Niekwestionowany mistrz świata wagi ciężkiej w boksie, Anthony Joshua przegrał swoją pierwszą walkę w karierze z nikomu nieznanym Andy Ruizem Jr. Tym samym został zdetronizowany z bokserskiego tronu.
Jeśli Bogusław Wołoszański postanowi stworzyć program, w którym będzie omawiać sensacje dwudziestego pierwszego wieku, z pewnością nie przejdzie obok tego wydarzenia obojętnie. Niecodziennie zdarza się bowiem taka wręcz bajkowa historia. Przed walką Anthony Joshua był niepokonany na zawodowym ringu – na 22 pojedynki aż 21 zakończyło się znokautowaniem przez niego rywala. Dzierżył tytuły mistrzowskie aż czterech najważniejszych federacji bokserskich: WBA, WBO, IBF i IBO. W sobotę, 1 czerwca Brytyjczyk miał odbyć swoją pierwszą walkę w Stanach Zjednoczonych z Jarrelem Milerem. Ten jednak nie przeszedł testów antydopingowych, zatem trzeba było znaleźć szybkie zastępstwo, aby całe wydarzenie nie zostało odwołane (zainwestowane pieniądze tym samym by przepadły). Na walkę z dotychczas niepokonanym mistrzem zgodził się niezbyt znany szerszej publiczności Meksykanin, Andy Ruiz Jr. Jak łatwo można było się domyślić, miała to być łatwa, przyjemna przeprawa dla Joshui. Rzeczywistość okazała się inna.
Pozory mylą
Bukmacherzy nie dawali żadnych szansa Ruizowi (za postawionego dolara na zwycięstwo Meksykanina, można było zgarnąć aż trzydzieści trzy). Złośliwi skazywali Andy’ego Ruiza na porażkę już ze względu na wątpliwe mięśnie brzucha i aż 121 kilogramów masy. Przy Joshui, prezentującym się niczym grecki posąg, faktycznie mogło wyglądać to dość mizernie. Na myśl mogło nasuwać się jednak stare polskie powiedzenie: „Nie oceniaj książki po okładce”.
Po dość spokojnych dwóch pierwszych rundach nastąpiła wybuchowa trzecia. Już na początku Joshua trafił rywala kombinacją prawy podbródkowy-lewy sierp idealnie na szczękę. Ruiz padł po raz pierwszy w karierze na deski. Ale… szybko się poderwał! Mistrz ruszył na niego, by dokończyć dzieła zniszczenia, lecz teraz to on nadział się na lewy sierp i upadł na matę ringu! Zapachniało sensacją. Ruiz Jr nie zamierzał na tym poprzestać, bombardował Brytyjczyka w półdystansie i złapał przy linach dwoma kolejnymi sierpami. 29-latek po raz kolejny musiał podnosić się z kolan. Powstał na dziewięć, a wtedy zabrzmiał zbawienny gong.
Następna runda przepływała dość spokojnie, mistrz starał się wciąż wrócić do siebie. W piątym starciu wydawał się minimalnie lepszy od oponenta, lecz dało się zauważyć, iż odczuwa już skutki tego pojedynku. Z pewnością nie takiego obrotu spraw się spodziewał. Przez dwie minuty szóstej rundy Brytyjczyk kontrolował dystans, w trzeciej jednak się pogubił, gdy Ruiz zaczął bić na korpus. Mistrz odczuwał uderzenia i znów się cofnął.
Łabędzi śpiew
Siódma runda okazała się ostatnią. Joshua trafił prawym krzyżowym, ale to tylko rozwścieczyło Ruiza, który ruszył niczym czołg i przebił gardę przeciwnika serią sierpów. „AJ” padł na deski po raz pierwszy w tym starciu, a trzeci w ogóle. Po liczeniu do ośmiu Andy poprawił prawym sierpowym i Joshua znów leżał. Podniósł się na osiem, jednak sędzia uznał, że ma już dość. Przerwał potyczkę, ogłaszając wygraną Ruiza Jr przez TKO (techniczny nokaut)!
Sensacja, szok, niedowierzanie – to tylko niektóre słowa, jakimi można opisać tamtą noc w słynnym Madison Square Garden. Mistrz został pokonany przez „underdoga”. Eksperci są zgodni, że jest to jedna z największych sensacji w historii boksu. Co dalej czeka bohaterów tego pamiętnego starcia? Andy Ruiz Jr ma swoje przysłowiowe „pięć minut”, może opalać się w blasku reflektorów, liczyć zera na swoim koncie bankowym i rozmyślać nad kolejnym rywalem. A „AJ”? Został na niego wylany ogromny kubeł zimnej wody i tylko od niego zależy, czy się z tego pozbiera. A może jest to już koniec kariery świetnego boksera? Czas pokaże, ponieważ właśnie w takich sytuacjach poznaje się prawdziwych mistrzów.
Paweł GŁUSZYŃSKI