Gdzie dwóch się bije, tam Szwed korzysta

Rywalizacja o tytuł indywidualnego mistrza świata na żużlu po roku przerwy powróciła na Stadion im. Edwarda Jancarza w Gorzowie Wielkopolskim. Po pierwszych dwóch rundach cyklu we Wrocławiu, gdzie kibice obserwowali świetne ściganie i niespodziewane rozstrzygnięcia, wszyscy mieli nadzieję na podobne widowisko w stolicy województwa lubuskiego.

Formuła tegorocznej edycji SGP ze względu na pandemię koronawirusa znacznie różni się od poprzednich. Po raz pierwszy najlepszych żużlowców na świecie goszczą zaledwie cztery miasta, a w każdym z nich odbywają się po dwa turnieje. Łącznie daje to tylko osiem szans na zdobycie jak największej liczby punktów.

Zmagania wystartowały 28 sierpnia na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Jak można się było spodziewać po ligowej formie miejscowych zawodników, na początku rywalizacji Spartanie mieli sporą przewagę. Przedstawiciele WTS-u umiejętnie wykorzystywali znajomość wrocławskiego toru. Szczególnie dobrze wyglądali liderzy drużyny – Maciej Janowski (który zresztą potwierdził wysoką formę, zdobywając kilka dni później mistrzostwo Polski) oraz Tai Woffinden. Obaj awansowali do finałów dwóch rund. Udało się to również Fredrikowi Lindgrenowi. W piątkowych zawodach całą trójkę pogodził jednak Artiom Łaguta, dla którego było to pierwsze zwycięstwo w cyklu IMŚ. Następnego dnia, ku uciesze miejscowych fanów, wygrał Janowski. Co warte odnotowania, nie był on jedynym Polakiem na podium. Na jego najniższym stopniu stanął obrońca tytułu – Bartosz Zmarzlik. Po wyścigach w stolicy województwa dolnośląskiego sytuacja w tabeli SGP była bardzo ciekawa. Na jej czele po fantastycznej jeździe stał bowiem Janowski. Za nim utworzyła się grupa pościgowa, w skład której weszli Łaguta, Woffinden, Lindgren i Zmarzlik. Aktualny mistrz świata tracił do lidera 11 punktów, które jednak mógł bardzo szybko odrobić. Rywalizacja przeniosła się bowiem do jego rodzinnego Gorzowa Wielkopolskiego.

Warto wspomnieć, że od obecnego sezonu SGP wprowadzono nową punktację. Nagradza ona tych żużlowców, którym uda się awansować do półfinału, a następnie finału zawodów. Można więc powiedzieć, że faza zasadnicza to swego rodzaju przygotowanie do najważniejszych biegów (choć oczywiście trzeba być w czołowej ósemce, aby dostać się do przedostatniego etapu zmagań). Wielu twierdzi więc, że taki system jest niesprawiedliwy. Ktoś może nie stracić punktu aż do półfinału, odpaść z rywalizacji i finalnie mieć mniej „oczek” niż zawodnik, który testował sprzęt w fazie zasadniczej, szczęśliwie przeszedł do najważniejszych startów i w końcu odnalazł prawidłowe przełożenia. Takie sytuacje można było zresztą obserwować w Gorzowie Wielkopolskim.

Zwycięstwo lokalnego matadora

W piątek i sobotę oczy wszystkich zwrócone były na Zmarzlika – króla gorzowskiego owalu i człowieka, który swoim nazwiskiem od wielu lat przyciąga kibiców na „Jancarza”. Broniący tytułu mistrza świata 25-latek jest na domowym torze bardzo regularny i skuteczny. Ten sezon ze względu na światową pandemię i brak jazdy na innych obiektach sprawił jednak, że nie od początku zawodnik pokazywał swoją siłę. Mimo to presja, jaką wywierali na niego sympatycy Stali, była wyraźnie wyczuwalna.

