Skandynawskie państwo od lat utożsamia się z dobrobytem, odpowiedzialną polityką wewnętrzną oraz gospodarnością. Rokrocznie kraj ten przoduje w rankingach najlepszych miejsc do życia, przez wielu uznawany za bliski ideału. Wrażenie robią tam też ceny, które należą do jednych z najwyższych na świecie. Jak zatem bogaci są Norwedzy i ich ojczyzna?
Przed pierwszym zetknięciem z Norwegią raczej dystansowałem się wobec wielu zasłyszanych opinii, jakoby ceny w tym miejscu były niebotycznie wysokie, po wielokroć przewyższające to, co można zastać w innych miejscach Europy. Jakie było moje zdziwienie, gdy za butelkę wody, paczkę ciastek i bułek przyszło zapłacić mi prawie 60 złotych. Co więcej, nigdzie dookoła nie było widać osób przymierających głodem, których na jakikolwiek posiłek nie stać. Zatem nasuwa pytanie – jak i dlaczego Norwegia jest krajem tak bardzo bogatym?
Roponośny rozsądek
Pierwszą nasuwającą się odpowiedzią na pytanie ‘’dlaczego?’’ jest z pewnością przemysł wydobywczy, bowiem Norwedzy posiadają dostęp do dużych złóż ropy naftowej oraz gazu ziemnego. W rzeczy samej, złoża te są przez nich eksploatowane (warto tutaj wymienić norweską spółkę Statoil), lecz w przeciwieństwie do wielu naftowych mocarstw, rząd od lat wykazuje się w tym aspekcie niesamowitym pragmatyzmem i dalekowzrocznością.
W części krajów bogatych w surowce, jak na przykład kraje Bliskiego Wschodu, na skutek odkrycia wspomnianych złóż zaczęło dochodzić do nie tylko bogacenia się państwa, ale też pogłębiania się procesu rozwarstwiania społecznego. Wynika to z teorii tzw. choroby holenderskiej, opisanej w publikacji pt. Globalizacja, autorstwa noblisty Josepha E. Stiglitza. Zjawisko to można w skrócie określić następująco – wzrost przychodów wynikających z wydobycia wzmacnia walutę narodową, co z początku można interpretować jako zjawisko bardzo pozytywne, lecz w dalszym czasie prowadzi do utraty konkurencyjności na rynkach międzynarodowych, przez co taniej jest sprowadzać towary zza granicy, aniżeli produkować i eksportować własne. Tym samym, przemysł wydobywczy niejako zabija pozostałe gałęzi, z negatywnym skutkiem dla całej struktury gospodarczej.
W przypadku rządu norweskiego doprowadzono do nacjonalizacji odkrytych złóż oraz stworzono z nich podporę dla systemu emerytalnego i budżetu na wypadek wahań. W tym momencie warto się pochylić nieco nad wspomnianym Globalnym Funduszem Emerytalnym, ponieważ w Polsce na bieżąco zastanawiamy się nad reformą naszego ZUS-u. Norwedzy, na ten moment, mają w nim zabezpieczony kapitał opiewający na mniej więcej ponad bilion koron norweskich, co w przeliczeniu na dolary amerykańskie daje sumę ponad 800 miliardów. Wiedząc, że kraj ten liczy 5 milionów mieszkańców, okazuje się, że, w teorii, każdy Norweg jest milionerem.
Inwestycje i inwestycje
Oczywiście, pieniądze te nie mogą zostać przez kogokolwiek wypłacone i wykorzystane. O ile każdy mieszkaniec ma dzięki nim zabezpieczoną emeryturę, tak należą one do norweskiego funduszu inwestycyjnego. Swoją drogą, jednego z największych na świecie, który swoje akcje posiada także w Polsce (m.in. KGHM) i nieustannie pomnaża zgromadzone środki. Jest to pokłosie decyzji rządzących, o oddaniu gromadzonego kapitału w ręce finansistów, których zadaniem zostało trafne inwestowanie w jawne i dobrze prosperujące spółki. W efekcie tego powstała z tego istna góra pieniędzy.
Niemniej jednak w kraju od lat toczą się dyskusje na temat tego, co dalej. Zarządzanie tak wielką ilością pieniędzy w pewnym momencie staje się utrudnione, a z czasem i niemożliwe. Co więcej, potęguje się możliwość strat, albowiem jeden błąd w jednej spółce jednego kapitału dotyka go w całości. Sytuacja ta nie następuje, gdy kapitał jest podzielony na kilka mniejszych, o co walczy część polityków. Jest to jednak problem z gatunku, by tak rzec, wygodnych. Społeczeństwo w Norwegii w większości jest bardzo zadowolone z obecnego stanu rzeczy i przede wszystkim faktu, że należne im pieniądze istnieją, a nie są tylko pobożnym życzeniem i pieśnią przyszłości.
Państwo opiekuńcze
W tym miejscu trzeba ostudzić ożywione oklaski polskich fanów państw opiekuńczych – nie, ten sukces nie jest zasadą. Wspomniane zostało to nie bez powodu, gdyż w Polsce usłyszeć możemy wiele głosów, ażeby wzorować się na modelu norweskim. Skoro tam działa, to u nas na pewno też. Niestety – nie.
Po pierwsze, nie mamy złóż, których pragnie świat. Węgiel wcale nie jest czymś, czym zachęcimy zagraniczne kapitały do przelewania nam poważnych sum. O ile faktycznie warto sprzedawać węgiel na potęgę, gdy tylko ktoś chce go kupić, tak dobrze wiemy, że każde w miarę dobrze prosperujące państwo już zastanawia się nad tym, jak od węgla odejść. Jakby nie patrzeć, energia atomowa w sensownych państwach ma się bardzo dobrze.
Po drugie, spójrzmy tylko dookoła. Żyjemy w kraju, gdzie jedna opcja polityczna cieszy się mniejszym deficytem niż ten zaplanowany i skutecznie wmawia obywatelom, że jesteśmy na przysłowiowym plusie. Druga z kolei, ta opozycyjna, za główny i ideologiczny punkt swojego programu wymienia zniszczenie tych pierwszych. A wszystkie pozostałe opcje przypominają gromadę dzieci, z których jedno włożyło sobie patyk w oko. A za nim cała reszta.
Dawid SZAFRANIAK