Parasite dostał Oscara. Oglądałem transmisję z gali i gdy już udało się noc odespać, naszła mnie ochota na zapoznanie się z kilkoma nominowanymi filmami. Wahałem się między Marriage Story a zwycięzcą, ponieważ oba (przynajmniej z opisu) przedstawiane były jako tragedia skupiona na jednej rodzinie, ale padło na Parasite. Po seansie zaczynam rozumieć, dlaczego został wybrany w tegorocznym wręczeniu statuetek.
Joon-ho Bong jeszcze kilka tygodni temu nie był dla mnie znajomo brzmiącym nazwiskiem. Nie oglądałem wcześniej żadnego filmu tego reżysera i wygląda na to, że przegapiłem kilka tytułów
w których występowała Tilda Swinton. Wspominam akurat o niej, dlatego że Bong zapowiedział serial na podstawie Oscarowego zwycięzcy i Tilda ma zagrać w nim główną rolę. Nie była by to jej pierwsza produkcja we współpracy z Joonem, ponieważ kilka lat temu aktorka wystąpiła w: „Okja”, a także w „Snowpiecer: Arka Przyszłości”.
Przewidywalny oraz zaskakujący
Na serial rozszerzający wątki „Pasożyta” czekam z niecierpliwością, bo jest co dopełniać. Film opowiada bardzo różne historie, połączone w coś, co w jednym momencie rozbawia do łez, a w kolejnym te łzy spowodowane są zupełnie inną emocją. Po pierwszej godzinie seansu jeszcze nie umiałbym odpowiedzieć, dlaczego właściwie to on wygrał. Zaledwie po kilku scenach byłem w stanie przewidzieć, jak potoczą się kolejne, ale z tyłu głowy wciąż siedziała myśl, że produkcja, której jesteśmy w stanie się nauczyć w połowie, w kolejnej stanie się przewidywalna. Cóż, pomyliłem się dokładnie w ten sam sposób jak podczas seansu Draculi, bo rzeczy zaczęły się dziać w zupełnie nieoczekiwanym momencie. I to w sposób, jakiego po dramacie bym nie oczekiwał! Przecież co złego może się przydarzyć czterem osobom chcącym zarobić?
Dwa światy
W centrum historii znajduje się rodzina państwa Kim. Ich małe i ciasne mieszkanie, usytuowane poniżej poziomu chodnika, często narażone jest na dostający się do pomieszczeń pył oraz szkodniki. Brakuje im także zasięgu sieci komórkowej, a jedynym źródłem dochodu dla tej czteroosobowej rodziny (Ki-Taek, Chong-Sook, ich syn Kii-Woo oraz córka Ki-Jeaong) jest składanie pudeł na zlecenie pobliskiej pizzerii – do czasu, aż przyjaciel Ki-woo prosi go o udzielenie korepetycji pewnej bogatej dziewczynie podczas jego nieobecności. Młodzieniec zgadza się na przejęcie jego obowiązków, ale już po pierwszej wizycie zaczyna dostrzegać większe możliwości zarobku. Brat owej uczennicy ma zadatki na prawdziwego artystę, a kto może pomóc rozwinąć jego umiejętności jak nie przebiegła siostra Ki-woo? We dwoje pracować raźniej, problemem tylko zostało dopełnienie formalności, przecież nie można polecić swojej siostry jako znanej i cenionej artystki, bez posądzeń o nepotyzm. I tutaj sprawy się komplikują, bo pieniędzy w rodzinie nigdy dosyć.
Zanim owo skomplikowanie nastąpi, historia jeszcze nie porywa, lecz przynajmniej jest wynikowa. Można docenić sposób, w jaki aktorzy grają i w pewien sposób zżyć się z nimi i ich problemami. Cała rodzinka, z którą jesteśmy od pierwszych scen, jest wyrazista a ich zachowanie i czyny na tyle przystępne, że bardzo szybko da się ich polubić. Jej członkowie kontrastują na wielu poziomach ze swoimi bogatymi pracodawcami, czy to sposobem życia, czy też charakterem i nie raz lotnością umysłu. Fabuła można by rzec dość prosta, spójna i przyjemna dla widza, lecz do czasu.
Do czasu wspomnianych komplikacji z udziałem intrygi, poprzednich pracowników, pewnego kamienia oraz kamery z przeciętymi kablami. Od tego momentu Parasite zaczyna zaskakiwać
z nieprawdopodobna częstotliwością i powodować łzy śmiechu oraz śmiech przez łzy. Niekoniecznie w tej kolejności.
Większa perspektywa
Jak się po pewnym czasie okazuje, dom pracodawców rodziny Kim nie jest tylko tłem historii. On zaczyna być historią nadrzędną, sprawiając, iż dzieje obu rodzin, bogatych państwa Park oraz ubogich Kim, stają się tylko dokumentacją zdarzeń różnych ludzi na przestrzeni kilku tygodni. Położenie fabuły w szerszym kontekście pozwala widzowi zrozumieć, iż równie dobrze mogła to być jakakolwiek inna grupa ludzi w jakichkolwiek innych okolicznościach. Mam tu na myśli brak bardzo popularnego w filmach zabiegu, który stawia bohatera lub antybohatera w samym środku zdarzeń, jak gdyby mówiąc, nie da się mnie zastąpić, bo to moja historia. Może właśnie brak tego czynnika podniósł poprzeczkę.
Oscar, miło mi
To nie jest artystyczna wizja, po jakiej zwykle spodziewa się fajerwerków w postaci gry świateł czy metafory. Nie ma tutaj też budowania wieloznaczności scen (Joker, patrzę na Ciebie) a jednak ta produkcja mi się podobała i to bardzo. Ma w sobie coś nieuchwytnego od każdej strony „zza kulis”. Aktorzy uczynili każdą z postaci przystępnymi, montaż wiele scen wyjaśnił aż zanadto, dzięki oświetleniu film był czytelny a reżyser skomplikował sprawy na tyle, że jeszcze tu wrócę nie raz. Jak pasożyt.
Krystian GÓRNY