Tymi słowami w 1977 rozpoczęła się jedna z najpopularniejszych w dziejach space opera, która zdobyła fanów na całym świecie. Historia osieroconego chłopca wychowanego na farmie, któremu przyszło walczyć ze złowrogim Imperium Galaktycznym, nie była wyjątkowa – niezwykły był natomiast sposób jej przedstawienia oraz tło wydarzeń. W końcu nie na co dzień rusza się w kosmiczną przygodę dzierżąc laserowy miecz, do towarzystwa z wojowniczą księżniczką, zawadiackim przemytnikiem i jego wielkim, chodzącym dywanem, znanym też jako najlepszy przyjaciel. Skywalker. Odrodzenie to ostatni rozdział Gwiezdnych Wojen – kosmicznej sagi, która rozpoczęła się 42 lata temu.
Trudno jest napisać recenzję wyważoną i pozbawioną spoilerów, zwłaszcza jeśli chodzi o tę ogromną franczyzę. Wraz z rosnącą popularnością filmów od początku sagi zwiększało się także grono fanów. Wbrew pozorom po zakończeniu trylogii prequeli Zemstą Sithów w 2005, zapał i fascynacja uniwersum wcale nie zmalały. Działo się to za sprawą publikacji licznych książek i komiksów, a także seriali animowanych. Dwa ostatnie filmy pod wodzą Disneya, który w 2012 wykupił wytwórnię Lucasfilm, zostały przyjęte zarówno z wielkim zapałem, jak i falą krytyki. Każdy miał własną wizję na rozwój uniwersum. Oczekiwania dotyczące ostatniej części sagi bardzo szybko urosły do rozmiarów niszczycielskiej Gwiazdy Śmierci. Czy zostały jednak spełnione?
Trylogia dwóch
Kiedy do kin po raz pierwszy wyszło Przebudzenie mocy w reżyserii J.J. Abramsa, nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Pierwszy z trylogii sequeli film okazał się być kasowym hitem, który na dwa lata ustanowił rekord najlepszego otwarcia kinowego; w ogólnym rozrachunku zajmuje czwarte miejsce na liście najbardziej dochodowych produkcji na świecie (podium należy do Avengers: Koniec gry, drugie miejsce zajmuje Avatar, a trzecie Titanic). Pojawiły się jednak liczne zarzuty odnośnie fabuły oraz postaci. Najczęściej powtarzany dotyczył znaczących podobieństw do Nowej nadziei oraz braku powiewu świeżości – film przyrównano do kalki. Również bohaterowie nie wszystkim przypadli do gustu. Jedna z głównych protagonistów, Rey (Daisy Ridley), została (niesłusznie) przyrównana do Mary Sue – wzorca postaci, najczęściej kobiecej, której wszystko się udaje, a jej wady nikną w obliczu licznych zalet. Podstawiona pod lupę została potraktowana po macoszemu. W ostatecznym rozrachunku film zbudował jednak silne podłoże dla kolejnej trylogii, która otwierała wiele nowych dróg.
Zabawa rozpoczęła się wraz z wyjściem VIII części zatytułowanej Ostatni Jedi. Tym razem reżyserskie wodze zostały powierzone Rianowi Johnsonowi, co od początku wzbudziło dyskusję. Wątpliwości poddawano słuszność oddania środkowej części nowemu reżyserowi, zamiast utrzymania ciągłości wizji przez całość trylogii. Efekty tego ukazały się bardzo szybko – wraz z premierą filmu, fandom zadrżał w posadach. Nowa część została bardzo szybko okrzyknięta najgorszą z sagi przez jednych, podczas gdy najlepszą przez innych. To zdecydowanie łagodne ujęcie komentarzy, które wypełniły internet. Padły opinie mówiące, że dzieło Johnsona broni się jako solowy film, jednak nijak ma do rozwijanej pieczołowicie latami odysei. Ostatni Jedi prowadzi bowiem narrację w sposób wyjątkowy – jako główną oś można wyznaczyć trzy wątki, które zajmują znaczną część czasu na ekranie. Ponadto z negatywnymi reakcjami spotkały się zwroty akcji, które uznano za niepotrzebne lub nielogiczne, jak np. zabicie Snoke’a (Andy Serkis), mającego być ostatecznym złem i głównym antagonistą, czy też manewr Holdo (Laura Dern). Johnsonowi zarzucono, że zamiast pchać akcję do przodu, zatrzymał ją w miejscu, a także wprowadził niepotrzebne elementy.
