Okładka tej płyty dzisiaj może wywołać jedynie uśmiech politowania, jednak muzyka wciąż zachwyca i przemawia tak samo, jak 20 lat temu. 25 października 1999 światło dzienne ujrzała “Miłość w czasach popkultury”, czwarty album Myslovitz. Album, który otworzył zespołowi drzwi do historii polskiej muzyki.
Najlepiej pokazują to czyste liczby – sprzedano 150 tysięcy egzemplarz. Zespół został za niego nagrodzony pięcioma Fryderykami w kategoriach utwór (dwukrotnie), zespół, płyta i teledysk, a trzy single weszły na pierwsze miejsce Listy Przebojów Trójki. Jeden z nich, “Długość dźwięku samotności”, co roku mieści się w pierwszej setce Topu Wszechczasów. I to właśnie on najbardziej wyrył się w pamięci Polaków. Co ciekawe, powstał jako ostatni z albumu pod dużą presją czasu. Jak stwierdził Igo podczas ostatniej edycji Męskiego Grania, jest to utwór, który zna każdy. A czy może być lepsza definicja ponadczasowości?
Trzy pozostałe utwory, które były sklasyfikowane na trójkowej liście przebojów to “My”, “Chłopcy”, a także “Dla Ciebie”. Dwa pierwsze były na czele, natomiast ten ostatni wskoczył najwyżej na trzecią pozycję. Teledysk do niego wyreżyserował Janusz Kamiński, znany ze współpracy ze Stevenem Spielbergiem, a obok Artura Rojka wystąpiła w nim Agnieszka Dygant. I choć teledysk, tak jak okładka, nie przetrwał próby czasu, to piosenka wciąż zachwyca. Dłużej na swój moment chwały musiał poczekać “Kraków”, również pochodzący z “Miłości…”, który dopiero w 2003 roku, w wersji z Markiem Grechutą, dotarł na szczyt LP3. Na tym krążku znajdziemy także piosenkę “Nienawiść”, której renesans zapewnili ostatnio twórcy serialu “Ślepnąc od świateł”, umieszczając ją na ścieżce dźwiękowej.
Płyta od pierwszej sekundy atakuje gitarowymi, często brudnymi brzmieniami, tak charakterystycznymi dla zespołu z Mysłowic. Ich styl, inspirowany brytyjskim rockiem, przez lata przechodził ewolucję, jednak wersja z roku 1999 jest jedną z najlepszych. W połączeniu z bardzo intymnymi i poetyckimi tekstami stworzył kombinację, której wcześniej w polskiej muzyce nie było.
Ogromna warstwa emocjonalna zawarta w tych prawie 52 minutach materiału dała krążkowi ponadczasowość. Kolejne pokolenia zapoznające się z twórczością Myslovitz bez większego problemu są w stanie odnaleźć w nim siebie. I choć zdaniem części krytyków brzmienia były zbyt mocną kalką tych, które można było znaleźć za granicą, to razem z ambitnymi tekstami i niepowtarzalnym głosem Artura Rojka stworzyły idealne połączenie. Warto się o tym przekonać sięgając po album-solenizant. Bo choć rozpoczyna właśnie trzecią dekadę istnienia, dalej kształtuje kolejne pokolenia twórców i słuchaczy.
Rafał WANDZIOCH