Wilfredo Leon to według wielu najlepszy obecnie siatkarz na świecie. Kubańczyk z polskim paszportem pod koniec lipca w końcu będzie mógł założyć koszulkę z orzełkiem na piersi i zadebiutować w kadrze narodowej.
Losy Leona już od dzieciństwa nie były usłane różami. Ze względu na skomplikowaną sytuację polityczną na wyspie, tak jak wielu jego starszych kolegów, musiał wyjechać za granicę, by móc rywalizować z najlepszymi. Zanim do tego doszło, jako nastolatek, zadebiutował w kubańskiej reprezentacji, a trzy lata później został jej kapitanem. Przez kilka lat określany był jako „gwiazda młodego pokolenia”, jednak ponieważ nie mógł pokazać swoich umiejętności w Europie, nie miał możliwości udowodnienia tego niedowiarkom.
Pasmo zwycięstw
Stagnacja zakończyła się w 2012 roku, kiedy tuż po przegranych kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich, zrezygnował z gry w reprezentacji Kuby i na bazie karty stałego pobytu osiedlił się w Rzeszowie. Tam, dzięki Andrzejowi Grzybowi, z którego agencją sportową Leon podpisał krótko po przyjeździe, jego aklimatyzacja przebiegła bardzo sprawnie. Pomogła mu w tym również poznana w naszym kraju Małgorzata – od trzech lat żona siatkarza, a także mama jego córki Natalii. Kariera Wilfredo nabrała wtedy rozpędu. Od 2014 roku, przez cztery lata, był zawodnikiem Zenitu Kazań, z którym osiągał największe klubowe sukcesy (m.in. czterokrotnie z rzędu wygrał Ligę Mistrzów). Warto wspomnieć, że zdobywał przy tym liczne nagrody indywidualne.
Miniony sezon to istotna dla siatkarza zmiana – przeprowadzka do Włoch to, jak sam mówi, inwestycja. Nie pieniężna, bo akurat na pensję w Rosji nigdy nie mógł narzekać, ale rozwojowa. Powszechnie wiadomo, że we włoskiej lidze, jak nigdzie indziej, liczy się technika użytkowa i spryt. Nie można powiedzieć, że tego Leonowi brakuje. Nam dał się jednak poznać ze swojego potężnego zasięgu i efektownych uderzeń nad siatką. W czasie pobytu w Italii, Wilfredo nauczył się gry, do której potrzeba chłodnej głowy. Szaleństwo, jakie w nim pozostało, objawia się w końcówkach setów, kiedy ważą się losy spotkania. Nie boi się wtedy wziąć odpowiedzialności na swoje barki i „zamordować” rywali, chociażby serwisem lecącym z prędkością 130 km/h. Na boisku jest swego rodzaju postrachem dla rywali. Poza nim to spokojny, otwarty na innych człowiek, zakochany w siatkówce. Lubiany przez kolegów z zespołu, niesprawiający problemów trenerom. Jednym słowem – wzór. Jakież było więc zdziwienie, kiedy cztery lata temu Leon postanowił przyjąć polskie obywatelstwo i zadeklarował chęć gry w biało-czerwonych barwach.
Co nam Leonie dasz?
W Polsce po tej decyzji zawrzało: Dlaczego czarnoskóry ma grać w reprezentacji?; Przecież mamy świetnych Polaków na pozycji przyjmującego.; Może zburzyć hierarchię i popsuć atmosferę.; Z naszym krajem nic go nie łączy. – To tylko niektóre z wielu krytycznych głosów, jakie się wtedy pojawiły. Zastanawiam się nad jednym – czy to my, jako naród, nadal jesteśmy zaszufladkowani w naszym myśleniu, czy są jednak przesłanki, by zgadzać się z najróżniejszym hejtem. Wilfredo przecież ożenił się z Polką, z którą ma dziecko. W czasie przerwy między sezonami mieszka w Warszawie i, jak sam podkreśla, po zakończeniu kariery chce na stałe się tam osiedlić. Uważa Polskę za drugą ojczyznę. Potwierdzeniem tej tezy jest fakt, że siatkarza bez powodzenia próbowały „kupić” największe federacje na świecie (rosyjska chociażby oferowała za jego grę miliony euro). Swoją drogą, ten proceder żywo przypomina mi „reprezentację” Kataru w piłce ręcznej podczas mistrzostw świata rozgrywanych w ich kraju. Nie mogłam wtedy patrzeć na twór stworzony na potrzeby zdobycia dla bogatych szejków medalu. Komiczne było wręcz trzymanie przez osoby różnej narodowości ręki na sercu podczas odgrywania hymnu. Niestety to samo zaczyna się dziać w siatkówce, choć nie jest tak absolutnie w przypadku Leona! Tak jak wspominałam, siatkarz wiele krajowi znad Wisły zawdzięcza i pragnie się teraz swoją grą odwdzięczyć. Będzie mógł to zrobić już w lipcu, po dwuletniej karencji, spowodowanej zmianą federacji.
Za dużo grzybów w barszczu?
Czy mamy wielu dobrych przyjmujących? Moim zdaniem na pewno nie jest ich za dużo. Oczywiście, ostatnie mistrzostwo świata zdobyliśmy bez Leona, a para Kubiak-Szalpuk spisywała się bez zarzutu. Wilfredo to wartość dodana każdego zespołu. Powinniśmy więc cieszyć się, że najlepszy siatkarz świata chce pomóc Polsce w osiągnięciu najważniejszego celu na ten rok – awansu na igrzyska olimpijskie. To tak jakby Leo Messi odnalazł polskich przodków i stwierdził, że jednak woli grać u boku Lewandowskiego. Powiedzielibyśmy, że go nie chcemy, bo nie jest Polakiem z krwi i kości? Pytanie o atmosferę jest bezpodstawne, tak samo jak to, czy pozostali nie będą o Leona zazdrośni. Trener Vital Heynen nie chciał dopuścić do takiej sytuacji i już rok przed potencjalnym debiutem zaprosił siatkarza na zgrupowanie do Zakopanego. 25-latek poznał przyszłych kolegów, brał aktywny udział w treningach i swoją postawą zyskał szacunek kadrowiczów. Miejmy nadzieję, że będzie to początek pięknej siatkarskiej przygody, której zwieńczeniem będzie zdobycie upragnionego medalu igrzysk z Leoem w składzie.
Kontrowersje związane z najlepszym siatkarzem na świecie już niedługo odejdą do lamusa. Wilfredo Leon zadebiutuje w kadrze biało-czerwonych i zapewne nie raz da kibicom powody do wielkiego szczęścia. Już teraz wiemy, że rywale przez jego obecności obawiają się reprezentacji Polski jeszcze bardziej. To mogą być najpiękniejsze lata naszej siatkówki. Nie zmarnujmy ich na wojnę polsko-polską…
Marta KOTECKA