Złość fanów przekroczyła jednak cienką, dopuszczalną granicę. Wśród krytykowanych elementów filmu znalazła się postać Rose Tico (Kelly Marie Tran). Jej profil na Instagramie zalała fala nienawistnych, seksistowskich, a także rasistowskich komentarzy do momentu, w którym Tran usunęła wszystkie posty z medium. Złośliwe komentarze dotyczyły także samego reżysera. Jak się okazało wkrótce, bezsilnie – szybko po premierze pojawiły się pierwsze plotki, jakoby Johnson miał otrzymać od Lucasfilmu własną trylogię (obsadzoną w świecie Gwiezdnych wojen, jednak niezwiązaną z rodziną Skywalkerów). Na chwilę obecną nic nie wiadomo, jednak reżyser pozostaje we współpracy ze studiem.
Grande finale
W ten sposób ‘nowa’ trylogia dotarła do IX części. Poprzeczka ustawiona została niezwykle wysoko, gdyż jej ostatni epizod jest również ostatnim całej sagi. Nieustający konflikt dzielący fanów od ukazania się Ostatniego Jedi sprawił, że zapał i ekscytacja wielu z nich zniknęły, a sukces filmu stanął pod znakiem zapytania. Miało to swoje przełożenie na liczby – podczas pierwszego weekendu w kinach produkcja zarobiła najmniej ze wszystkich trzech sequeli.
Tym razem za sterami ponownie pojawił się J.J. Abrams. Spotkało go zadanie nadzwyczaj trudne, co związane było ściśle z poprzednią częścią. Choć ciekawa i spektakularna, fabuła w Ostatnim Jedi zostawiła jeszcze więcej pytań, dostarczając zaledwie nieliczne odpowiedzi. Jak więc w prawie dwuipółgodzinnym filmie rozwiązać wszystkie wątki?
Odpowiedź na te pytanie brzmi: szybko. J.J. Abrams nie marnuje ani sekundy. Już na tak dobrze znanych, wyświetlanych na tle galaktyki złotych napisach początkowych zarysowana zostaje główna oś filmu. Kolejne sceny również przesycone są informacjami dotyczącymi wielkich niewiadomych z poprzednich części. Widzowie bardzo szybko witają się ze starymi bohaterami, którzy lada moment wyruszają na ostatnią misję, by raz jeszcze ocalić galaktykę. Skywalker. Odrodzenie sprawia jednak, że nie da się przy tym nudzić. Pojedyncze puzzle wielkiej układanki fabularnej zostają dostarczane pomiędzy scenami spektakularnych pościgów, licznych walk i zapierających dech w piersiach krajobrazów. To fakt, którego wielu spodziewało się od początku – film wypchany jest akcją po brzegi, a nawet jeszcze bardziej.
Ostatnia część sagi świeci pod wieloma względami. Przede wszystkim jest tu wspomniana wyżej wartkość akcji. Jest i humor, który zawsze był nieodłączną częścią Gwiezdnych wojen (można dyskutować nad jego ilością). Ponadto IX część wprowadza nowe planety oraz rasy, jeszcze bardziej rozbudowując znany widzom świat. Bezsprzecznie można również pogratulować epizodowi najlepszych walk na miecze świetlne. Pojedynki z prequeli przypominały udziwnione akrobacje, te z oryginalnej trylogii były z kolei wolne i statyczne. Twórcy tego filmu oferują nam złoty środek – realizm, przy jednoczesnym zachowaniu epickości. Czuć i widać wysiłek, wynik zaciętej walki. Dobra choreografia i oddanie aktorów sprawia, że granica między fikcją a rzeczywistością zaciera się w niesamowity sposób. Zbrodnią byłoby nie wspomnieć także o muzyce, która jest nieodłączną częścią sagi. John Williams raz jeszcze obdarował fanów pięknym i emocjonującym tłem, które we wspaniały sposób dopełniło obraz kosmicznej przygody klasycznymi oraz nowymi motywami. Jest to dar szczególny, gdyż Williams ogłosił przejście na emeryturę. Muzyka do filmu Skywalker. Odrodzenie jest jego ostatnim dziełem.
