Decyzja o powierzeniu pierwszego zespołu Lecha Poznań w ręce Dariusza Żurawia budziła kontrowersje i niezadowolenie. Było to pokłosie atmosfery panującej wokół klubu oraz zwolnienia jego legendy, Ivana Djurdjevicia. Jak się jednak okazało, drużyna z 46-latkiem na czele spisywała się poprawienie, a on sam zostanie zapamiętany jako prawdopodobnie najlepszy trener tymczasowy w historii „Kolejorza”.
„Trener tymczasowy” – pojęcie to w historii „Kolejorza” nie jest żadną abstrakcją. Pierwszy szkoleniowiec, którego można było określić tym mianem, objął zespół już pod koniec lat 70. minionego wieku. Analiza osiągnięć każdego z jego następców zajęłaby jednak zbyt wiele czasu, gdyż w przeciwieństwie do czasów obecnych, nie były to zastępstwa wyłącznie na dwa-trzy mecze, ale nawet i miesiące! Przypominamy więc okres, który rozpoczął się wraz z powrotem Lecha do rozgrywek najwyżej klasy.
Za wysokie progi dla Baniaka
Lato 2002 roku. „Kolejorz” po dwóch latach zsyłki do drugiej ligi wraca do piłkarskiej elity kraju. Za jego sterami stoi Bogusław Baniak – trener, który przejmując go, najpierw uratował niebiesko-białych przed spadkiem do trzeciej ligi, a już w kolejnym sezonie zmagań wywalczył z nim awans. Dla mieszkańców Poznania był to prawdziwy powód do radości. Ich nadzieje zostały dodatkowo pobudzone inauguracyjnym zwycięstwem z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski 2:0. Później jednak forma lechitów była daleka od ideału. Porażka w kolejnej kolejce, pasmo pięciu remisów z rzędu, blisko dziesięć punktów straty do lidera i miejsce w dolnej części tabeli. To wszystko skłoniło działaczy Lecha do podjęcia działań. Pod koniec września Baniaka na stanowisku zastąpił jego dotychczasowy asystent, Czesław Jakołcewicz, który poprowadził zespół do końca rundy.
W tym przypadku nie zadziałał tzw. efekt nowej miotły. Bilans szkoleniowca wyniósł trzy porażki, dwa remisy i dwa zwycięstwa. Po raz pierwszy komplet punktów udało im się zdobyć dopiero w piątym spotkaniu przeciwko Pogoni Szczecin, w którym niebiesko-biali odnieśli skromna wygraną 1:0. Dorobek ten był stanowczo zbyt mały, aby w sposób znaczący poprawić sytuację poznaniaków.
Czy aby na pewno tymczasowy?
W sezonie 2002/03 na szczeblu drugiej ligi szalał Świt Nowy Dwór Mazowiecki na czele z Czechem Liborem Palą. Postawa jego drużyny nie umknęła uwadze ówczesnych prezesów Lecha, którzy byli bardzo zdeterminowani by ściągnąć szkoleniowca do Poznania. „Veto” wyrazili jednak jego pracodawcy i przyjście trenera do stolicy Wielkopolski było możliwe dopiero po ukończeniu rozgrywek. Grunt pod niego miał przygotować jego rodak, Bohumil Panik. Określenie „tymczasowy” nie jest w tym przypadku w pełni adekwatne, gdyż pełnił on tę funkcję przez … całą rundę wiosenną! Tym samym poprowadził „Kolejorza” aż w piętnastu spotkaniach. Odnotował pięć zwycięstw, cztery remisy i sześć porażek. Na koniec zmagań „niebiesko-biali” uplasowała się na 11. miejscu.
Pala wywalczył ze Świtem awans do pierwszej ligi. W Poznaniu oczekiwano, że to właśnie tutaj talent, który mu przypisywało, rozkwitnie na dobre. Jak wielkie musiało być więc rozczarowanie, gdy już po sześciu spotkaniach Czech żegnał się z klubem. A co stało się z Panikiem? Początkowo zajął miejsce w sztabie swojego rodaka. Gdy czas ich obu w stolicy Wielkopolski dobiegł końca, próbował swoich sił w innych polskich zespołach, a kolejno w swoim kraju, gdzie do dziś odnosi mniejsze i większe sukcesy.
