„Memy o studiach na każdą okazję” – to hasło wita nas po wejściu na fanpage „Kolejka do dziekanatu” prowadzony przez studentkę Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM, Martę Kałużną. O tym, skąd wziął się pomysł na jej działalność oraz kiedy nastąpił rozkwit strony opowiada w wywiadzie udzielonym Wiktorii Łabędzkiej.
Skąd wziął się pomysł założenia „Kolejki do dziekanatu”?
– „Kolejka” zaczęła się od zdjęcia zrobionego, rzecz jasna, pod dziekanatem. Miał to być wydziałowy żart. Na Facebook–u polubiło go około stu osób. Później zaczęły się pojawiać kolejne fotografie: jest kolejka, nie ma kolejki, dziekanat jest zamknięty i tak w kółko. Był taki moment na studiach, gdzie miałam zajęcia w budynku oddalonym od wydziału kilometr dalej. Wtedy zaczęłam robić memy. Na początku dotyczył głównie WSE. Później jednak pojawiły się te na klasycznych obrazkach dotyczące studiów, które są popularne do dziś. One okazały się strzałem w dziesiątkę. I tak trwa to już z pięć lat.
Kiedy dokładnie nastąpiło to wielkie „bum”?
– Wydaje mi się, że było to dwa lata temu.
Co się do niego przyczyniło?
– W twórczości trudno zaplanować, co wypali, a co nie. Zrobiłam kolejnego mema i wrzuciłam go na fanpage, z myślą, że pewnie znów polubi go około stu osób. Po przebudzeniu kolejnego dnia okazało się, że jest ich blisko dwadzieścia tysięcy! Grafika bardzo szybko rozniosła się po Facebooku. Doszło do tego, że znajomi, wysyłali ją do mnie, nie wiedząc, że to ja ją stworzyłam. – Ej, popatrz jaki fajny pojawił się w Internecie – pisali. Był to po prostu łut szczęścia, który pozwolił mojej twórczości się wybić.
Pamiętasz, który to był mem?
– Zbiór myśli na nowy semestr, czyli: dam radę, będzie super, będę uczyć się na bieżąco. Generalnie teksty obiecujące złote góry. Zresztą, on wciąż funkcjonuje na Facebook–u. Nie usuwam ich, czasem dodaję je ponownie. Wciąż jednak staram się tworzyć nowe.
Czy zaczynając swoją działalność w Internecie myślałaś, że zdobędziesz aż taką popularność?
– Tak, jak już wspomniałam, takich rzeczy zaplanować się nie da. Nie jestem osobą nastawioną na statystyki czy zarabianie. Robię to dla przyjemności, bo to moje hobby. Nigdy nie spodziewałam się, że to urośnie do takich rozmiarów. Że będę pracować z uczelniami, kołami naukowymi czy innymi samorządami. Że będę udzielać wywiadów, choćby taki jak ten. Jest to bardzo miłe. Czasem sama nie zdaję sobie sprawy z tego, jak moja działalność jest popularna. Stoją sobie na targach, takich jak tych naukowych w Poznaniu, nagle ktoś do mnie podchodzi i mówi, że przyjechał specjalnie dla mnie. Niesamowita sprawa! Cieszę się, że moje memy są tak rozpoznawalne i rozśmieszają ludzi. To dla mnie najważniejsze.
Czy to prawda, że na początku myślano, że jesteś jedną z pracownicy wydziałowego dziekanatu?
– Tak, bo skoro wrzucam zdjęcia drzwi dziekanatu… Do tej pory otrzymuję wiadomości od nowych obserwatorów, którzy jeszcze nie zrozumieli, czym jest „Kolejka do dziekanatu”. Pytają o to, jakie wnioski muszą złożyć, aby dostać akademik, jak się odwołać od danej decyzji, czy ile kosztuje warunek. Mimo wszystko, nawet na nie odpowiadam i staram się pomóc.
Jaka była reakcja twoich znajomych, a przede wszystkim wykładowców, gdy dowiedzieli się, że to ty stoisz za tym wszystkim?
– Byli zaskoczeni, totalnie się tego nie spodziewali.
Wynika to z tego, że nie jestem jakąś superszaloną osobą. Choć muszę przyznać,
że niektórzy się domyślali. Spotkałam się z bardzo pozytywnym odzewem. Co
więcej, w momencie, gdy się ujawniłam, a w zasadzie zostałam do tego zmuszona
poprzez przegraną w zakładzie, wzrosło nie tylko zainteresowanie mną, ale
i „Kolejką”.
Czy spotkały cię jakieś nieprzyjemności ze strony profesorów?
– Nie, kompletnie! Moje memy są dość grzeczne, jeśli mogę to tak określić. Nikt nigdy nie powiedział mi niczego nieprzyjemnego z tego tytułu. Fajne uczucie, gdy poważna pani czy pan doktor, gdzieś tam udostępnia moją twórczość dalej.
Planujesz dalszy rozwój „Kolejki”? Stawiasz sobie jakieś cele do osiągnięcia?
– Podchodzę do tego tematu bardzo luźno. Na pewno chcę ją prowadzić dalej. W jakim kierunku będzie ona zmierzać, do końca nie wiem. Może nie będzie już prowadzić do dziekanatu, a gdzieś indziej. Na razie jestem tutaj i działam akademicko. Otrzymuję różne propozycje prowadzenia pewnych wydarzeń. Cieszę się, że swoją działalnością przełamuję te uczelniane fasady. Umiemy się po prostu śmiać sami z siebie. Jestem z tego bardzo zadowolona!
Poprzez swoją działalność nie tylko bawisz, ale i motywujesz. Stąd określenie „Chodakowska studiowania”, które można odnaleźć na twoim fanpage?
– Tak, dokładnie. Często motywuję swoich obserwatorów do działania, pokazując im, że warto robić „coś więcej” dla siebie i innych. Można powiedzieć, że jestem takim „trenerem studenckim”. Kiedyś jeden z fanów napisał, że jestem „Chodakowską studiowania” i tak już zostało. To chyba przez moje naleciałości pedagogiczne. Właśnie kończę magisterkę z terapii pedagogicznej z arteterapią na Wydziale Studiów Edukacyjnych. Po tych pięciu latach bardzo zżyłam się z uczelnią i szkoda mi będzie stąd odchodzić. Może jakaś podyplomówka? Całe szczęście mam jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji.
Rozmawiała Wiktoria ŁABĘDZKA