Kiedy Falubaz Zielona Góra w 2013 roku, po raz trzeci w ciągu pięciu lat, sięgał po Mistrzostwo Polski, był postrzegany jako jeden z najlepszych klubów w Polsce. Wszystko zmienił rok 2015, czyli początek końca wielkiego Falubazu. Odejście Jacka Frątczaka, problemy dopingowe Patryka Dudka, zawieszenie Aleksandra Loktaeva, wejście do zespołu Darcy’ego Warda oraz zakończenie jego kariery, kontuzje Hampela, Walaska i Protasiewicza. Czarne chmury zebrały się nad Wrocławską 69 już ponad cztery lat temu, a zielonogórzanie do dziś nie potrafią się z nimi uporać.
Rozdział I: Skórnicki to nie Frątczak
Tu zaczyna się pierwszy z wielkich problemów Falubazu. Menager, czy trener nie jest tylko osobą, którą od czasu do czasu zrobi zmianę taktyczną, czy zapyta zawodników z którego pola chcą jechać w biegach nominowanych. Szkoleniowiec nie tylko służy radą, ale także trzyma całą drużynę pod swoimi skrzydłami. Śledzi przebieg meczu i zrobi dla drużyny wszystko, co należy, włącznie ze składaniem protestów, sprytnym wykorzystywaniem regulaminu, czy obmyślaniem taktyki na dany mecz. Jest to zdecydowanie trudna sztuka i nie każdy się do tego nadaje. „Idealnym” menagerem był dla Falubazu oczywiście niezawodny Jacek Frątczak. Człowiek regulamin, niezwykle inteligentny, angażujący się w wynik każdego biegu i znający odpowiedź na wszystkie pytania, po prostu „Jacek Falubaz”. Po jego odejściu wielu chciało go zastąpić, jednak pierwszym, który się na to odważył był Marek Cieślak. Po niezbyt udanym sezonie uciekł, zostawiając zielonogórzan kolejny raz bez szkoleniowca. W 2017 roku tej roli podjął się Adam Skórniki, były zawodnik i trener Unii Leszno. Miał on postawić Falubaz na nogi i przegonić czarne chmury. Jedyne jednak, co udało mu się skutecznie zrobić, to wyzbyć z zielonogórskiego zespołu chęci i motywacji, a brak „team spirit” doprowadził Myszki na skraj załamania. Zespół przebudził się dopiero pod widmem spadku do I ligi. Poprzedni sezon okazał się porażką pod każdym względem, a Falubaz zaczął przygotowania do nowego. Ten miał być rokiem Zielonej Góry. Nicki Pedersen, Martin Vaculik i Norbert Krakowiak mieli zapewnić złoty medal jeszcze w trakcie trwania sezonu. Jednak Faubaz do pełni szczęścia potrzebował silnego charakteru, który go poprowadzi. Zespół musiał być „wzięty za mordę”, czego przez dłuższy czas nie potrafił i nadal nie potrafi zrobić Adam Skórnicki. Nie jest to drużyna, która sama umie postawić się do pionu i zdecydować o wielu sprawach, do czego niekiedy zmusza ją trener, pozostawiając samą w wielu sprawach. Skórnicki choćby się starał, to nigdy nie zostanie Jackiem Frątczakiem, który na szczęście po czterech latach pomału wraca do domu.
Rozdział II: Pieniędzy deszcz
O problemach finansowych Falubazu mówi się od 2015 roku. Głosy nadal nie milkną, a pieniądze wciąż odgrywają w Zielonej Górze za dużą rolę. Brak Play-offów w sezonie 2015 i mnóstwo kontuzji przyczyniło się do tego, że Zielona Góra zmieniła się w Zieloną Dziurę w wysokości dwóch milionów złotych. W sezon 2016 drużyna weszła jednak z – wydawałoby się – dobrym składem, dzięki któremu zajęli trzecie miejsce. Rok później zespół nie uległ specjalnym zmianom, a jedynie Karpowa zastąpiono Thorssellem. Rundę zasadniczą zakończył na pierwszy miejscu, co wyglądało na przełamanie i powrót wielkiego Falubazu. Jednak nie tylko rundą zasadniczą kibic żyje, a zielonogórzanie ostatecznie patrzyli jak Stal Gorzów odbiera brązowe medale przy W69. Spowodowało to nowe problemy, bo z Zielonej Góry odeszli Jason Doyle i Jarosław Hampel, którzy przez dwa lata byli swoistymi liderami drużyny. Do sezonu 2018 Falubaz przystąpił z budżetowym, okrojonym składem, który ich pogrążył, a zielonogórzanie ledwo co utrzymali się w E-lidze. Wydawałoby się, że to koniec drużyny z lubuskiego, ale w końcu przyszedł rok 2019 i do spółki Zielonogórskiego Klubu Żużlowego weszło miasto. Nowy zespół zbudowany za ponad 10 milionów złotych miał przywrócić świetność Zielonej Góry na arenie E-ligowej i pomóc sięgnąć po kolejne złoto w karierze. Co by tu dużo mówić, znowu się nie udało, a zielonogórzan stać jedynie na walkę o kolejny brąz. Ale nawet jeśli Zielonej Górze uda się wejść na trzeci stopień podium (a nie bardzo się na to zapowiada), to ten medal nie będzie niczym więcej, niż tylko kupioną za grube miliony inwestycją, która ma rozpocząć medalową passę. Jednak ponoć i w tym roku brak finału spowoduje dziurę finansową, więc nie wiadomo, jakiego Falubazu można spodziewać się w przyszłym sezonie.
