25 lat temu – 24 czerwca 1995 roku – Nelson Mandela wyszedł na murawę stadionu Ellis Park w Johannesburgu ubrany w zieloną koszulkę Springboksów, reprezentacji RPA w rugby, drużyny będącej dumą Afrykanerów, a symbolem ucisku dla czarnoskórej większości. Tym samym prezydent RPA wykonał gest, który stał się symbolem zjednoczenia kraju.
Gdy Nelson Mandela został wybrany na prezydenta Republiki Południowej Afryki, wśród Afrykanerów zapanował niepokój. Nie wiedzieli, czy nowa władza zdecyduje się zrewanżować za kilka dekad apartheidu, a znany im świat runie. Kraj zaczął się zmieniać. Starą flagę zastąpiono nową, natomiast do istniejącego już hymnu „Die Stem van Suid-Afrika” dodano drugi, „Nkosi Sikelel’ iAfrika”, upamiętniający walkę z nierównościami. Mandela potrzebował czegoś, czym pokaże białej mniejszości południowoafrykańskiego narodu, że są w tej nowej rzeczywistości mile widziani. Rozwiązanie odnalazł w ich największej świętości – rugby.
Powrót do łask świata
Południowa Afryka poprzez prowadzenie polityki apartheidu była niemile widzianym gościem nie tylko na politycznej arenie międzynarodowej, lecz także sportowej. Rywalizacja Afrykanerów z reprezentantami innych krajów była sporadyczna. Jeżeli już do niej dochodziło, świat zazwyczaj protestował – jak w 1976 roku, kiedy część państw afrykańskich wycofała się z Igrzysk w Montrealu z powodu dopuszczenia do udziału Nowej Zelandii, której reprezentacja rugby udała się na serię meczów na południe Afryki.
Oficjalny powrót do łask światowego rugby (co Afrykanerów interesowało najbardziej) nastąpił w 1992 roku, a rok później International Rugby Board przyznała RPA organizację trzeciego w historii Pucharu Świata (miała być to pierwsza sportowa impreza o tej randze w kraju). Wciąż jednak rugby pozostawało bastionem przeszłości. Na boisku występowali w większości potomkowie Burów, a na trybunach siedzieli typowi przedstawiciele białej ludności. Po uzyskaniu zgody na powrót do międzynarodowej rywalizacji w czasie meczu z Australią kibice ostentacyjnie odśpiewali poprzedni hymn i używali starych flag. I być może nie byłoby w tym nic szczególnie dziwnego, wszak mentalność ludzi trudniej zmienić niż zapisy w ustawach, lecz do tego typu zachowań zachęcał ich Louis Luyt, prezes federacji. Obawiano się także, że i Puchar Świata może stać się czasem manifestacji środowisk prawicowych, jak i zamachów.
Nic więc dziwnego, że w Afrykańskim Kongresie Narodowym (partii Mandeli) pojawiały się głosy nawołujące do likwidacji ostatniego symbolu apartheidu, czyli nazwy reprezentacji. Spingboksi pozostawali drużyną nie Południowej Afryki, a drużyną Afrykanerów. Mandela osobiście jednak zarządził, że należy pozostać przy starej nazwie. Uznał, że ewentualna zmiana może spowodować jeszcze większą nieufność białych.