Odnaleźć ideał
Po tym dosyć burzliwym okresie w historii Lecha, rozpoczęto poszukiwanie trenera idealnego. Stawiano na zdecydowanie dłuższe współprace, gdyż uważano, że każdy proces potrzebuje czasu – szczególnie ten dążenia do perfekcji. Przez Poznań „przewinęli się” przyszli selekcjonerzy poszczególnych kadr reprezentacji Polski – Czesław Michniewicz i Franciszek Smuda. W 2010 roku mistrzostwo z „Kolejorzem” świętował Jacek Zieliński, którego pół roku później zastąpił Hiszpan Jose Maria Bakero. To właśnie na czasy jego panowania przypadają spektakularne popisy poznaniaków w europejskich pucharach, które ich kibice do dziś wspominają z wielkim sentymentem i zaciskającym się gardłem. Kolejny był Mariusz Rumak, który po ponad dwóch latach pożegnał się z zespołem po kompromitacji z islandzkim Stjarnanem w trzeciej rundzie eliminacji do fazy grupowej Ligi Europy.
Pierwszy niepokonany
Długo przygotowywany do roli trenera pierwszego zespołu Rumak nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Na czas poszukiwań jego następcy, szkoleniowcem lechitów został Krzysztof Chrobak. Do czasu zakontraktowania późniejszego ojca sukcesu Kolejorza z 2015 roku – Macieja Skorży – poprowadził zespół w trzech spotkaniach, w których zanotował trzy remisy – odpowiednio z Pogonią, Ruchem oraz Cracovią. Tym samym został pierwszym niepokonanym trenerem „awaryjnym” w historii niebiesko-białych.
Skorża wytrwał na stanowisku nieco ponad rok. Dwunastu miesięcy nie dotrwał z kolei jego następca Jan Urban. Pobyt w Poznaniu Nenada Bjelicy podobnie, jak Mariusza Rumaka, pomimo dużego kredytu zaufania okazał się pasmem rozczarowań. Szalę goryczy przelała zmarnowana „autostrada do mistrzostwa”, z której poznaniacy wypadli na kilometr przed metą i to na własne życzenie. Na trzy spotkania przed końcem minionej kampanii, w której miały miejsce właśnie te wydarzenia, Chorwata na stanowisku zastąpiło trio: Jarosław Araszkiewicz, Rafał Ulatowski, Tomasz Rząsa.
„Jest nas trzech, w każdym z nas płynie niebiesko-biała krew”
… śmiał się na konferencji prasowej Rafał Ulatowski, którego nazwisko w protokołach meczowych widniało pod zapiskiem „trener”. – Miało nas być pięciu, ale dwóch nie dojechało – dopowiadał również w żartobliwym tonie Jarosław Araszkiewicz.
Mawia się, że co dwie głowy to nie jedna, jednak w ówczesnej sytuacji Kolejorza nie pomogły nawet trzy. Szansę Lecha na mistrzostwo mocno skomplikowała porażka w pierwszym meczu pod nowymi rządami przeciwko Jagielloni Białystok. Całkowicie przekreślił je z kolei remis w Krakowie, gdzie poznaniacy w ostatnich sekundach dali wydrzeć sobie dwa punkty Wiśle. W ostatnim akcie sezonu 2017/18 niebiesko-biali przegrywali już 0:2, lecz w tej sytuacji do gry postanowili włączyć się kibice, co skończyło się walkowerem dla drużyny ze stolicy.
Opiekun rezerw zastępuje swojego poprzednika
Lokomotywę przed całkowitym wykolejeniem ratować miał Ivan Djurdjević. Ten sam, który na boisku był legendą i wojownikiem. Gość, który nigdy się nie poddawał i nie odstawiał nogi. Ten, który może nie był najlepszym zawodnikiem, ale z pewnością miał największe serce. Ten, który miał zarazić szatnię Lecha charyzmą i energią. Znajome? Oczywiście! To parafraza słów nikogo innego, jak wiceprezesa Lecha, Piotra Rutkowskiego na konferencji prasowej przedstawiającej Serba jako nowego trenera.
