Madagaskar – kulturalne antypody?

Początkiem września grupa osób biorących udział w kolejnej edycji projektu edukacyjnego „Studenci UAM bez Granic” powróciła do Polski. Z głową pełną pomysłów, wspomnieniami wywołującymi łzę w oku zaczną wkrótce nowy rok akademicki. Choć z całą pewnością wielokrotnie będą wracać myślami na Madagaskar. Ich wyjazd na długo zapadnie w ich pamięci, a włożony wysiłek i zaangażowanie zaprocentuje w dalszej ścieżce kariery zawodowej.

Tymczasem poniżej przywołujemy wywiad przeprowadzony pewnego czerwcowego popołudnia. W klimatycznej kawiarence miałam przyjemność spotkać się z osobą, którą organizacja wyjazdu pochłonęła do reszty. Od samego początku nadzorowała przebieg prac wynikających z projektu. Z ogromną dozą optymizmu opowiadała o swoich planach życiowych, a także tych związanych z zajęciami edukacyjnymi. Emanował od niej niesłychany spokój i ciepło, które z całą pewnością przelała na dzieci stawiające swoje pierwsze kroki w murach szkolnych tysiące kilometrów od jej rodzinnej miejscowości.

Marta Wawrzyniak – Esfandiyar to kobieta – orkiestra, wulkan energii! Wytycza ona własne granice i nieustannie stara się je przekraczać, za każdym razem podwyższając poprzeczkę. W trakcie pobytu na Madagaskarze wraz ze swoim mężem i grupą znajomych zaprojektowali boisko, a następnie swoje plany przekuli w czyn. Niewątpliwie, to miejsce, jakie dla lokalnych dzieci ma stanowić azyl, wyraz beztroskiego dzieciństwa. Z całego serca im gratulujemy, a naszych czytelników zapraszamy do lektury!

Zacznijmy od samych początków, kiedy i w jaki sposób narodził się pomysł utworzenia projektu edukacyjnego „Studenci UAM bez Granic”? Co skłoniło Ciebie do podjęcia się tego rodzaju aktywności?

Projekt powstał w 2014 roku, wówczas nie byłam jeszcze studentką. Jego inicjatorem była Kasia Banaszak. To ona brała udział w podobnym projekcie, który był dedykowany doktorantom, a odbywał się w Tanzanii. Po powrocie Kasia wpadła na pomysł, żeby stworzyć coś takiego dla studentów. W międzyczasie powołała do życia Koło Edukacji Międzykulturowej, które działa na Wydziale Studiów Edukacyjnych naszego uniwersytetu. To właśnie w ramach działalności Koła stworzyła projekt „Studenci UAM bez Granic”. We wspomnianym roku pierwsi jego uczestnicy – studenci – odbyli podróż do Tanzanii. Kolejna edycja miała miejsce w Paragwaju, a następna – w 2016 r. – w Indonezji. Wtedy też dołączyłam do projektu. Od zawsze cechowała mnie aktywność, podejmowałam się wielu działań, zarówno w gimnazjum, jak i w liceum. Po zdaniu matury, postanowiłam wziąć „gap – year” i wyjechałam do Stanów Zjednoczonych. Przed powrotem do Polski podjęłam decyzję o rozpoczęciu studiów z zakresu pedagogiki specjalnej. Kiedy wybrałam wydział, konkretny kierunek, to wyszłam z założenia, że jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego chcę poświęcić czas na poszukiwanie kół naukowych, w które mogłabym się zaangażować. Tematyka międzykulturowa w sposób szczególny znalazła się w kręgu moich zainteresowań, stąd wzięłam udział w pierwszym spotkaniu Koła Edukacji Międzykulturowej, a dalej to już samo się potoczyło. Wkrótce ruszył nabór uczestników III edycji projektu, więc napisałam list motywacyjny. Proces rekrutacyjny przeszłam pomyślnie, no i pojechaliśmy wtedy we czwórkę do Indonezji. Zachwyciła mnie sama idea szerzenia edukacji, stała się ona dla mnie bodźcem motywującym, pozwalała poszerzać własne horyzonty. Poza tym, zaciekawił mnie sam fakt, że studenci sami stwarzają sobie możliwości takich wyjazdów. Kluczową rolę odgrywała wspomniana edukacja, która stanowi jeden z najważniejszych elementów naszego życia.

