Nie ma cienia wątpliwości, że dla polskich kibiców Formuły 1 najważniejszym wydarzeniem sezonu 2019 będzie powrót Roberta Kubicy. Śledząc zmagania z torów całego świata warto jednak spoglądać nie tylko na samochód z numerem 88, lecz również na wydarzenia w reszcie stawki. Oto pięć rzeczy, na które warto zwrócić uwagę w nadchodzącym cyklu.
1. Czy Leclerc zdetronizuje Vettela?
O tym, że zawodnik z Monako ma wielki talent wiedzą wszyscy. Udowodnił to w pierwszym sezonie swoich startów w F1. Wtedy po kiepskim początku cyklu był w stanie razem z całą ekipą Saubera piąć się w górę klasyfikacji generalnej. Jak sam przyznał, na początku chciał od inżynierów tego samego, co sprawdzało się w F2, ignorując ich rady. Gdy znalazł wspólny język ze swoim samochodem, zaczął na torze pokazywać rzeczy rzadko spotykane u debiutantów: dojrzałość umiejętnie wymieszaną z walecznością. O tym, jak dobrze Charles prezentował się na torze niech świadczy to, że już po połowie wyścigów głośno mówiło się o jego przejściu do Ferrari, co ostatecznie stało się faktem.
Sebastian Vettel o poprzednim sezonie chciałby jak najszybciej zapomnieć. Popełnił kilka spektakularnych błędów, które uniemożliwiły mu skuteczną walkę o mistrzostwo. Wielu ekspertów twierdzi, że rok 2019 będzie ostatnią szansą Niemca na zdobycie tytułu w barwach ekipy z Maranello. Może być to jednak bardzo trudne, właśnie ze względu na zmiany po drugiej stronie garażu. Kimi Räikkönen zazwyczaj potulnie wykonywał polecenia zespołu, natomiast ciężko się spodziewać tego po głodnym zwycięstw Leclercu. Szefostwo Scuderii zapowiedziało, że nie będzie faworyzowało żadnego z kierowców, więc jeżeli rzeczywiście tak będzie, to – przy ewentualnym wysunięciu się przez Monakijczyka na pozycję lidera Czerwonych – po drugiej stronie możemy spodziewać się wybuchu frustracji. A o tym, że czterokrotny Mistrz Świata nie zawsze radzi sobie w starciu z mniej doświadczonym kolegą ze stajni świadczy sezon 2014. Wtedy to broniący tytułu Vettel znalazł się w klasyfikacji generalnej za Danielem Ricciardo, jadącym pierwszy cykl w samochodzie zdolnym walczyć o pierwszą trójkę. Jeżeli więc rzeczywiście włodarze pozwoli swoim kierowcom walczyć (w co szczerze wątpię) to inżynierowie z Maranello mogą mieć czerwone nie tylko stroje…
2. Czy Red Bull razem z Hondą stworzył samochód zdolny zagrozić wielkiej dwójce?
Zakończenie zdecydowanie zbyt długiego związku z poprzednim dostawcą silników, czyli Renault, było oczekiwanie w Milton Keynes od dłuższego czasu. Czerwone Byki zrzucały na Francuzów winę za niepowodzenia i trudno z tym polemizować – wszak regularne awarie jednostek napędowych w ostatnich latach mówią same za siebie. Ale czy Verstappen i Gasly nie wpadli z deszczu pod rynnę?
Japoński producent ma w F1 wspaniałą historię. Najlepiej wspomina czas dostarczania silników dla McLarena, kiedy za kierownicą biało–czerwonej maszyny szalał Ayrton Senna. Chcąc nawiązać do tych wspaniałych lat, w 2015 roku brytyjski zespół ponowił współpracę z Hondą. To, co wydarzyło się przez kolejne trzy sezony również zapisało się w historii, ale w innym rozdziale. Ich silniki regularnie zawodziły, o braku obiecanej mocy nie wspominając. Prowadzący jeden z samochodów, dwukrotny Mistrz Świata, Fernando Alonso, wiele razy narzekał przez radio na to, co ma za plecami. Jego komunikaty, takie jak: „Silnik z GP2”czy „Silnik wydaje się wspaniały, jeszcze wolniejszy niż ostatnio” –stały się znanymi wśród wszystkich fanów królowej motoryzacji. Zakończenie współpracy po 2017 roku nikogo nie zdziwiło.
