Osobliwe moce Pani Marvel

Źródło: sobrosnetwork.com

Częstokroć w opiniach recenzentów pobrzmiewa nadzieja, że film, który mają obejrzeć będzie rewolucyjny, nowatorski lub innowacyjny. I to niezależnie od tego, czy to nowe dzieło uznanego twórcy, debiut obiecującego reżysera czy siódma część sagi o wyścigach samochodowych. W niektórych przypadkach jest po prostu zbyt dużo sceptycznych przesłanek, by sądzić, że seans zakończy się filmowym oświeceniem.

Moje zdystansowanie się od nowego super-bohaterskiego filmu „Kapitan Marvel” może wynika z tego, że nie jestem wielkim fanem konwencji, w jakiej robione są produkcje Marvela. Nie dociera do mnie humor z „Deadpoola”, nie czułem napięcia oglądając pierwszych „Avengersów”, a „Iron Man” swego czasu wynudził mnie na śmierć. Tutaj zaznaczę, że nie oglądałem wszystkich filmów z tego uniwersum, więc jeśli czegoś nie rozumiałem to zwracałem się z pytaniami w stronę lepiej poinformowanych znajomych.  Jakiś czas później ogólny szał na punkcie „Avengers: Infinity War” zmusił mnie, by wybrać się do kina i dać jeszcze jedną szansę takiej odmianie kina. Poskutkowało, bo film był bardzo dobry, a losy bohaterów nareszcie angażujące i dramatyczne. Nie straciłem w pełni mojego zdystansowania, ale zostałem przekonany, że takie produkcje da się lubić. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko poczekać na kolejny film z marvelowskiej stajni.

Od razu mogę napisać, że z seansu wyszedłem zadowolony. Rozwój fabularny był oczywiście przewidywalny i do bólu wtórny, ale wiedziałem, na co się piszę. Efekty specjalne jak zawsze spełniły swoje zadanie z nawiązką, chociaż to raczej standardy tej wytwórni i nikt nie powinien poczuć się zaskoczony. Protagonistka została ciekawie i dobrze przedstawiona, za co głównie należy podziękować odtwórczyni tej roli, Brie Larson, która nie szarżowała, ale zrobiła wystarczająco dużo, by uwiarygodnić swoją postać. Pod tym kątem korzystnie wypada na pewno Samuel L. Jackson, który grając młodego Nicka Fury wydaje się czerpać z tego olbrzymią satysfakcję. Słabo natomiast wypada  główny antagonista, którego motywacje są nieprzekonujące, a zarys psychologiczny tak banalny, że mógłby równie dobrze stać przez cały czas trwania filmu z boku, kręcić wąsem i diabolicznie podśmiechiwać się pod nosem. To jednak nie mogło przekreślić skądinąd udanej produkcji, której kolejnym jasnym punktem jest humor. Jest on typowy dla marvelowskich produkcji, ale fakt, że mogłem się parę razy szczerze uśmiechnąć i zaśmiać podczas seansu świadczy o tym, że ta formuła działa i nie ma potrzeby jej zmieniać.

Miałem również nadzieję, że nie uświadczę w filmie niepotrzebnej politycznej agitacji. To coś, czego obawiało się wielu fanów Marvela, którzy bardziej od szantażu emocjonalnego, chcieli po prostu zobaczyć dalsze historie z ukochanego uniwersum. Tu na szczęście tak nie jest i główna bohaterka jest dla nas interesująca, ponieważ jest ciekawie napisana i dobrze zagrana (uczcie się Gwiezdne Wojny!). Miejmy nadzieję, że następne produkcje tej wytwórni pójdą podobną ścieżką.

Po dzisiejszym seansie moje spojrzenie na kino się nie zmieniło. Zafundowałem sobie trochę dobrego, rozrywkowego kina, przy którym dobrze się chrupie popcorn. Lekkość filmu sprawia, że łatwo się przy nim dobrze bawić i zapomnieć na chwilę o bieżących sprawach. Po wyjściu z sali kinowej miałem pozytywne przeświadczenie, że dostałem to, za co zapłaciłem. Jeśli macie chwilę czasu i chcecie się zrelaksować, to może być to seans dla Was.

Piotr SZWARC