Jak być kibicem i nie zmienić się w bezmózgiego osiłka? To pytanie, które zadaje sobie za każdym razem, gdy ktoś w szaliku innej drużyny pojawia się w zasięgu mojego wzroku, a zwierzęce instynkty skłaniają mnie do powiedzenia mu, żeby wyp*erdalał. Nigdy nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć. Chciałbym nie mieć racji i powiedzieć, że jest jakiś sposób, a bycie kibicem nie pozbawia zdroworozsądkowego myślenia.
Cała przygoda ze światem kibicowskim zaczęła się w połowie mojego życia. Jako mniej więcej 10-letnia dziewczynka pierwszy raz poszłam z tatą na stadion żużlowy. Było głośno, dziwnie pachniało, a ludzie krzyczeli to raz na siebie, to na zawodników. Wydało mi się to na tyle ciekawym doświadczeniem, że moje wizyty przy Wrocławskiej 69 stały się nieodłączną częścią egzystencji. Od tamtej pory minęło wiele lat, załamań, momentów chwały i nienawiści do tego sportu, ale nigdy nie zwątpiłam w moją drużynę i miłość do niej.
Będąc w wieku nastoletnim, zostanie kibicem wydaje się jedną z lepszych rzeczy w życiu. Ma się swoją ekipę, więc na mecze chodzi się w grupie, dużo osób Cię kojarzy. Jesteś akceptowany, kochany i potrzebny. Gdy ma się naście lat nic więcej nie jest istotne. Problem w tym, że wchodzi się w środowisko, z którego wyjście bywa bardzo trudne. Bycie kibicem nie jest słodkie i cukierkowe, raczej nikt nie trzyma się za ręce i spokojnie ogląda mecz na miejscu, które się zakupiło. Oczywiście jest to charakterystyczne dla środowiska fanatyków. Z fanatyzmem w sporcie jest tak samo jak z fanatyzmem religijnym. Do pewnego momentu wszystko można podać w wątpliwość, przyjąć inną stronę, czy zmienić zdanie. Fanatyzm nie kieruje się rozsądkiem, a wiarą. Wiarą w to, że wszystko co się robi, jest dobre. Gdy przeskoczy się tą barierę nie ma już powrotu, a każdy merytoryczny argument wydaję się tylko czyimś „głupim” gadaniem.
Masz jakiś problem?
Po ponad 10 latach bycia kibicem w „młynie”, „kotle” czy innej „skaczącej trybunie” -bynajmniej nie tam, gdzie ludzie siedzą – nie trudno stać się typowym bezmózgim osiłkiem. Z tą grupą społeczną zawsze wiązały się skrajne emocje i jeszcze większe kontrowersje. A najgorsze jest to, że większość stereotypów nie jest tylko stereotypami. Zdarzają się sytuacje, gdy ktoś przyjdzie na sektor K (w Zielonej Górze sektor kibicowski) i nie daj Boże zażąda ustąpienia mu miejsca, które ma na bilecie, a które zajął ktoś inny. Wtedy w „kotle” wybucha wielkie oburzenie. Jak to tak, przecież wszyscy wiedzą, że na tej części stadionu ta zasada nie obowiązuje. Jak można być takim ignorantem i o tym nie wiedzieć. Taki ktoś od razu sprowadzany jest do pionu, może nie za pomocą pięści, a argumentów typu: „Co ty k*rwa nie wiesz, że tu nie obowiązuje numeracja biletów?!”. Wszyscy włączają się do dyskusji. Ci co siedzą z przodu, ci z boku i z tyłu. Ktoś biegnie do gniazdowego i mówi, że jakiś „debil” znowu domaga się miejsca, za które zapłacił. Gniazdowy bierze mikrofon, oznajmia, że ta zasada tu nie obowiązuje. Wszyscy klaszczą i przytakują, w tym ja. Ktoś, kto właśnie pierwszy raz przyszedł na mecz został zlinczowany i za kare musi stać na schodach. Może właśnie miał pokochać ten sport, może ktoś go namówił, żeby przyszedł i zobaczył tę zajebistą atmosferę na naszych meczach. Jeśli w ogóle wróci na W69, to raczej usiądzie po drugiej stronie, z dala od wielkich osiłków w zielonych koszulkach, którzy krzyczą, że chyba mu się coś pomyliło.