Japończycy nie zostali jednak na lodzie i z opracowaną już technologią poszli do Toro Rosso (siostrzanego zespołu Red Bulla). Tam sprawa wygląda już zgoła inaczej. Jednostki napędowe prezentowały się solidnie i nie było dużą niespodzianką, gdy w czerwcu również starszy brat zdecydował się na romans z Hondą. W czasie poprzedzających cykl testów można było nabrać optymizmu, gdyż obie ekipy napędzane azjatyckimi silnikami prezentowały się dobrze. I – co ważne w przypadku tego producenta – nie miały zbyt wielkich problemów technicznych. Być może dla Czerwonych Byków będzie to nowy początek, a dla całej F1 nowe rozdanie?
3. Kto zostanie liderem środka stawki?
Rywalizacja za plecami „grubych ryb” będzie w tym roku bardzo ciekawa. Mocno w testy weszła Alfa Romeo, której rewolucyjne przednie skrzydło od razu wzbudziło zainteresowanie całego padoku. Niektórzy komentatorzy upatrują w ekipie, która jeszcze dwa lata temu uplasowała się na szarym końcu klasyfikacji konstruktorów, czwartej siły królowej sportów motorowych. Trzeba jednak mieć na uwadze to, że zespół Räikkönena i Giovinazziego szybko osiągnął w przedsezonowych testach szczyt swoich możliwości i w kolejnych dniach nie potrafiła się zbytnio poprawić. To oczywiście nie zmniejsza ich siły, która w warunkach wyścigowych może okazać się ogromna.
Kolejne mocne ekipy to Renault i Haas. Francuzi kontraktując takiego kierowcę jak Daniel Ricciardo otwarcie zapowiadają walkę o podium w klasyfikacji konstruktorów. Niekoniecznie w tym roku, ale na pewno w najbliższej przyszłości. Pozycja niższa niż czwarta może się w centrali nie spodobać – fabryczny zespół nie może przecież przegrywać z prywaciarzami. Amerykanie z Haasa natomiast już kilkukrotnie udowadniali, że potrafią namieszać w stawce. Wszak przed początkiem poprzedniego sezonu to oni jechali do Australii jako czwarta siła F1. Udowodniliby to na torze, gdyby nie dwie wpadki na pit stopach.
McLaren wygląda na solidną konstrukcję. Toro Rosso „pożyczyło”pokrywę silnika od Red Bulla i również osiągało przyzwoite wyniki na testach w Barcelonie. Trudno ocenić rzeczywistą siłę Racing Point, który na Circuit de Catalunya przywiózł praktycznie zeszłoroczny samochód przystosowany do tegorocznych regulacji, a nowe auto zaprezentuje dopiero na torze w Albert Park. Jeżeli jednak zespół ten był w stanie, pomimo problemów finansowych, stworzyć czwartą konstrukcję Formuły 1, to co będzie w stanie zbudować mając stabilizację na tym polu? Jak widać, walka będzie zacięta i bardzo szkoda, że nie załapał się do niej Williams. Nie wykluczone, że korzystając z rywalizacji rywali, kierowcy stajni z Grove będą w stanie przeskoczyć o kilka lokat w górę, lecz o punkty będzie bardzo trudno.
