24 czerwca 2016 roku obudziły mnie jakieś niespokojne, rozbiegające się po sypialni prędko promienie. Słońce, a było to około 8:00, co prawda, figurowało tuż za oknem wychodzącym na wschód, czyli na swoim miejscu. Nie na miejscu, było jednak to, co stało się poprzedniej nocy. Pierwszą rzeczą, o której pomyślałem po przebudzeniu, było sprawdzenie wyników referendum, które dzień wcześniej przeprowadzono w Wielkiej Brytanii. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że dojdzie do Brexitu. Do Brexitu, którym straszyli euroentuzjaści i który promowała brytyjska prawica. Obecnie ani jedni, ani drudzy nie są szczęśliwi. Brytyjczycy Brexit przegłosowali, ale wciąż z Unii nie wyszli.
Brytyjski imperializm – to jest właśnie moim zdaniem to, co dławi Brytyjczyków, trzyma ich w szachu. Z jednej strony to właśnie imperializm doprowadził poczciwych „Brytoli” do popełnienia tej smutnej zbrodni na europejskiej jedności. 23 czerwca 2016 roku większość głosujących opowiedziała się za programem, który w podniosłych Przemowach Nigel Farage, ówczesny szef UKIP (United Kingdom Independence Party), przemycał co chwila do świadomości Brytyjczyków.
Zrobili to z powodu imperializmu. Jeszcze 100 lat temu Wielka Brytania była najrozleglejszym imperium – imperium, nad którym nie zachodziło Słońce. I co, spadkobierca (kadłubek, co prawda) tak wielkiego imperium nie da rady poradzić sobie sam w istniejącym świecie? Musi się Unii trzymać? No co wy! Potrzymajcie mi ejla! GOD SAVE THE QUEEN!
Tak to właśnie wyglądało. Wzniecane przez Farage’a płomienie walki o totalną niezależność nadwątliły powiązania Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. Doszło do tego, że członkostwo Wielkiej Brytanii w strukturach Wspólnot Europejskich, a później UE, które trwało od 1973, wygasło na papierze w 2016 roku, w 43 lata po akcesji do wielkiej europejskiej rodzinki.
Ten sam imperializm brytyjski włączył Wielką Brytanię do wspólnot, a teraz walczy o to, by królestwa z Unii nie wyłączano. Brytyjczycy, pamiętający o swojej dawnej potędze, wiedzą, że jedynym realnym wyjściem, by skutecznie uczestniczyć w wielkiej polityce światowej i wywierać presję oraz zgarniać korzyści, jest członkostwo w UE. Jako imperialiści nie mogą sobie pozwolić na pauzę w globalnej grze wpływów i racji, dlatego są przeciwni separacji, która pozostawi ich samych na Wyspach. Samych w świecie, w którym trudno o sojuszników, a łatwo o interesantów.
Co więcej, poczciwi „Brytole” wiedzą też, że sami nie osiągną sukcesu na arenie międzynarodowej z władzą, która nie jest nawet w stanie ani wyjść z Unii, ani przeprowadzić referendum, które mogłoby podważyć to z czerwca 2016 roku. Z władzą, którą szachuje Brexit Party powstała na początku roku i bijąca na głowę rządzących Torysów. W końcu predestynuje ich do tego udziału w życiu Unii też położenie geograficzne oraz historia, która jest nierozerwalnie związana z kontynentem.
Cóż więc począć mają Brytyjczycy w wielkiej walce imperializmu brytyjskiego z brytyjskim imperializmem? Odpowiedź na to pytanie jest prosta – powinni postawić na zachowanie silnej tożsamości w ramach europejskiej zbiorowości. Wówczas wszystko byłoby na miejscu. Bo na razie nie jest. Jakoś od 23 czerwca 2016 roku.
Przemysław TERLECKI