Jeden naród, jedna drużyna
Mandela podjął się ogromnego wyzwania – zamiast stworzyć nową reprezentację, zdecydował się przekonać swoich popleczników, że tych piętnastu potomków Burów grających w grę, która wśród czarnoskórych nie była specjalnie popularna, reprezentuje nie miniony ustrój, a każdego obywatela nowego narodu. Nie mógł tego jednak zrobić bez pomocy ze strony drużyny. Nieco ponad miesiąc po wyborze na prezydenta spotkał się z kapitanem reprezentacji, Françoisem Pienaarem, by przekonać go do siebie. Jak później wspominał, wiedział, że bez jego wsparcia nie będzie w stanie osiągnąć zamierzonego celu. Zmiany zachodziły także wewnątrz reprezentacji. Najważniejszą było postawienie na stanowisku menadżera Morné du Plessisa, byłego zawodnika o liberalnych poglądach. To on stworzył hasło „One Team, One Nation”, które miało wyrażać to, czym stają się Springboksi. To także z jego inicjatywy zawodnicy nauczyli się nowej części hymnu i śpiewali ją przed meczami. Był to jeden z elementów, który miał sprawić, że ciemnoskóra część RPA uwierzy, że wspomniane hasło nie jest tylko pustym sloganem. Chciano przełamać stereotyp typowego Afrykanera.
Republika Południowej Afryki rozpoczynała turniej od trudnego starcia z obrońcą tytułu, Australią. Choć nie można powiedzieć, że Springboksi byli słabą drużyną, to jednak większość ekspertów nie brała ich pod uwagę w kwestii końcowego triumfu. Mimo to Mandela uważał, że ekipa, która wygra pierwsze spotkanie, zagra w finale, co powiedział zawodnikom w czasie odwiedzin w ich bazie na dzień przed pojedynkiem. Wtedy też otrzymał od Henniego le Rouxa czapkę z daszkiem, która stała się jednym z symboli Pucharu Świata. Jak później przyznał Pienaar, wizyta prezydenta zadziałała na drużynę kojąco, a reprezentanci spędzili wieczór w dobrych nastrojach. Ostatecznie mecz otwarcia okazał się pełnym sukcesem – RPA pokonało Australię, a Mandela został entuzjastycznie przyjęty przez kibiców w Kapsztadzie. Dzień później reprezentacja odwiedziła Robben Island – wyspę-więzienie, gdzie Mandela spędził 18 lat.
Drużyna pewnie zaliczała kolejne sukcesy, podobnie jak i prezydent. Problemy pojawiły się dzień przed półfinałem z Francją. Tego dnia Mandela miał przemawiać na wiecu ANC w KwaZulu. Była to jedna z prowincji najbardziej dotkniętych apartheidem. Prezydent pojawił się w niej, mając na głowie symbol poprzedniego ustroju – czapkę Spingboksów. Tę samą, którą dostał od le Rouxa w przeddzień meczu z Australią. Gdy powiedział do tłumu, że nosi ją na cześć „naszych chłopców”, rozległy się gwizdy. Wtedy, jak opisuje w książce „Invictus” John Carlin, padło z jego ust kilka zdań, dzięki którym odzyskał panowanie nad tłumem: „Tworzenie narodu wymaga od nas zapłacenia pewnej ceny; od białych zresztą też. Oni muszą dopuścić czarnych do sportu – to jest cena, jaką przychodzi im zapłacić. My z kolei musimy przygarnąć drużynę rugby. Oto nasze zadanie”.
Niewiele brakowało, a plany Mandeli pokrzyżowałaby pogoda. W dniu półfinału nad Durbanem rozpętała się ulewa. Gdyby spotkanie nie doszło do skutku, o ostateczny triumf walczyliby Francuzi, którzy otrzymali mniej kar indywidualnych. Gospodarze rzucili do pracy wszystkie siły i ostatecznie sędzia zgodził się na rozpoczęcie meczu. RPA w tych fatalnych warunkach pokonało Francję i awansowało do finału. Plan prezydenta był coraz bliżej spełnienia. Na drodze do jego realizacji stanęła jednak piekielnie silna ekipa Nowej Zelandii z objawieniem turnieju, Jonahem Lomu w składzie.