W piątek 11 września żużlowiec postarał się, by gorzowianie wychodzili ze stadionu z uśmiechem na twarzy. Od początku zawodów jego motory jechały z dużą prędkością, a on sam w fazie zasadniczej musiał uznać wyższość tylko Woffindena. Gorzej szło pozostałym Polakom. Janowski co prawda awansował do półfinału, jednak zrobił to w o wiele gorszym stylu niż we Wrocławiu (mogło to być spowodowane kontrowersyjnym wycofaniem, według FIM, za miękkich opon Anlas, na których oprócz zawodnika Sparty jeździli też między innymi Łaguta czy Mikkel Michelsen). Patryk Dudek natomiast już w swoim pierwszym wyścigu zaliczył groźny upadek i wycofał się z dalszej rywalizacji.

Do finału z Polaków awansował tylko Zmarzlik, a skład tego etapu uzupełnili żużlowcy częstochowskiego Włókniarza – Lindgren, Jason Doyle i Leon Madsen. Z racji tego, że aktualny mistrz świata mógł wybrać pole startowe jako pierwszy, a tor, jak wspominali komentatorzy i obecni w studio goście, zrobiony został pod zawodnika Stali, był on zdecydowanym faworytem ostatecznej rozgrywki. W rezultacie rzeczywiście wygrał, jednak do samej kreski musiał uważać na ataki piekielnie szybkiego tego dnia Doyle’a. Na obiekcie im. Edwarda Jancarza zabrzmiał „Mazurek Dąbrowskiego”, a kibice mieli nadzieję, że następnego dnia sytuacja się powtórzy.

Miłe złego początki

Po 3. rundzie w Gorzowie Wielkopolskim sytuacja w tabeli wyraźnie się zmieniła. Co prawda liderem nadal był Janowski, ale tuż za jego plecami znajdowali się Zmarzlik (punkt straty) i Lindgren (dwa punkty straty). Faworytem sobotnich zawodów znowu był kapitan Stali Gorzów, tym bardziej że już od początku po raz kolejny zachwycał swoją jazdą. Zdobywał same trójki aż do ostatniego biegu fazy zasadniczej, w którym uzyskał trzecią lokatę. Wciąż jednak jako pierwszy mógł wybrać pozycję startową. Zdecydował się na pole D, a to po czasie okazało się błędem. 25-latek przegrał start i przyjechał jako przedostatni. Niestety tor nie pozwalał na mijanki i Polak nie zapewnił sobie miejsca w rozstrzygającym biegu, co było dla wszystkich wielkim rozczarowaniem. Nastrojów nie poprawił ani Janowski (zakończył SGP na półfinale), ani Dudek (pomimo ogromnej woli walki i  pojawienia się na torze nie poradził sobie z bólem po upadku).

W finale kibice mogli ponownie zobaczyć trójkę z Częstochowy – Lindgrena, Doyle’a i Madsena, do których niespodziewanie dołączył Emil Sajfutdinow. Ostatecznie zwycięzcą i nowym liderem cyklu został Szwed Lindgren. Okazał się też zresztą największym beneficjentem nowego systemu punktacji. Ze względu na to, że, mimo różnych występów w rundach zasadniczych, zawsze lądował w finałach, ma już siedem „oczek” przewagi w klasyfikacji generalnej nad Zmarzlikiem. Gdyby w tym sezonie sposób wynagradzania zawodników nie uległ zmianie, to Polak byłby liderem GP. Nic więc dziwnego, że od początku słychać wiele głosów krytyki w związku z tym pomysłem.

Rywalizacja o tytuł indywidualnego mistrza świata osiągnęła właśnie półmetek. W czołówce, co może cieszyć Polaków, znajduje się dwóch Biało-Czerwonych. Konkurencja jednak nie śpi i zrobi wszystko, by uniemożliwić Zmarzlikowi powtórzenie wyczynu sprzed roku. Kto okaże się najlepszy? By się tego dowiedzieć i doświadczyć kolejnych żużlowych emocji z cyklu GP trzeba poczekać do 18 i 19 września (Praga) oraz 2 i 3 października (Toruń).

Marta KOTECKA