Po czterech meczach eliminacyjnych do mistrzostw Europy 2020, reprezentacja Polski ma komplet dwunastu punktów i żadnej straconej bramki. Wszystko to zasługa nowego selekcjonera Jerzego Brzęczka i jego nad wyraz specyficznej wizji gry.
Po zrezygnowaniu przez Adama Nawałkę z funkcji trenera naszej kadry, trzeba było mocno wytężyć zmysły, aby znaleźć jego potencjalnego następcę. Polski Związek Piłki Nożnej dokonywał wszelkich starać, przeprowadzał liczne wywiady środowiskowe, rozmowy rekrutacyjne, przeliczenia, kalkulacje. Po całym skomplikowanym procesie doszli o konkluzji, że to bez sensu i zaproponowali stanowisko Jerzemu Brzęczkowi. Dla pasjonatów polskiej piłki była to postać kojarzona głównie z olimpiady w Barcelonie z 1992 roku. Był trenerem kilku polskich klubów, jak Lechia Gdańsk, w której wytrzymał okrągły rok (jak na polskie warunki, to nienajgorszy wynik), a wówczas trenował Wisłę Płock (z którą zajął zaskakujące piąte miejsce). Dla ludzi spoza piłkarskiego świata, był to wujek Jakuba Błaszczykowskiego. I tyle. Nikt nie dawał dużych szans nowemu trenerowi naszej reprezentacji, był stawiany na straconej pozycji. Sypały się rzeczowniki pokroju „pomyłka”, „żart”, „budżetowa wersja Nawałki”. Tymczasem, okazuje się, że do wujka Błaszczykowskiego pasuje najlepiej określenie „geniusz”.
Nie tylko „wuja”
Debiut nowego selekcjonera przypadał na mecz z Włochami w ramach piłkarskiej Ligi Narodów. Rywal utytułowany, niełatwy. Tymczasem „orły Brzęczka” przejęły inicjatywę i prowadziły 1:0. Spotkanie zakończyło się rezultatem 1:1, ale i tak było czego gratulować. Brzęczek pokazał, że tanio skóry nie sprzeda. Po kolejnym towarzyskim remisie, przyszła zaszczytna porażka z Portugalią 2:3, to w końcu żaden wstyd przegrać z mistrzami Europy. W skrócie, pierwsze sześć meczów pod wodzą Brzęczka zakończono bez zwycięstwa. Pojawiła się rażąca krytyka w mediach, jakoby selekcjoner nie wiedział, co robi, a taktyka przypomina bardziej podwórkową kopaninę niż profesjonalny futbol… Nasz cudotwórca jednak się tym nie przejął i pewnie ruszył na podbój Europy.
Zdobywca Austrii i Macedonii
„Jestem zadowolony z losowania, ale umiarkowanie. Jeszcze raz podkreślam: to wyrównana, niebezpieczna grupa. Austria, Izrael, Macedonia, Słowenia. To są drużyny, które na własnym boisku są bardzo niebezpieczne. Dlatego trzeba się dobrze przygotować, od początku być w formie, punktować od pierwszego mecz.” Tak skomentował losowanie grup eliminacyjnych mistrzostw Europy 2020. Jak obiecał, tak zrobił. Pierwszy, trudny od razu mecz na wyjeździe z Austrią, zakończył się zwycięstwem 1:0, a piękną bramkę z metra, zdobył Krzysztof Piątek. Początek eliminacji i od razu zwycięstwo z czystym kontem, czego chcieć więcej? Krytykowano styl gry, mówiono, że mieliśmy szczęście. Aczkolwiek, jeśli coś jest niedorzeczne, ale działa, to nie jest niedorzeczne.
Następny mecz z Łotwą w Warszawie, zakończył się jeszcze bardziej przekonującym zwycięstwem 2:0. I znowu wujek Błaszczykowskiego zamknął usta większości krytyków. Wciąż jednak można było znaleźć głosy niezadowolenia tak samo jak kwestionowanie metod trenera kadry. Pytanie, jak można poważnie czepiać się stylu gry, jeśli są wyniki? Ktoś, kto gra tak nieprzekonywująco, a przy tym tak skutecznie, może być nazwany tylko geniuszem. Przyszedł czas na podbój Macedonii. Teren niełatwy, rywal (jak każdy) niebezpieczny. Doskwierający upał niczego nie ułatwiał. Nasz były olimpijczyk znów był na straconej pozycji. Genialna taktyka trenera Brzęczka pod tytułem „brak taktyki” przyniosła jednak zamierzony efekt. Zwycięstwo 1:0, czyste konto naszego bramkarza, czego chcieć więcej? „Trudno mi mówić o pomyśle selekcjonera, jestem pierwszy raz u niego na zgrupowaniu. Wiemy, że styl nie podoba się kibicom i dziennikarzom. Nam też nie” – powiedział po meczu piłkarz reprezentacji Maciek Rybus. Ponownie: jeśli coś jest niedorzeczne i działa, to nie jest niedorzeczne. Apogeum nastąpiło w następnym meczu z Izraelem i sukcesem nad (znowu) niebezpiecznym rywalem aż 4:0
Nie każdy musi rozumieć taktykę Brzęczka. Nie każdy rozumiał sposoby myślenia wielkich wodzów, jak Napoleona, czy Aleksandra Wielkiego. Ważne, że oni wszystko rozumieli i tak samo może być z naszym trenerem. Może po prostu nie jesteśmy w stanie pojąć geniuszu tego człowieka? Krytycy mogą mówić, co chcą, nie mogą jednak podważyć faktu, iż jest to nasz najlepszy start w eliminacjach od 1981 roku. A co się wtedy stało (oprócz stanu wojennego?). Polacy zajęli trzecie miejsce na mistrzostwach świata w Hiszpanii. Czy „orły Brzęczka” również czeka tak zaszczytna chwała. Tylko, jeśli trener Brzęczek postawi na swoim, bo jak na razie wychodzi mu to zaskakująco dobrze.
Paweł GŁUSZYŃSKI