Skoro poruszamy tematykę systemu kształcenia dzieci, jak oceniłabyś poziom edukacji w poszczególnych krajach, gdzie miałaś okazję współpracować w ramach wspomnianego wcześniej projektu? Zaobserwowałaś, jakieś zmiany w zachowaniach i mentalności jego uczestników tuż po Waszym przybyciu oraz w trakcie ostatnich dni podróży?

To niezwykle trudne pytanie, ponieważ edukacja to długi, długi proces. Żeby zauważyć zmiany trzeba poświęcić mnóstwo pracy. To nie funkcjonuje jak w medycynie, gdzie u pacjenta poddanego leczeniu efekty widać stosunkowo szybko.

Czy stosowane narzędzia, mające na celu propagowanie edukacji w poszczególnych zakątkach świata, diametralnie różnią się między sobą? Mogłabyś zaprezentować naszym czytelnikom Twój punkt widzenia w tym względzie.

Staraliśmy się wdrażać aktywizujące metody nauczania. Na Bali edukacja bazuje stricte na książkach. Pewnego dnia postanowiliśmy „przemeblować” klasę, zaczęliśmy przesuwać stoły, by zrobić miejsce na przeprowadzenie zabaw edukacyjnych. Wtedy nauczyciel złapał się za głowę i wstawił post na Facebooku: „Co oni w tej mojej klasie robią?”. To było fascynujące, że nauczyciele mogli zobaczyć naukę poza tą zawartą jedynie w podręcznikach.

W takim razie towarzyszyło Wam poczucie, że zaszczepiliście przysłowiową smykałkę do nauki. Pewnie różnice kulturowe stanowiły dla Was sporą barierę. W jaki sposób postanowiliście je przełamać?

Zderzyliśmy się z dość drastycznymi różnicami kulturowymi. Edukacja w krajach globalnego Południa ukierunkowana jest głównie na testy. Wspinanie się po kolejnych szczeblach drabiny edukacyjnej odgrywa tam kluczową rolą. Często sprowadza się do nauczania stricte „ławkowego”. Brakuje wciąż czasu na rozwój kreatywnego myślenia, wspieranie artystycznych pasji – staraliśmy się wyjść temu naprzeciw.

Jestem niezmiernie ciekawa, czy śledzicie efekty poczynań nauczycieli podejmujących pracę w placówkach, z którymi współpracowaliście?

Utrzymujemy współpracę m.in. z osobami, które spotkaliśmy w Nepalu. Czasami jednak kontakt po prostu się urywa.

Gdybyś miała ocenić, jaki wyjazd najbardziej zapadł Ci w pamięci, to byłby to…

Hmmm, każdy z nich jest inny, lecz największą „szkołą życia” okazał się Nepal.

W odpowiedzi na poprzednie pytanie użyłaś sformułowania „szkoła życia”, co przez nie rozumiesz? Czym tak szczególnym charakteryzował się wspomniany wyjazd, że nadałaś mu takie miano?

Zmierzyliśmy się z wieloma niespodziewanymi wydarzeniami, które czasami wymykały się wręcz spod kontroli, ale nie stanowiły wyrazu naszej winy.

Podczas pobytu właśnie w Nepalu zrodziła się w Was chęć zaprzestania aktywności wynikających z projektu, czy pojawił się moment zwiastujący Wasz powrót do Polski? Pakowaliście już walizki?

Raczej nie, ostatecznie chcieliśmy pozostać tam dłużej. Natomiast w trakcie tej edycji projektu musieliśmy nauczyć się, w jaki sposób radzić sobie z własnymi emocjami, stresem, różnicami kulturowymi. Jako pedagodzy musimy być niesłychanie elastyczni.

W trakcie wyjazdów największym elementem zaskoczenia okazało się…

Hmmm, na pewno było wiele takich sytuacji, które wzbudziły we mnie nieco zaskoczenia. Pod kątem kulturowym, zmienił się mój sposób postrzegania czasu. W różnych częściach świata jest odbierany inaczej. W Nepalu czas nie istnieje, totalny „luz – blues”, podczas gdy w Europie żyjemy według grafiku.

Jakbyś określiła swoją własną filozofię życia, na czym opierasz swój kręgosłup moralny? Gdybyś miała podać swego rodzaju sentencję, która określałaby Twoją misję, to byłaby to …

To niezwykle trudne pytanie, swoją filozofię życiową rozpatrywałabym na różnych płaszczyznach mojego życia – rozdzielając edukację od sfery prywatnej.

