Oasis w latach 90. byli największym zespołem na świecie. Setki milionów sprzedanych płyt, niezapomniane hity i spektakularne koncerty były potwierdzeniem statusu gigantów rocka. Coś jednak potrafiło przerosnąć sławę zespołu – ego braci Gallagher. Ich narkotyczne bójki i kłótnie były opisywane przez brytyjską prasę przez lata funkcjonowania Oasis. Nie mogło skończyć się inaczej niż rozpadem i obraniem własnych ścieżek. Liam Gallagher niespełna 10 lat po zakończeniu działalności grupy powraca z drugą solową płytą, która udowadnia, że jego talent to nie tylko efekt pracy drużynowej.
Tytuł „Why me? Why not.” odwołuje się do dwóch obrazów namalowanych przez Johna Lennona. Ich deterministyczna wymowa zgadza się z podejściem życiowym Liama, który od zawsze chciał zostać gwiazdą rocka. Ta młodzieńcza fantazja pokazała się już na „As You Were”, debiutanckim krążku artysty. Sentymentalny powrót do lat świetności brit popu okazał się strzałem w dziesiątkę. W szczególności symboliczna była konfrontacja dwóch braci, którzy w tym samym okresie wydali swoje płyty. Liam okazał się bezlitosny dla Noela i pokonał go o kilkadziesiąt tysięcy sprzedanych egzemplarzy. „Why me?, Why not.” miało poszerzyć koncepcję o nowe inspiracje i świeże brzmienie.
Płyta zaczyna się fenomenalnym „Shockwave”, który swobodnie wykorzystuje mocne brzmienie lat 70. Pokazuje też tematyczny wymiar, który obiorą teksty na płycie. Mamy więc do czynienia z powrotem w czasie, rozliczeniem się z dniami młodości. Jest to przy okazji jedyny hard rockowy utwór, który czymś zaskakuje. Niestety Liam nie potrafi już tak jak kiedyś udźwignąć energii szybszych kompozycji. „Shockwave” jest od tego przyjemnym wyjątkiem, często rotującym molową i durową tonacją. Z kolei takie utwory jak „Be Still” czy „Halo” odrzucają prostą strukturą i wykonaniem jakby od niechcenia. Liczyłem na lepsze gitarowe piosenki, które na poprzedniej płycie były wręcz fundamentem.
To, co jednak nie zawodzi to klasyczne, brytyjskie ballady. Ewidentnie tchnięte duchem Beatlesów, potrafią wzruszyć. „Once” może spokojnie kandydować do miana singla roku. Jego terapeutyczne znaczenie o pogodzeniu się z przeminiętymi chwilami, naturalnie łączy się z akustycznym podkładem. Również tytułowy utwór może robić wrażenie. Zaczynający się prostą sekcją gitary, rozrasta się w śliczny pejzaż dźwięków, w którym Liam śpiewa nawet falsetem! Trzeba przyznać, że po wielu latach zmagania się z problemami z głosem, Gallagher na tej płycie powraca do pełni sprawności.
Największym zaskoczeniem były dla mnie jednak filmowe, zachwycające rozmachem utwory. „Gone” jest jakby wyciągnięte z filmów Clinta Eastwooda, a gitary mają klimat soundtracków Ennio Morricone. Zachwyca również sekcja smyczkowa, który tworzy genialny klimat na płycie. Wywołuje to automatyczne skojarzenie z dawnymi szlagierami Oasis takim jak „The Masterplan” czy „Stand By Me”. Najlepszym przykładem wykorzystania skrzypiec jest „One of Us”, nawiązujący do złotej ery brit popu. Liam cofa się w przeszłość i próbuje przekonać swojego przyjaciela, że nadal jest tym kim był kiedyś. Czyżby mówił do Noela?
„Why me? Why not.” jest wszystkim tym czym powinna być. Świetną, prostą w odsłuchu płytą rockową, która nie ma zamiaru wymyślania koła na nowo. Brakuje jej jednak wyważenia, jest kilka piosenek, które zostały dodane aby dodać płycie dynamiki, ale są po prostu słabe. Lepsze kompozycje ratują jednak ogólny odbiór, a ich jakość czasem jest naprawdę imponująca. Jeśli będziemy co dwa lata dostawać zestaw tak przyjemnych singli, to szczerze nie potrzebuję powrotu Oasis.
Maks DANISZEWSKI
Ocena: 7/10