Tour de Justyna zwykło się mówić o Tour de Ski. Po dziś dzień bowiem to właśnie Polka jest jedyną zawodniczką, która prestiżowe zawody wygrała aż czterokrotnie i to z rzędu. Po raz ostatni triumf Królowej Nart oglądaliśmy w 2013 roku. Wróćmy więc do wydarzeń sprzed pięciu lat.
Tour de Ski 2012/13
Po raz kolejny miało dojść do konfrontacji Kowalczyk i Marit Bjoergen. Norweżka przed samym startem ogłosiła jednak, że nie wystartuje, ponieważ ma problemy z sercem. Prawdopodobnie była to zasłona dymna przed zbliżającymi się mistrzostwami świata w Val di Fiemme. W tej sytuacji faworytką cyklu była Polka, która wygrała niemalże niezagrożenie.
Kowalczyk zaczęła typowo, stając na podium w biegu prologowym i deklasując rywalki w rywalizacji na dystansie 9 km stylem klasycznym. Polka wygrała wszystkie etapy rozegrane ulubioną techniką. Zabłysnęła zwłaszcza podczas biegu na dystansie 3 km stylem klasycznym.
To był szalony bieg. Dzień wcześniej po rywalizacji stylem dowolnym przewaga Justyny w cyklu zmalała do 23 sekund. Podrażniona Polka postanowiła więc pokazać, kto klasykiem biega najlepiej na świecie. Jeszcze przed startem rozbiła sobie głowę. Ranę przemyła śniegiem i pobiegła. Na pierwszym punkcie pomiaru czasu zaskoczyła realizatorów, którzy nie spodziewali się aż tak szybkiego biegu zawodniczki. Na metę wpadła z przewagą 16 sekund nad drugą Kristą Lähteenmäki (obecnie Pärmäkoski). Kolejnego dnia na ulubionym dystansie także wygrała – zanotowała ponad pół minuty przewagi i po przebiegnięciu 10 km klasykiem, spokojnie czekała na mecie na rywalki.
„Justyna jest najlepsza na świecie. Gra skończona” – powiedziała po rozegraniu przedostatniego etapu Tour de Ski, Therese Johaug. Bieg na Alpe Cermis dostarczył kibicom jednak sporych emocji. Kowalczyk miała ponad dwie minuty przewagi nad wspominaną Johaug. Norweżka pędziła jednak jak szalona i na metę wpadła niespełna 30 sekund po zwyciężczyni. To była ostatnia wygrana Królowej Śniegu na Alpe Cermis.
Tour de Ski 2013/14
Po raz kolejny w cyklu miało dojść do pojedynku Kowalczyk i Bjoergen. Do widowiska jednak nie doszło – Justyna została zmuszona do rezygnacji ze startu. Na kilka dni przez rozpoczęciem zmagań organizatorzy zmienili plan zawodów. Zdecydowano, że drugim etapem rywalizacji nie będzie bieg na 10 km stylem klasycznym, ale sprint stylem dowolnym. Decyzja wywróciła proporcje zawodów do góry nogami – panie pięciokrotnie miały biegać stylem dowolnym i tylko dwukrotnie rywalizować w stylu klasycznym. Zmiany tłumaczono brakiem śniegu, co było niezrozumiałe (trasa do klasyka wymaga mniejszej szerokości niż do łyżwy) oraz jawnie łamało regulamin cyklu, który mówi o równych proporcjach etapów rozgrywanych oboma stylami.
W dzień przed startem doszło do kolejnej skandalicznej sytuacji. Zazwyczaj, gdy nie można dojść do porozumienia, podczas spotkania szefów sztabów organizuje się głosowanie. Przedstawiciele ekip mieli proponować różne rozwiązania, chociażby zamienienie stylu biegów rozgrywanych we Włoszech, gdzie śniegu nie brakowało. Władze nie dopuściły ich jednak do głosu, nie było także mowy o demokratycznych rozwiązaniach. Kowalczyk w związku z tym, mówiąc, że „czasem kobieta musi mieć jaja” zrezygnowała ze startu, a Aleksander Wierietielny otarcie przyznawał, że każdy może się domyślić, komu miały służyć zmiany w programie zawodów.