Rozdział III: Juniorzy tacy, że głowa boli
Odkąd Patryk Dudek skończył wiek młodzieżowca, Zielona Góra wciąż szuka. Trwają poszukiwania juniora, który mógłby godnie go zastąpić i przejąć stery w formacji juniorskiej. Wydawałoby się to prostym zadanie, przecież jest tak wielu młodych, utalentowanych sportowców, którzy tylko czekają na swoją szansę. Jednak nie w tej drużynie. Od 2014 roku Falubaz co roku wymienia juniorów, z marnym skutkiem. Zaczęło się od Adamczewskiego, Zgardzińskiego i Strzelca, później był Pieszczek, Potoniec, Niedźwiedź, Pawliczak, Tonder i w końcu Krakowiak. Jedni byli tylko na rok, inni na trochę dłużej. Aktualny skład juniorski również nie powala, gdyż Pawliczak, Tonder i Krakowiak w różnych konfiguracjach są chyba jedną z najgorszych par w Ekstralidze. Co by nie mówić, bywają mecze, w których mają przebłyski, jak ten z Wrocławiem w Zielonej Górze (48:42), ale zdarza się, że wspólnie przywożą zaledwie jeden punkt. Klątwa juniorów w Falubazie trwa w najlepsze i nie ważne, czy są to wychowankowie klubu, czy zawodnicy kupieni. Wydaje się, jakby Falubaz zamknął fabrykę po Dudku i nie miał zamiaru poświęcać więcej środków na nowych wychowanków, ale nic bardziej mylnego. W Zielonej Górze szkoli się młodych zawodników. Niektórzy są nawet bardzo obiecujący. W jednym z meczów w tym roku został wystawiony Jakub Osyczka, który wydaje się naprawdę dobrym, zaangażowanym sportowcem, jednak nie dostał jeszcze swojej szansy. Może to właśnie on i inni wychowankowie przejmą stery po Patryku Dudku. Nie ma lepszych juniorów od tych, którzy od lat jeżdżą po domowym torze i od małego przyzwyczajają się do jego warunków, co od kilku dobrych sezonów pokazuje Unia Leszno.
Rozdział IV: Kolos na glinianych nogach
Mimo iż skład Falubazu od wielu lat przybierał różne formy i był wielokrotnie zmieniany to nigdy nie zabrało w nim swoistego trzonu, czyli Patryka Dudka i Piotra Protasiewicza. Wychowankowie zielonogórskiego klubu, sportowcy z wieloletnim stażem, kochani przez kibiców i od ponad roku kapitanowie Falubazu. Po niewielkich problemach Protasiewicz zdecydował się wraz z klubem oddać część „kapitanowskich” obowiązków Patrykowi Dudkowi. Oboje od lat są związani z Zieloną Górą i wszystko wskazuje na to, że wiążą z nią również swoją przyszłość. Jednak od jakiegoś czasu drużyna przypomina swoistego kolosa na glinianych nogach, który mimo swojej wielkości, z łatwością może rozsypać się na kawałki. W tym sezonie zarówno Protasiewicz jak i Dudek wydawali się dość zagubieni i mimo starań nie byli liderami drużyny, na których liczyli kibice i zarząd. Może to chwilowe problemy i obaj panowie przechodzą okres recesji, by w nowym roku powrócić silniejsi. Jaki by Falubaz nie był, to w zespole nie może zabraknąć tak ważnego zielonogórskiego pierwiastka jak Dudek i Protasiewicz. Z pewnością nikt nie wyobraża sobie, że jeden, czy drugi mogliby jeździć w innych drużynach, niż właśnie przy W69. Jedyne co pozostaje to wiara w powrót do formy i budowanie nowej drużyny na wszystkim dobrze znanym trzonie.
Rozdział V: Każdy koniec to nowy początek
I tu kończy się pewien etap. Historia zatacza koło, a Falubaz po raz kolejny prawdopodobnie straci medal na własnym stadionie. Przyczyn porażki można doszukiwać się wszędzie: w „umiejętnościach” trenerskich Skórnickiego, trwającej w najlepsze klątwie juniorów, czy w słabszym sezonie zielonogórskich gladiatorów. Obecny sezon miał być powrotem wielkiego Falubazu, a jedyne co wróciło to niepewność i słabości z poprzednich lat. Kluczem jednak wydają się być osoby związane z klubem, co potwierdził Jacek Frątczak w wywiadzie dla gazetafenestra.pl (wkrótce na stronie): „Dzisiaj oni już się raczej rozeszli, ale wtedy wszyscy byli w jednym miejscu, od Roberta Dowhana, Marka Jankowskiego, trochę mnie, czy Rafała Dobruckiego i innych. Ich zaangażowanie i poziom chęci budowania dla tego klubu wyniku, był bardzo duży. Ale z drugiej strony mam takie wrażenie, że niektórzy są już za długo.”
Emilia RATAJCZAK