Po bardzo obiecującym początku bańka pękła w spotkaniu przeciwko Wiśle Kraków. Brak poprawy postawy lechitów, kolejne straty punktów, a ostatecznie porażka na początku listopada z liderującą Lechią Gdańsk przelały szalę goryczy. I tak po pięciu miesiącach pracy z zespołem, legenda pożegnała się z ukochanym klubem.
Pomimo zapewnień dyrektora sportowego, Tomasza Rząsy, mogło wydawać się, że kolejnego dnia „Kolejorz” obudził się z przysłowiową „ręką w nocniku”. Na czas poszukiwań nowego szkoleniowca, pieczę nad pierwszym zespołem objął Dariusz Żuraw, który od początku sezonu prowadził… trzecioligowe rezerwy, które zresztą przejął po Djurdjeviciu. Za Polakiem stało jednak o wiele większe doświadczenie niż za Serbem, gdyż w przeszłości prowadził już samodzielnie kilka drużyn, a w ostatnim mistrzowskim sezonie „Kolejorza” pełnił funkcję asystenta Macieja Skorży.
Jeszcze przed przerwą reprezentacyjną, skazywany na porażkę Lech zremisował w Białymstoku z miejscową Jagiellonią 2:2. Zwycięstwo wcale nie było tak daleko, gdyż z pozycji goniącego doprowadził do swojego prowadzenia, które stracił w dość głupi sposób na początku drugiej połowy. Pomimo, że mogło wydawać się, że zawodnicy nadal nie mają pomysłu na grę, co wprowadzało dodatkowy chaos i niepokój, nie zwieszali głów, co bywało widoczne w poprzednich spotkaniach. Duża była w tym zasługa Żurawia i jego sztabu, który wprowadził do zespołu pozytywną atmosferę. Na twarzy lechitów pojawił się uśmiech, który w sposób naturalny miał przełożenie na ich nastawienie.
Niepokonany
Pomimo, że jeszcze na kilka dni przed starciem z Wisłą Płock, były szkoleniowiec m.in. Odry Opole nie był pewien, jak długo będzie stał za sterami niebiesko-białych, zapewniał, że wszystko zmierza w dobrym kierunku i jest przekonany, że zespół zagra o trzy punkty. Na dwa dni przed meczem mieliśmy już potwierdzenie, że dla ekipy Żurawia niedzielny mecz będzie tym pożegnalnym. I było to rozstanie w pełni udane, gdyż ponownie postawieni pod ścianą lechitów w doliczonym czasie gry pierwszej połowy nie tylko odrobili bramkę straty, ale i wysunęli się na prowadzenie, którego nie oddali już do końca spotkania. Dało im to pierwszy komplet punktów od ponad miesiąca, kiedy to również przy Bułgarskiej pokonali Koronę Kielce. Wielu mówiło, że te cztery punkty były też zasługą szczęścia. Jemu jednak trzeba pomóc i tutaj swój ślad z pewnością odcisnął trener, dzięki któremu sytuacja poznaniaków nie uległa pogorszeniu.
Szkoleniowiec tymczasowy, który jako drugi w historii nie zaznał goryczy porażki, kolejnego dnia powrócił do pełnienia dawnych obowiązków i zainkasował… kolejny komplet punktów, tym razem z rezerwami. Nie ma wątpliwości, że trener Żuraw dysponuje warsztatem, który może doprowadzić go naprawdę daleko. Współpracę z nim chwalą sobie zawodnicy. On sam również wydaje się być gotowy do podjęcia kolejnych wyzwań, gdyż jego ambicje sięgają naprawdę wysoko. To co osiągnął z pierwszą drużyną Kolejorza w pewien sposób motywuje do nazwania go najlepszym trenerem tymczasowym w historii klubu, choć oczywiście nie wiadomo, co by się stało, gdyby dostał tyle czasu, co poniektórzy jego poprzednicy.
Wiktoria ŁABĘDZKA