudany start w Rumunii oraz brak startu w Holandii.

Brytyjczyk po zakończeniu ostatniej rundy w rozmowie, zamieszczonej na oficjalnej stronie mistrzostw, stwierdził: „Wciąż nie mogę w to uwierzyć i pewnie minie trochę czasu, zanim to się stanie. Wyścig sam w sobie był szalony. Miałem dwa poważna upadki, mocno uderzyłem w ziemię, jednak poza tym bawiłem się całkiem dobrze”. Podkreślił też trudności, które zafundował im premierowy cykl WESS: „Był to bardzo długi sezon, z wieloma różnymi wyścigami. Wygranie pierwszej rundy Extreme XL Lagares wydaje się być strasznie odległe. Przejście przez hard enduro, klasyczne enduro, Cross-Country i teraz wyścig plażowy, i wyjście z tego z tytułem mistrza World Enduro Super Series jest niesamowite.

Pierwszy rok z WESS dobiegł końca i trudno ocenić go inaczej niż pozytywnie. Rywalizacja na przestrzeni całego sezonu była wspaniała – w każdej rundzie mógł wygrać każdy zawodnik z szeroko rozumianej czołówki. Różnorodność wyścigów i wyzwań, które stają przed uczestnikami gwarantuje, że – o ile idea nie zostanie zarzucona – wkrótce zacznie rosnąć nowa generacja motocyklistów, która będzie jeszcze bardziej wszechstronna niż ta, którą obecnie możemy oglądać. A to sprawi, że każda kolejna edycja będzie jeszcze ciekawsza niż poprzednia.

Rafał WANDZIOCH

Dodaj komentarz