Kiedy na warsztat naszych rozważań weźmiemy poziom edukacyjny wokół którego skupiają się w sposób szczególny działania związane z Waszą działalnością „Studenci UAM bez Granic”, to jakich wskazówek udzieliłabyś przyszłym uczestnikom tego przedsięwzięcia? Być może jesteś już dla nich wzorem do naśladowania.

Dzieciaki totalnie zaskakują! Nie powinniśmy nakładać na nich żadnych ram, szufladkować ich. Mam doświadczenie, że wiele osób jadących na tego typu wolontariat skupia się na opowiadaniu historii nieszczęśliwych, biednych dzieci. Ja natomiast staram się od tego odbiegać. Owszem, dzieci mierzą się z wieloma problemami, ale też przeżywają chwile szczęścia. Skupmy się na ich historiach.

Gdybyś miała zobrazować idealny dzień w ramach projektu edukacyjnego, jakby on wyglądał?

Na pewno byłby to dzień w szkole, spędzony z dziećmi. Zorganizowalibyśmy ćwiczenia np. z klockami Lego, żeby pobudzić ich kreatywne myślenie. Mogą być one wykorzystane na wiele sposobów. Dzieciaki niezależnie od tego, czy mieszkają w Polsce, Nepalu lub na Madagaskarze wykazują chęci do nauki. Ich satysfakcja stanowi największą nagrodę.

Jakimi zatem narzędziami proponowałabyś się posługiwać w pracy z dziećmi? Jak prezentuje się Twój punkt widzenia w tym zakresie?

Edukacja może wyglądać różnorako, ale każde dziecko musi posiadać odpowiednie wyposażenie ułatwiające jemu tę drogę. Staramy się zaangażować szkoły w Polsce, żeby niosły pomoc. Dzięki niej dzieciaki na Madagaskarze będą miały równe szanse w wymiarze edukacyjnym. Tak m.in. narodziła się idea Madawyprawki. Nie każde dziecko ma piórnik, długopis czy ołówek. Naszym nadrzędnym celem jest pokonywanie mikro kroków w kierunku wyrównywania wspomnianych szans.

Towarzyszy Ci poczucie, że poszerzacie horyzonty dzieciom, które spotykacie w trakcie organizowanych bloków edukacyjnych? W końcu w każdym z nich drzemie jakiś potencjał.

Oczywiście! W każdym dziecku dostrzegamy ten potencjał, lecz mamy ograniczone ramy czasowe, przebywamy tam tylko miesiąc. Na Madagaskarze ćwiczenia z aktywizującymi metodami nauczania są na porządku dziennym, więc to działa tylko i wyłącznie na plus.

Zaprezentujesz naszym czytelnikom chociażby zarys systemu nauczania na Madagaskarze? W jaki sposób ich poziom życia – wydawać by się mogło dla wielu z nas za znacząco odbiegający od standardów europejskich – rzutuje na ich szkolną rzeczywistość?

Madagaskar stanowi jedno z najbiedniejszych krajów świata, ale nie chcę postrzegać go jedynie przez ten pryzmat. Przebywając tam, widzimy warunki życia ludzi. Różnią się one całkowicie od naszych. Tutejsi mieszkańcy wytyczają sobie zupełnie inne priorytety niż my, ale to nie oznacza, że one są gorsze. Mimo wszystko, myślę, że powinniśmy szukać między nami więcej podobieństw niż różnic.

Jak wyobrażasz sobie projekt edukacyjny „Studenci UAM bez Granic” za 10 lat?

Ojej, nie mam pojęcia! To strasznie ciężkie pytanie, ponieważ ma na to wpływ wiele czynników. Na pewno marzy mi się, aby był on wciąż kontynuowany, chociaż mnie już w nim nie będzie. Po zakończonych studiach, nie będę miała możliwości brania w nim udziału. Chciałabym, abyśmy – jako koordynatorki – zapaliły promyk w młodszych od nas studentach, by wyrażali chęci do dalszego uczestnictwa w nim i dostrzegali jego wartość.

Na co byś stawiała, kiedy stanęłabyś przed próbą udzielenia najbardziej istotnych porad przyszłym uczestnikom?