Sektor kibicowski w ogóle jest jak jedna, wielka tykająca bomba. Wystarczy mała iskra, jedno odmienne zdanie, zasłyszana opinia czy koszulka w innym kolorze niż zielony. Wtedy kończy się cudowna, słodka integracja i traktowanie się jak rodziny. Na stadionie wszyscy mamy mieć takie same zdanie, głosić te same poglądy i wyglądać tak jak należy.
Przy Wrocławskiej 69 panuje zasada, że wszyscy zasiadający na trybunie K, w miarę możliwości powinni przychodzić ubrani na zielono. Pomóc mają w tym koszulki za 20 złotych, które można kupić pod gniazdem. To jednak nie zmienia faktu, że niektórych stać ledwo na zakup biletu. Jakie było moje zdziwienie, gdy ktoś z osób funkcyjnych podszedł do kolegi w ubraniu innego koloru i zapytał czemu nie jest na zielono. Koleś może nie w szoku, ale lekko zdziwiony, zaczął kulturalną dyskusję. Funkcyjny po chwili odpuścił i poszedł pod gniazdo. W tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że jeśli taka, pozornie błaha sprawa mogła wywołać takie poruszenie, to co by się stało, gdyby ktoś wstał i na głos powiedział, że jest homoseksualistą. Drugi Białystok, czy od razu zakaz stadionowy?
Wstrzymaj rozum, rusz pięści
Rok 2015, zielonogórski klub właśnie zakontraktował Darcy’ego Warda. Młody i ambitny chłopak, ale kiedyś podeptał szalik Falubazu. Niby nic, ale barwy traktujemy jak świętość, a spalenie czy podeptanie uznaje się za, co najmniej brak szacunku. Chłopak nie był mile widziany na stadionie, a tym bardziej w drużynie. Zaczęły się gwizdy, wyzwiska, a w najgorszej fazie życzenie śmierci. „Młyn” podzielił się na dwa obozy. Ci, który tolerowali młodego zawodnika byli większą grupą, jednak po drugiej stronie konfliktu zostali ci najsilniejsi, najwięksi i tacy, który już dawno przekroczyli barierę. W pewnym momencie doszło nawet do przepychanek, bo ktoś powiedział coś mało przychylnego do grupki kilkudziesięciu osób, więc ci nie mając innych argumentów, poruszyli pięści. Darcy w końcowej fazie jednego z meczów uległ wypadkowi. Okazał się on na tyle groźny, że Ward wylądował na wózku, ale grupka pewnych siebie osiłków nigdy nie zdobyła się chociażby na gest przeprosin, dla człowieka, któremu właśnie zawalił się świat.
Mając kilkanaście lat pierwszy raz pojechałam na mecz wyjazdowy, był to Wrocław. Miasto raczej bez silnie wykształconej grupy fanatyków, co, jak się później okazało, było tylko moim złudzeniem. Z racji tego, że miałam około 158 centymetrów wzrostu i lubiłam prowokować, nie było dla mnie problemem zabranie szalika na wycieczkę po rynku i centrum. Nie spodobało się to jakiemuś panu, około 25-letniemu, który bezpardonowo splunął na ziemię tuż obok mnie. Po lekkim szoku wróciłam do eksploracji wrocławskiego rynku. Chwilę później szukając z tatą miejsca na obiad, zdaje się, w galerii Dominikańskiej, natknęliśmy się na dwóch młodzieńców. Podeszli do nas tanecznym krokiem, po czym krzyknęli coś obraźliwego i szybko uciekli, bojąc się chyba, że kilkunastoletnie dziecko coś im odpowie. Jak na razie był to mój pierwszy i ostatni mecz wyjazdowy. Nie dlatego, że się boję, że „dostanę w mordę za nie ten szalik”, ale nie przyzwyczaiłam się do plucia na mnie.
Rok 2015, Gorzów Wielkopolski, finał Indywidualnych Mistrzostw Polski. Była to moja pierwsza wizyta w tym jakże znienawidzonym przeze mnie mieście. Od samego wjazdu nastawiona byłam, że mnie ktoś pobije, opluje i zniszczy samochód, bo jak to tak z „FZ” na rejestracji wjeżdżać do Gorzowa. Nie musiałam długo czekać, bo już przy kupnie biletów w stadionowej kasie, zaczepiła nas grupka kibiców. Ci jednak zachowali odrobinę honoru i zaprzestali na krótkiej wymianie zdań. Później stało się coś, co pogłębiło moją nieuzasadnioną niczym nienawiść do tej części województwa, stadionu i fanów Stali Gorzów. Idąc samotnie po wodę, czy do łazienki, nie pamiętam, zaczepił mnie starszy Pan i z ekscytacją w oczach powiedział: „Chyba stadiony pomyliłaś, z tym szalikiem to możesz wyp*erdalać”. Nie wiedziałam co zrobić, chyba nic nie odpowiedziałam i szybkim krokiem wróciłam do rodziny. Po tym wydarzeniu nie byłam już tym samym kibicem, a z meczu na mecz coraz bardziej zbliżałam się do bariery z napisem „fanatyzm”.
