W świecie wielkich biznesów trudno jest prowadzić rodzinną firmę. Gdy inni zyskują coraz to bogatszych inwestorów, ty musisz grać tym, co masz, zbierając grosz do grosza. Takim rodzinnym biznesem w Formule 1 był zespół Williams. W czwartek przed Grand Prix Włoch Claire Williams poinformowała, że zarówno ona, jak i jej ojciec Frank wycofują się z zaangażowania w ekipę sprzedaną w drugiej połowie sierpnia grupie inwestycyjnej Dorilton Capital.
Choć rodzina Williams długo broniła się przed oddaniem zespołu w cudze ręce, została do tego zmuszona przez czynniki zewnętrzne. Prawdopodobnie był to jedyny sposób, by uratować miejsca pracy. Słabe wyniki w ostatnich sezonach, a także zmiany w podejściu teamów ze środka stawki spowodowały, że ekipa o etyce pracy Williamsa, choć może trzymała się bliżej mitycznego DNA sportu, to i tak traciła na znaczeniu. Gdy Haas kupował od Ferrari, co tylko można, a Racing Point skopiował zeszłorocznego Mercedesa (to czy legalnie, czy nie, to już inna historia), Williams dalej obstawał przy swojej roli niezależnego konstruktora. To natomiast, przy mniejszej ilości środków, musiało tworzyć stratę do bogatszych rywali.
Kolejnym ciosem dla zespołu z Grove było wycofanie się ze współpracy firmy Rokit, która miała być tytularnym sponsorem ekipy w tym sezonie. To pozostawiło Williamsa bez ważnego partnera, dzięki którego funduszom udawało się lekko zasypać dziurę w budżecie. Sprzedaż stała się jedynym wyjściem pozwalającym uratować team przed bankructwem. Umowa z Dorilton Capital zapewnia jednak, że nie zmieni się historyczna nazwa, a baza pozostanie w Grove. Tym, co zaskoczyło świat F1, była informacja, że po niedzielnym Grand Prix Włoch z zespołu odeszła Claire Williams i jej ojciec Frank. Oznacza to, że ekipa traci jakiekolwiek powiązania z założycielami.
Historyczny moment
Claire Williams w rozmowie ze Sky Sports wyraźnie podkreśliła, że rezygnacja ze stanowiska szefa zespołu była jej decyzją, a nowi właściciele dali jej możliwość zadecydowania, czy chce dalej pracować. Uznała jednak, że nie będzie w stanie kierować ekipą, która przestała należeć do niej. W tej rozmowie można było wyczytać dużo ulgi i spokoju w związku z podjętą decyzją. Trudno się jej dziwić – posadę objęła ze względu na powiązania rodzinne (co sama podkreśliła w wywiadzie), a lata jej rządów to równia pochyła. Ma prawo być zmęczona zajmowaniem się teamem oraz niesieniem historii i tradycji.
A tradycja jest niebagatelna. Ekipa Franka Williamsa dołączyła do wyścigów F1 w 1977 – wtedy jeszcze nie jako konstruktor. Po raz pierwszy własny samochód przywieźli na otwierające kolejny sezon Grand Prix Argentyny. Nazwa Williams pojawiła się na liście startowej weekendu wyścigowego 739 razy, co klasyfikuje ich na trzecim miejscu w historii za Ferrari i McLarenem. W tym czasie 312 razy kierowcy teamu stawali na podium, a 114 na jego najwyższym stopniu. Zespół 9-krotnie okazywał się najlepszy wśród konstruktorów, a 7-krotnie mistrz świata kierowców ścigał się pojazdem, którego nazwa zaczynała się – zgodnie z tradycją – od FW.
To jednak bardzo odległa przeszłość. Ostatnie tytuły to rok 1997 i wspaniała walka Jacques’a Villeneuve’a w kończącym sezon Grand Prix w Jerez. Od tego czasu Williams powoli stawał się zespołem środka stawki. Ostatni triumf ekipa z Grove odniosła w 2012 roku w Hiszpanii, a na podium jej kierowca nie stał od szalonego Grand Prix Azerbejdżanu w 2017 roku. W XXI wieku nigdy nie udało wnieść się na poziom znany z poprzedniego stulecia. Początek wydawał się obiecujący, kiedy dostawcą silników zostało BMW. Jednak gdy w 2005 roku firma z Monachium chciała stać się istotniejszym partnerem i mieć większy wpływ na team, Frank Williams postawił veto, co skutkowało rozstaniem. Bawarczycy ruszyli w kierunku ekipy Saubera, w której barwach rok później zadebiutował Kubica. Williams także trafił z silnikami w 2014 roku, kiedy zdecydował się podpisać umowę z Mercedesem. Koncern ze Stuttgartu zbudowała świetną jednostkę, która fabrycznemu zespołowi dała tytuł mistrzowski. Również Williamsowi zapewniła ona kilka miejsc na podium i 3. miejsce w klasyfikacji konstruktorów. W kolejnych latach było już tylko gorzej. Kontraktowanie kierowców nie ze względu na ich umiejętności, ale bogatych sponsorów, było dobitną oznaką problemów. Dziś, gdy ekipa jest na samym dnie F1, zmiany były niezbędne, by wrócić na szczyt.
Zarówno sir Frank Williams, jak i jego córka Claire na zawsze pozostaną częścią historii F1. Frank z marzenia o zespole stworzył wielką maszynę do wygrywania, a w jego dalszej pracy nie przeszkodził nawet poważny wypadek samochodowy, który spowodował częściowy paraliż. Claire natomiast była gotowa podjąć wyzwanie, jakim było przejęcie ekipy i praca w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Sama również ten element swojego dziedzictwa określa jako najważniejszy: pokazanie, że Formuła 1 to nie jest wyłącznie męski świat.
Sprzedaż ekipy i wycofanie się rodziny Williams z wyścigów jest wielką stratą. Jeszcze większą byłoby jednak bankructwo zespołu. Bo choć traci on cząstkę swojego DNA, to jego upadek byłby ciosem dla całego sportu. Zmiany właścicielskie pozwalają natomiast patrzeć w przyszłość z nadzieją. O ile Dorlinton Capital raczej nie zbuduje teamu walczącego o tytuł, wszak to jednak fundusz inwestycyjny, którego celem jest zarabianie, to może pomóc zespołowi wrócić do środka stawki. Na ten moment to będzie już dużym sukcesem. Największym natomiast jest to, że nazwa Williams dalej, nieprzerwanie od 1977 roku, będzie znajdowała się na listach startowych kolejnych wyścigów.
Rafał WANDZIOCH