Wystartowała tymczasem Bjoergen, która szybko, bo po trzecim etapie cyklu wycofała się z walki, tłumacząc się problemami żołądkowymi. Trzecią i ostatnią faworytką zawodów została więc Therese Johaug, która spodziewanie wygrała. Na podium stanęły także jej koleżanki Astrid Jakobsen oraz Heidi Weng, która do ostatnich metrów o trzecią lokatę walczyła z Finką Kristą Lähteenmäki.
Cykl zakończony w 2014 roku był początkiem końca tej wielkiej imprezy. Wystarczy wspomnieć, że już podczas tej edycji oglądalność spadła o połowę – zamiast 13-14 milionów przed telewizorami zasiadło tylko 7 milionów widzów.
Tour de Ski 2015
To był kolejny cykl z udziałem Kowalczyk i Bjoergen. Tym razem nie liczono jednak na walkę tych zawodniczek. Polka bowiem nie tylko później rozpoczęła sezonowe przygotowania, ale również odczuwała skutki depresji z którą walczyła. Miała też zdrowotne problemy. Tym razem o wygraną Bjoergen, która triumf goniła od 2007 roku, miała walczyć z rodaczką Therese Johaug.
Już pierwsze biegi pokazały, że Tour de Ski będzie miał tylko jedną gwiazdę – Bjoergen wygrywała bowiem bieg za biegiem, budując gigantyczną przewagę nad rywalkami. Interesująca walka toczyła się więc nie o pierwsze, ale o drugie miejsce, ponieważ zaskakująco dobrze spisywała się Heidi Weng, która na Alpe Cermis wyruszyła jako druga. Therese Johaug minęła jednak rywalkę i na szczycie zameldowała się za plecami Bjoergen. Weng natomiast na szycie góry rozpłakała się. Młodziutka zawodniczka zadziwiła dziennikarzy wyjaśniając, że łzy nie są efektem porażki, ale radości, spowodowanej tym, że jej wielka mentorka Bjoergen spełniła swoje największe sportowe marzenie i wreszcie wygrała Tour de Ski.
Kowalczyk występu w cyklu nie mogła zaliczyć do udanych. Po raz pierwszy w historii Polka nie ukończyła rywalizacji, mdlejąc podczas biegu na Alpe Cermis. Brak silnej, zdolnej do walki Kowalczyk sprawił, że tour stracił wielu widzów, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Po raz pierwszy w historii na podium wszystkich etapów stanęły reprezentantki jednego kraju. Monokulturowość zabiła popularność zawodów, które okazał się ciekawe jedynie dla Norwegów.
Tour de Ski 2016
Po raz kolejny rywalizacja w prestiżowych zawodach upłynęła pod norweskie dyktando. Zamiast widowiska oglądaliśmy mistrzostwa jednego kraju i to pomimo nieobecności Marit Bjoergen, która była w ciąży. Zawody oglądali głównie Norwegowie, co spowodowało spadek oglądalności. Trudno nawet emocjonująco opisać tę rywalizację. Z kronikarskiego obowiązku nadmienić trzeba jedynie, że wygrała Therese Johaug, przed Ingvild Flugstad Østberg oraz Heidi Weng. Czwarta w cyklu Szwedka Charlotte Kalla do zwyciężczyni straciła ponad siedem minut, a do podium zabrakło jej czterech minut. Dodatkowo podczas ośmiu etapów rywalizacji, w których do podziału były 24 miejsca na podium jedynie cztery padły łupem zawodniczek spoza Norwegii. „Nie ma Bjoergen, a Norweżki szaleją. Koszą konkurencję równo z glebą, zajmują miejsca na podium, przerobiły Puchar Świata w mistrzostwa Norwegii, w sumie nic wesołego, przyznaję. Widownie telewizyjne zaczynają się nudzić. Sponsorzy zaczynają marudzić. Reklamy zaczynają tanieć. – podsumował rywalizację dziennikarz sportowy i ekspert TVP Marek Jóźwik.
Wspomnieć trzeba również, że dla Justyny Kowalczyk Tour de Ski 2016 był ostatnim w karierze. Polka rywalizację zakończyła na 23 miejscu, na Alpe Cermis została jednak nagrodzona oklaskami na stojąco przez czekających na zawodniczki przedstawicieli Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, którzy chcieli nagrodzić największą gwiazdę w historii Tour de Ski.