Przede wszystkim osoby, które piszą się na projekt, muszą posiadać konkretny wachlarz umiejętności. Podstawę stanowi dobra znajomość języka angielskiego, a także wykształcenie pedagogiczne lub psychologiczne. Nie chcemy dopuścić do sytuacji, w jakiej osoba niemająca zielonego pojęcia co do pracy z dziećmi, będzie angażowała się w tego typu działania. Staramy się stawić czoła podwójnym standardom utożsamianym często z wolontariatem.

Zdaję sobie sprawę, że proces przygotowawczy do samego wyjazdu jest niesamowicie czasochłonny, wymaga wykształcenia zdolności samoorganizacji. Obserwujesz zmiany, jakie zaszły i ewoluują każdego dnia wśród osób deklarujących swój wyjazd na Madagaskar?

Staram się im przekazać bardzo dużo wiedzy na temat warunków naszego pobytu na Madagaskarze, ale jednocześnie namawiam ich, aby na własną rękę dokształcali się w tym zakresie. Znajomość miejsca, a nader wszystko pobudek, które zmotywowały ich do wyjazdu, są kluczowe. Na pewno nie możemy mierzyć Madagaskaru wartościami europejskimi! Pomoc humanitarna, rozwojowa to tematyka niezwykle skomplikowana. Możemy naświetlać mieszkańcom propozycje rozwiązań, ale nie wolno nam ich wdrażać na siłę. Musimy odkryć ich potrzeby i starać się jakoś tą lukę wypełnić.

Jakie doświadczenia wypływają z pełnienia funkcji prezeski Koła Edukacji Międzykulturowej? Co ta rola wniosła w Twoje życie?

Jestem prezeską już bodajże 3 rok. W tym roku delegowałam wiele swoich zadań na innych celem odciążenia własnej osoby. Funkcja ta dostarczyła mi ogromu wiedzy, przyczyniła się do narodzin wielu pomysłów w obszarze szerzenia tolerancji i hamowania działań antytolerancyjnych.

Magazyn Forbes uplasował Twoją osobę na liście 25 osób poniżej 25 roku życia dążących do zmiany społeczno – gospodarczego oblicza Polski. Takie wyróżnienie z całą pewnością stało się dla Ciebie bodźcem motywującym do dalszych działań, czyż nie? Jak opisałabyś towarzyszące Ci odczucia, kiedy napłynęła do Ciebie informacja przekazująca Ci wieści, że wpisujesz się w grono osób, w których drzemią ogromne ambicje i pokładany jest ogromny potencjał?

Byłam w ogromnym szoku! Wysłałam CV i list motywacyjny, potem przyszły wiadomości, że dostałam się do kolejnego etapu. Ja robię to, co lubię i uważam za słuszne! Na pewno informacja o tym, że znalazłam się na liście wywołała u mnie poczucie szczęścia, stała się motywacją. To wyróżnienie uświadomiło mi, że jednak robię coś wartościowego, lecz nie przywiązuje do niego większej wagi. Znajomości nawiązane za sprawą konkursu zaowocowały dalszą współpracą.

Prowadzisz dość szeroko zakrojoną działalność wolontariacką, jak brzmi Twoja definicja wolontariatu?

Uważam, iż każdy powinien doświadczyć pracy wolontariackiej w swoim środowisku lokalnym, by uświadomić sobie, że nie wszystko trzeba mierzyć miarą pieniądza. To uczy nas, że warto być dla innych, a nie tylko dla siebie.

Masz stosunkowo ograniczone ramy czasowe, lecz świetnie dajesz sobie radę. Co jest Twoim kluczem do sukcesu?

Kalendarz! Wyznaczam też sobie priorytety. Zdarzają mi się słabsze dni, kiedy nic mi się nie chce, jedynie oglądam seriale. Warto sobie pozwolić na tego rodzaju dni, bo ileż możemy funkcjonować jak maszyna. Trzeba pozwolić sobie czasami na chwilę oddechu!

Jaką masz receptę na przyszłość?

Chciałabym żyć po swojemu! Z drugiej strony, nie chciałabym dać się pochłonąć tej sztucznej otoczce, która nas otacza, czy ponieść wirowi pracy.

Życzę więc samych pomyślności, trzymam kciuki za Twoje kolejne wyzwania! Powodzenia!

Rozmawiała

Marlena MASZTALERZ