4. Czy Ferrari wreszcie przestanie rzucać sobie kłody pod nogi?
Od kilku sezonów powtarza się utarty schemat – wszystko dla Czerwonych układa się idealnie, jednak w pewnym momencie błąd czynnika ludzkiego wszystko niweczy. Czy to zła decyzja strategiczna czy błąd kierowcy. Pracownicy Scuderii zafundowali swoim kibicom bardzo mocne i różnorodne doznania. Pytanie, czy tifosi właśnie na coś takiego czekają? Błędy na stanowisku dowodzenia w czasie wyścigu stały się tak powszechne, że jakakolwiek ryzykowna decyzja inżynierów była z góry spisywana na straty. Dodatkowo pod koniec ubiegłego roku presji nie wytrzymał Sebastian Vettel. W kluczowym momencie rywalizacji z Hamiltonem zaczęły przydarzać mu się coraz to większe potknięcia, zmieniające losy rywalizacji.
Ten wewnętrzny chaos został zauważony przez szefostwoi zaowocował zmianą na stanowisku dyrektora zespołu. Maurizio Arrivabene, pełniący tę funkcję od listopada 2014 roku, został zastąpiony przez pracującego dla Scuderii od 1995 Mattia Binotto. Jest to wyraźny sygnał, że w Maranello dosyć mają już marnowania szans, a ta, którą będą mieli w tym sezonie może być najlepsza od wielu lat.
5. Czy Bottas przestanie być potulnym asystentem Hamiltona?
Fiński kierowca miał w swojej sportowym życiu dużo szczęścia. Gdyby nie niespodziewane zakończenie kariery przez Nico Rosberga, po zdobyciu tytułu mistrza świata w 2016 roku, zapewne nigdy nie dostałby szansy w tak dużym zespole Mercedes AMG. Brak alternatyw zmusił Toto Wolffa do zatrudnienia zawodnika z Finlandii. Pod względem oczekiwań ekipy, spisał się dobrze. Nie przeszkadzał Hamiltonowi w walce o kolejne mistrzostwa, a jego punkty pozwoliły jej dwukrotnie wygrać klasyfikację konstruktorów. Dla niego samego nie były to jednak lata idealne.
O ile wyniki w sezonie 2017 (trzy zwycięstwa i 3. miejsce w klasyfikacji generalnej) były przyzwoite jak na kierowcę uczącego się jazdy w topowym samochodzie, tak zeszły rok to całkowita porażka. Zawodnikowi jeżdżącemu z numerem 77 nie udało się wygrać ani razu (jeżdżąc mistrzowskim samochodem!). Mało kto pamięta, że w czwartym Grand Prix roku na ulicznym torze w Baku prowadził i jechał po objęcie prowadzenia w klasyfikacji generalnej. Wtedy jednak, dwa okrążenia przed linią mety, przebił oponę najeżdżając na kawałki innego bolidu pozostawione na torze. Kto wie, jak potoczyłby się zeszłoroczna rywalizacja, gdyby Fin dojechał do końca wyścigu. A tak został bezwzględnie wykorzystany do zapewnienia Hamiltonowi piątego tytułu, czego szczytem był wyścig w Rosji. Zespół nakazał wówczas prowadzącemu Bottasowi poczekać na Brytyjczyka i oddać mu miejsce.
Przed swoim trzecim sezonem w zespole Srebrnych Strzał Fin szumnie zapowiada, że jest w stanie pokonać każdego i nie zamierza być już dłużej pomocnikiem. By oczyścić głowę wyjechał na daleką północ i do Ameryki Południowej. Nie musiał też aż tak zbijać wagi, gdyż od tego cyklu wprowadzono minimalną wagę kierowcy wraz z fotelem co bardzo ułatwia życie większym zawodnikom. Czy Bottas wreszcie udowodni, że jest zawodnikiem ze ścisłej czołówki? Czas pokaże. Na pewno będzie mocno zmotywowany, gdyż tajemnicą poliszynela jest to, że na jego miejsce czeka młody Francuz Esteban Ocon. Jeżeli więc chce zostać w Mercedesie, musi udowodnić swoją wartość.
Sezon 2019 rozpocznie się w niedzielę, 17 marca, wyścigiem o Grand Prix Australii.
Rafał WANDZIOCH