Tour de Ski 2016/17
Tym razem na starcie zawodów nie pojawiła się ani jedna z jego wcześniejszych zwyciężczyń. Justyna Kowalczyk i Marit Bjoergen zrezygnowały z rywalizacji, szykując formę na mistrzostwa świata. Natomiast Therese Johaug została zawieszona za stosowanie niedozwolonych substancji. Wśród zawodniczek, które w przeszłości pojawiały się na podium cyklu na starcie zobaczyliśmy jedynie Heidi Weng oraz daleką od wielkiej formy Finkę Aino-Kaisę Saarinen. Wobec nieobecności wielkich rodaczek to właśnie wspominana Weng uważana była za faworytkę rywalizacji. Tym razem na szczęście pojawiło się jednak nieco więcej emocji. Wszystko za sprawą rewelacyjnego występu Szwedki Stinny Nilsson, która była blisko powtórzenia sukcesu Charlotte Kalli z 2007 roku.
Co ciekawe i godne uwagi to właśnie młoda Szwedka wygrała aż cztery spośród siedmiu etapów rywalizacji. Po jednym zwycięstwie przypadło natomiast Amerykance Diggins oraz Norweżce Ingvild Flugstad Østberg. Ostateczne rozstrzygnięcia były jednak nad wyraz typowe i znane w biegowym świecie. Po raz kolejny wygrała Norweżka, tym razem najszybciej do mety dotarła Weng, która odniosła pierwszą wygraną w prestiżowym cyklu. Druga finiszowała Finka Krista Pärmäkoski, a wspominana Nilsson rzutem na taśmę obroniła trzecią lokatę przed atakami Ingvild Østberg.
Niestety, mimo większego kolorytu zawodów nadal ich oglądalność daleka była od czasów dawnej świetności. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że na starcie zabrakło największych gwiazd, które przez lata czarowały swoimi pojedynkami. Po drugie, słabo wypadały reprezentantki gospodarzy, zwłaszcza Niemców. Po trzecie, jak zauważyła Justyna Kowalczyk, leki na astmę nadal zdawały swoją rolę. Po czwarte, na starcie zabrakło wspominanej polskiej Królowej Nart. Nie dziw więc, że nawet na szczycie słynnego Alpe Cermis było zdecydowanie bardziej pusto niż w poprzednich latach.
Tour de Ski 2017/18
Zeszłoroczna rywalizacja po raz kolejnych przebiegała pod norweskie dyktando. Po raz kolejny triumfowała Heidi Weng, która na mecie wyprzedziła rodaczkę Ingvild Østberg. Trzecie miejsce przypadło niezwykle sympatycznej i zawsze uśmiechniętej Amerykance Jessice Diggins, która do ostatnich metrów bój o miejsce na podium toczyła z Kristą Pärmäkoski.
Po raz kolejny moglibyśmy opisać sukcesy norweskich zawodniczek, warto jednak po raz kolejny podkreślić jak bardzo stoczył się najbardziej eksportowy produkt biegowego świata, czyli cykl Tour de Ski. Po raz pierwszy, co zauważyła Justyna Kowalczyk, relacja z biegu na Alpe Cermis, niegdyś najchętniej oglądany bieg całego sezonu, nie była nawet transmitowana na żywo w Eurosporcie 1.
Tour de Ski 2018/19
Dziś rozpoczął się kolejny już cykl Tour de Ski, który tym razem może być naprawdę ciekawy, bowiem zawody nie mają jednej faworytki. Ze startu w zawodach zrezygnowały, szykujące formę na mistrzostwa świata: Therese Johaug, Charlotte Kalla oraz Ebba Andersson. Pierwszy etap zawodów wygrała Stinna Nilsson, która tuż po przekroczeniu linii mety ogłosiła, że zamierza wycofać się z rywalizacji po rozegraniu 4 wyścigów.
Kto w takim razie wygra cykl? Trudno prognozować. Niewątpliwie szanse na wygraną mieć będzie Jessica Diggins, która dzisiejsze sprinty zakończyła na trzecim miejscu. Sensacyjnie do finałowej 30 nie awansowała Heidi Weng, której daleko do wielkiej formy.
Do szczytu Alpe Cermis jeszcze jednak daleka droga…
Aleksandra KONIECZNA