Triumf tęczowych wojowników
Młode społeczeństwo RPA potrzebowało triumfu. Cel, wokół którego można było się zjednoczyć, już był, jednak dalej nie było wiadomo, czy zostanie on osiągnięty. Również sam Mandela miał 24 czerwca rano co do tego wiele obaw. Podobnie jak cała reprezentacja. Gazety pisały tego dnia głównie o finale, jednak nie wszystkie skupiały się na aspekcie sportowym. Często podkreślano, jak bardzo turniej wpłynął na zjednoczenie narodu i budził entuzjazm nie tylko wśród Afrykanerów, lecz także wśród czarnoskórej ludności. Również gazety reprezentujące czarnoskórą większość wyrażały podekscytowanie spotkaniem.
Spektakl na stadionie Ellis Park w Johannesburgu rozpoczął się godzinę przed pierwszym gwizdkiem. Dan Moyane wykonał na murawie pieśń „Shosholoza”, będącą utworem śpiewanym przez czarną ludność RPA, która została wybrana na oficjalny utwór Pucharu Świata. Jednak, co ważniejsze, razem z Moyane zaśpiewało ją 62 tysiące Afrykanerów. Potem nastąpił drugi akt. Pilot Laurie Kay dwukrotnie przeleciał Boeingiem 747 nad obiektem. Na podwoziu samolotu znajdował się napis „Powodzenia, Bokke!”. Była to o tyle skomplikowana operacja, że dla bezpieczeństwa zamknięto obszar powietrzny w obrębie 5 kilometrów od stadionu. Najważniejsze miało się jednak dopiero wydarzyć.
Zgodnie z tradycją Mandela powinien przed finałem przywitać obie drużyny na murawie. Gdy wychodził z tunelu, okazało się, że ma na sobie koszulkę Springboksów z numerem 6 na plecach, czyli tym, z którym występował Pienaar. To, by założyć barwy dawnego wroga, nie było jednak pomysłem Mandeli, a szefa jego ochrony. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Cały stadion, wypełniony bardziej konserwatywną publicznością niż ta, która oklaskiwała go w Kapsztadzie, zaczął skandować jego imię.
Mecz nie należał do najpiękniejszych. RPA znając siłę All Blacks, starała się zneutralizować ich największy atut, czyli Lomu, a Nowozelandczycy nie popełniali błędów w defensywie. Mecz rozstrzygnął się na kopy. Po podstawowych 80 minutach był remis po 12 i po raz pierwszy w historii Pucharu Świata potrzebna była dogrywka. W niej jedyne punkty zdobył Joel Stransky, spełniając marzenie Mandeli, wszystkich Afrykanerów, a od niedawna także reszty mieszkańców Południowej Afryki.
To, co wydarzyło się później, przeszło do historii zarówno RPA, jak i światowego sportu. W całym kraju zapanowała euforia. Pienaar w pomeczowej rozmowie z SABC na pytanie, jak się czuł, będąc wspieranym przez 62 tysięcy kibiców, odpowiedział: „Nie mieliśmy za sobą 62 tysięcy kibiców. Mieliśmy 43 miliony Południowoafrykańczyków”. Gdy Mandela zszedł ponownie na boisko, by wręczyć swojemu kapitanowi puchar, drugi raz tego dnia z trybun słychać było okrzyki „Nelson, Nelson”. Springboksi zostali przyjęci przez czarnoskórych mieszkańców RPA, a Mandela został zaakceptowany przez Afrykanerów. Powstał fundament, na którym można było wspólnie zbudować nowe społeczeństwo.
Oczywiście wygrany turniej nie rozwiązał wszystkich problemów społecznych RPA, tak jak nie zlikwidował radykalnych środowisk po obu stronach. Dał jednak młodemu społeczeństwu mit założycielski, wspólny punkt odniesienia, w którym kończy się historia dyskryminacji, a zaczyna czas zgody. Jak opisał to w rozmowie z Johnym Carlinem Louis Luyt, który pod wpływem prezydenta zmienił swoje poglądy: „Mandela wiedział, że to jedyna okazja w jego życiu, i na Boga, wykorzystał ją!”.
Rafał WANDZIOCH