W poniedziałek Audi ogłosiło wycofanie się z serii DTM po sezonie 2020. Oznacza to, że mistrzostwa, w których miał startować Robert Kubica, stają się rywalizacją jednego producenta. Wiąże się to z tym, że ITR, promotor niemieckiego serialu, musi na nowo wymyślić swój produkt. Jednocześnie sytuacja ta może być zapowiedzią tego, co czekać będzie motorsport po zakończeniu walki z koronawirusem.
Producent z Ingolstadt w swoim oświadczeniu stwierdził, że firma chce się skupić na rozwijaniu programu w Formule E. Audi nie jest pierwszym zespołem, który postanowił w ostatnich latach rozstać się z niemiecką serią. W 2018 roku uczynił to Mercedes (zdobył wtedy mistrzostwo), również decydując się na skupienie środków na wyścigach F1 i FE. W zeszłym roku lukę zapełniał R-Motorsport, który wystawiał cztery Aston Martiny, jednak również i ta ekipa postanowiła pożegnać się z imprezą po zaledwie jednym sezonie. Oznacza to, że w 2021 na ten moment możemy spodziewać się samochodów tylko jednej marki, czyli BMW. Trudno oczekiwać, by w obecnej sytuacji jakikolwiek zespół czy producent zdecydował się na rozpoczęcie programu w DTM. Wszak nie chodzi tylko o wystawienie pojazdów, lecz także o sprawienie, by były w stanie rywalizować z bardziej doświadczonymi rywalami. To przerosło R-Motorsport, którego Vantage DTM zazwyczaj zamykały stawkę.
Oznacza to, że przed ITR sporo trudnych decyzji. Wycofanie się Audi może być gwoździem do trumny serii z ogromnym potencjałem, którego nie udawało się w pełni wykorzystać. Jeżeli szybko nie powstanie plan awaryjny, również marka z Monachium może uznać, że pompowanie pieniędzy w rywalizację z samym sobą mija się z celem, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
O restrukturyzacji DTM mówiło się już dawno. Chciano uczynić z tej serii produkt międzynarodowy, zmienić nazwę (wyrzucić z niej człon Deutsche) i zachęcić większą liczbę producentów z innych państw. Pod koniec zeszłego roku zorganizowano „Wyścig Marzeń” na japońskim torze Fuji, w którym wraz z DTM rywalizowały samochody z tamtejszego Super GT. Być może ten pozorny kryzys doprowadzi do większej odwagi władz, by pchnąć mistrzostwa w tym kierunku. Innym rozwiązaniem wydaje się zmiana specyfikacji aut, które z określeniem „turystyczne” mają już niewiele wspólnego. To wysoko zaawansowane technicznie prototypy i być może brak chętnych do wykładania ogromnych funduszy na budowanie supersamochodów spowoduje powrót do korzeni, czyli wyścigi faktycznych pojazdów drogowych.
Złowrogie proroctwo?
To, co wydarzyło się w DTM, może być zapowiedzią tego, co będzie działo się wkrótce także w innych seriach. W tym przypadku pojawienie się koronawirusa było najprawdopodobniej jedynie drobną składową decyzji, jednak nie można nie zastanawiać się, jakie konsekwencje będzie miała pandemia i idący za nią kryzys gospodarczy. Poprzedni kryzys zebrał w motorsporcie swoje żniwo, co najpoważniej widać było w F1, z której w ciągu dwóch lat wycofały się Toyota, Honda i BMW. Zespoły fabryczne, gdy sytuacja gospodarcza się zmienia, zawsze są pierwszymi ofiarami, gdyż można na nich najwięcej zaoszczędzić, tracąc jednocześnie głównie jedynie przestrzeń marketingową. Tak jak mniejsze firmy w obecnej sytuacji zawieszają sponsorowanie klubów sportowych, tak marki motoryzacyjne mogą zrezygnować z wystawiania swoich ekip. Niekoniecznie musi to przybrać tak drastyczny przejaw jak po kryzysie z 2008 roku, jednakże nie można tego wykluczyć. Daje to także nową perspektywę na dyskusję nad limitem płac w F1. W zeszłym roku zespoły zdecydowały, że od 2021 limit wydatków to 175 milionów dolarów, jednak w ostatnich dniach pojawiły się głosy, by tę granicę jeszcze obniżyć do docelowo 130 milionów w 2022. Alejandro Agag, twórca Formuły E, zastanawiał się, czy rozsądnym rozwiązaniem nie byłoby pójść jeszcze dalej i zejść poniżej 100 milionów.
Postawa Audi, które chce poświęcać więcej środków na swój zespół w Formule E, również jest znakiem zmian. Seria, która cały czas przez niektórych jest traktowana z przymrużeniem oka i pogardą, staje się coraz bardziej atrakcyjna dla producentów. Jest to spowodowane przede wszystkim tym, że pozwala promować markę jako ekologiczną i nastawioną na elektromobilność. Poza tym jest zdecydowanie tańsza od F1, pozwalając jednocześnie rozwijać technologię, która wkrótce znajdzie się w samochodach drogowych. BMW, obecnie jedyny producent, który ma startować w DTM w sezonie 2021, również ma swój zespół w Formule E. Gdyby poszedł drogą Audi, oznaczałoby to śmierć niemieckiej serii. A wraz z tym problem Kubicy, bo nie tylko straciłby „swoje” mistrzostwa, lecz także zyskał większą konkurencję na rynku pracy. Wszak kilkunastu świetnych kierowców, z aktualnym mistrzem DTM, René Rastem, na czele, stałoby się bezrobotnymi.
Rafał WANDZIOCH