Zezwierzęcenie
Lata mijały, a moje zaangażowanie rosło. Język polski zaczął przypominać raczej podwórkową łacinę, a nieuzasadniona nienawiść do przyjezdnych stawała się coraz bardziej realna. W pewnym momencie tracimy kontrolę nad sobą i po prostu poddajemy się silnemu wpływowi tego środowiska. Bycie fanatykiem jest jak bycie pod wpływem narkotyku. Stale chce się więcej i coraz silniejsze dawki. Zaczyna się stojąc gdzieś z boku trybuny krzycząc „Stal, Stal gorzowskie psy”, a kończy siedząc na płocie z racą w ręku, uczestnicząc w nielegalnych akcjach. Większość z osób na trybunie kibicowskiej to wielkie osiłki, takie, których boisz się spotkać na osiedlu, wracając wieczorem do domu. Takie, które zamiast podyskutować na temat meczu, wolą wdać się w bójkę w krzakach za stadionem. Ciężko w takim środowisku wyrosnąć na kogoś, kto potrafi rozwiązywać problemy bez pomocy siły, czy używając merytorycznych argumentów. Trudno nauczyć się od nich czegoś wartościowego. Odważę się postawić tezę, że środowiska radykalnie kibicowskie nie tylko zabijają magię sportu, ale także potrafią skutecznie odstraszyć mniej zaangażowanych. To skrajnie dziwne i niezrozumiałe, ale bycie kibicem wyzwala w nas dawno pogrzebane pokłady zwierzęcości i pierwotnych instynktów.
Ciemna strona Księżyca
Z tą skrajną, najbardziej „zaangażowaną” częścią społeczności kibicowskiej jest jak z tą widoczną częścią Księżyca. Widać ją zawsze, nie ma się wątpliwości, że istnieje i na jej podstawie buduje się jakieś opinie. Natomiast ci kibice, którzy są na stadionie, żeby wpierać klub, kochają ten sport i drużynę, czy chodzą na żużel od wielu lat, są tą ciemną. Nigdy nie widoczną z Ziemi. Kiedy przeciętny, szary człowiek myśli o fanatykach widzi grupę kiboli*, którzy wyrywają ławki, niszczą wspólne dobro, czy ostatnio, utożsamiają patriotyzm i wiarę z masakrowaniem ludzi chcących jedynie walczyć o swoje prawa. Trudno dostrzec zdecydowanie większą grupę zwykłych kibiców, którzy kochają dany sport, a kibicowanie jest ich pasją. Tak spędzają wolny czas. Nie niszcząc przystanków, nie bijąc ludzi, tylko głośno krzycząc i wspólnie przeżywając dany mecz.
Mam takie marzenie, że kiedyś kibice Falubazu i Stali Gorzów usiądą razem na jednym sektorze i zamiast obrzucać się nawzajem mięsem, podyskutują na wspólne tematy. Skończyłam 20 lat, a czuję się za stara, żeby na każdą przyjezdną drużynę krzyczeć per „ku*wy”. Czuję się za stara na nienawiść, czuję się za stara, żeby siedzieć cicho, przyklaskiwać i zgadzać się na wszystko co robią koledzy z sektora. A może zwyczajnie jestem za stara na „młyn”, a mój fanatyzm skończył się w momencie, gdy ktoś wywiesił na płocie transparent z napisem: „Cała Polska krzyczy z nami, precz ze zboczeniami”. Chciałbym cofnąć się do momentu, kiedy pokochałam żużel i kiedy w sporcie chodziło tylko o sport, a nie o zwykłą nienawiść do drugiego człowieka. Tu kończę swój przekaz, Falubaz to magia.
*„Kibol” wywodzi się z gwary wielkopolskiej i oznacza kibica Kolejorza.
Emilia RATAJCZAK