Sto jeden lat temu wywalczyły sobie prawa wyborcze. Mówią głośno o nierównościach społecznych i krzywdach, które je z tego powodu spotykają. Aktywnie działają w przestrzeni publicznej, przełamując stereotypy. Protestują, chodzą na marsze i przypominają, że przyszłość jest kobietą. Teraz przyszło im zmierzyć się ze zgoła innym przeciwnikiem – językiem ojczystym.
Choć dotychczas dyskusja rozgrywała się stosunkowo po cichu, wraz z rozpoczęciem nowej kadencji Sejmu rozbrzmiała głośno wszem i wobec. Mowa tutaj o feminatywach – żeńskich rzeczownikach osobowych, o których przypomniały posłanki Lewicy. Są straszne i pokraczne, naprzykrzają się użytkownikom języka, a teraz chcą go kaleczyć swoją niechcianą wszechobecnością. A przynajmniej tak uważają ich przeciwnicy i stanowczo protestują przed wszelkimi zmianami językowymi.
Emancypacja językowa
O istnieniu feminatywów wiadomo nie od dziś. To przedmiot wielu sporów toczących się od dłuższego czasu, nie tylko wśród językoznawców. Nie są one jednak powszechnym elementem każdego funkcjonującego języka, jak chociażby angielskiego, który w znaczącej większości przypadków charakteryzuje się brakiem rodzaju. Ułatwia to posługiwanie się nim i eliminuje założenia związane z płcią. Język polski natomiast nigdy od nich nie stronił – we wszystkich swoich dziedzinach wprowadza silną dywersyfikację ze względu na płeć podmiotu, od pojedynczej jednostki do grupy osób. Jak okazało się z czasem, stało się to źródłem problemów.
W dzisiejszej dyskusji toczącej się w mediach i polityce nie brak głosów mówiących, że feminatywy to nowomowa oraz współczesny wymysł dyktowany poprawnością polityczną. Otóż, nic bardziej mylnego. Pierwsze z nich sięgają tradycją jeszcze do XIX wieku, a w kolejnych latach zaczęło się pojawiać ich coraz więcej. Było to efektem gwałtownie wzrastającej aktywności nie tylko zawodowej, ale i społecznej kobiet. Nowe perspektywy ciągnęły za sobą zmiany w strukturze języka, a przynajmniej do pewnego momentu. Wraz z powstawaniem feminatywów wykształciła się również tendencja przeciwna, polegająca na poprzedzaniu męskiej formy osobowej zwrotem pani. Szczególnie nasiliła się ona w drugiej połowie XX wieku, podczas okresu powojennego. Maskulinizacja zakorzeniła się w zwyczajach językowych silnie i sprawiła, że żeńskie odpowiedniki przestały brzmieć atrakcyjnie.
Faktem jest natomiast, nieważne, jak niewygodnym, że tendencja ta jest krzywdząca dla użytkowniczek języka i dyskryminuje je. Dzieje się tak, ponieważ dotyczy ona przede wszystkim wysokich stanowisk oraz zawodów o prestiżu społecznym, jak chociażby pani profesor czy pani prezes. Jest to źródłem gradacji społecznej i odzwierciedla panujące nierówności. Nikt nie krzywi się na dźwięk kasjerki czy sprzątaczki – to te z feminatywów, które mieszczą się w dopuszczalnym przez ogół gronie. Prowadzi to do niesymetryczności w zakresie słowotwórstwa dotyczącego zwłaszcza zawodów, które wykonują kobiety.
Dziewczura, poślica, pilotka
Wśród głosów przeciwnych żeńskim formom można znaleźć różne argumenty. Pomijając te dotyczące estetyki, będącej subiektywnym odczuciem każdego użytkownika i użytkowniczki języka, pojawia się kwestia wydźwięku. Niektóre z feminatywów są zdrobnieniami lub zgrubieniami, inne z kolei odczuwane są jako nacechowane potocznością. Doświadczenie pokazuje, że może to wywoływać u odbiorcy pejoratywne skojarzenia. Nadmieniana jest również kwestia istnienia już słów o podanym znaczeniu w języku, jak np. premiera. Ponadto wiele z tych form jest trudnych w wymowie.
Stanowisko w tej sprawie zajęła Rada Języka Polskiego, uznając większość z tych argumentów za pozbawione podstaw. Wskazuje, że polskie przyrostki są z natury wielofunkcyjne, dlatego nie powinna też przeszkadzać wieloznaczność przyrostka -ka jako żeńskiego z jednej strony, a z drugiej zdrabniającego. Zbieżność brzmień wyrazów również nie jest kłopotem, ponieważ feminatywy nie są tutaj wyjątkiem – homonimy są zjawiskiem naturalnym dla języka i dotyczą zarówno form żeńskich, jak i męskich. Trudne do wymówienia zbitki spółgłoskowe to również stały element polszczyzny. Rada utrzymuje, że nie powinny one przeszkadzać tym, którzy bez problemu wymawiają słowa takie jak zmarszczka czy bezwzględny, które również zawierają pięć spółgłosek.
Przede wszystkim należy pamiętać, że język jest żywym i nieustannie zmieniającym się tworem. Wiele form, które kiedyś stanowiły codzienność, dziś wyszły z powszechnego użycia, a na ich miejscu pojawiły się nowe. Wydawnictwo Naukowe PWN co roku przeprowadza plebiscyt na Młodzieżowe Słowo Roku. Znaczna część z nich to efekt bujnego słowotwórstwa najmłodszych użytkowników języka, które szybko jest adaptowane. Drobne kroki pozwalają stosunkowo przystosować się większej części społeczeństwa, oswajając ją z niecodziennymi dla nich wariantami.
Ważne jest również, by zachować szacunek dla drugiej osoby. Wśród grupy przeciwnej feminatywom znajdują się także liczne kobiety, które nie odczuwają potrzeby określania się tymi formami. To indywidualna decyzja każdej z nich, którą należy uszanować, niezależnie od przyjętego stanowiska. Dotyczy to także mężczyzn, którzy feminatywy w stosunku do kobiet stosują – wiedząc przecież, co jest dla nich dobre – lub nie – uważając, że w dobie równouprawnienia nie uwłacza im to. Z tego względu dyskusja ta nie powinna być prowadzona z poziomu politycznego, jak dzieje się to aktualnie.
Wprowadzanie do obiegu oraz aktywne korzystanie z żeńskich form rzeczowników osobowych spowoduje, że przestaną one dłużej brzmieć obco. Duża rola należy tutaj również do słowników, w których regularnie są one pomijane przez wzgląd praktyczny, jakim jest oszczędzanie miejsca. Brak uwzględnienia ich przez leksykografów powoduje, że ich dopuszczalność oraz poprawność poddawana jest wątpliwości. W końcu skoro coś nie funkcjonuje w słowniku, oznacza to, że nie ma prawa bytu.
Spór o feminatywy może wydawać się kwestią śmieszną i błahą. Równość osiąga się jednak małymi krokami, a symetria rodzajowa w języku jest jednym z nich. Profesor Jan Miodek napisał, że znakiem równouprawnienia stały się u nas formy bezprzyrostkowe. Teraz pojawiła się okazja, by to zmienić. W obydwu przypadkach kluczowym jest, by zaznaczać obecność kobiet w sferze publicznej. To w końcu spora różnica, kiedy bierze się ślub z prawnikiem, a nie prawniczką.
Robert PŁACHTA