Jeśli chodzi o wady, to znalazło się ich kilka. Przede wszystkim tempo, z jakim dzieją się wydarzenia. Wiele kwestii ciągle wymagało wytłumaczenia, a film nie jest z gumy – dlatego wszystko następuje tak szybko. Niemniej niektóre kwestie ciągle budzą wątpliwości z powodu powierzchownych odpowiedzi na nurtujące pytania. Niektórzy fani uważają także, że zamiast skupić się na głównych bohaterach, niepotrzebnie przedstawiani są dodatkowi, którzy tylko zabierają czas. To rodzi kolejny minus – wprowadzenie niektórych ważnych na pierwszy rzut oka elementów, okazuje się być ostatecznie bezcelowe (jak chociażby uroczy droid D-O, któremu głos podkładał sam Abrams). Boli również niewykorzystany potencjał postaci, których historia mogła mieć duże znaczenie. Zostają one jednak zepchnięty na drugi plan lub zupełnie z niego wyrzucone.
Nowy film, stary klimat
Skywalker. Odrodzenie to przede wszystkim w dużej mierze fan service. Rozczarowani po poprzedniej części widzowie potrzebowali czegoś, co przekona ich do nowej części, a Abrams to zapewnił. Mamy więc powrót Imperatora (Ian McDiarmid) oraz Lando Calrissiana (Billy Dee Williams), pojawiają się puchate Ewoki, a także liczne nawiązania nie tylko do poprzednich filmów, ale także książek, które po sprzedaży Lucasfilm zostały wykluczone z oficjalnego kanonu. To z pewnością ciekawe ubarwienie, choć niektóre elementy zdają się być zbędne.
Film jest również wyjątkowym hołdem dla zmarłej trzy lata temu Carrie Fisher, która na ekranie występowała jako generał Leia Organa. Aktorka zmagała się z chorobą afektywną dwubiegunową, a także uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Śmierć w wyniku ataku serca była tragedią, której nikt się nie spodziewał. Nie wpłynęło to na kształt Ostatniego Jedi, jednak scenariusz finalnej części przeszedł zmiany. Z szacunku do zmarłej postanowiono zrezygnować z użycia CGI, a do filmu użyto nagrane wcześniej i niewykorzystane ujęcia. Skywalker. Odrodzenie był wyjątkowym trybutem dla księżniczki.
Ostatni rozdział sagi raz jeszcze podzielił fanów na całym świecie. Wśród ocen krytyków przeważają negatywne opinie, podczas gdy te od fanów zachwalają najnowszą część –przynajmniej w statystykach. (Warto wspomnieć, że poprzednik spotkał się z odwrotnym zjawiskiem – Ostatni Jedi zawiódł zagorzalców, lecz zachwycił krytyków). Często padają opinie mówiące, iż Skywalker. Odrodzenie wskrzesił dawnego ducha uniwersum. Z pewnością trudno ocenić jest film Abramsa tylko po jednym seansie. To rozbudowane i pełne drobnych niuansów dzieło, które zamyka wieloletnią sagę i tak też powinno być postrzegane – przez pryzmat wielu aspektów, z jakich się składa. To w końcu Gwiezdne wojny, które znamy i kochamy, na których się wychowaliśmy. Jedno jest pewne – do odległej galaktyki z pewnością wrócimy jeszcze nie raz.
Robert PŁACHTA