Żużlowe podsumowania – Włókniarz Częstochowa

W przedsezonowych typowaniach Włókniarz stawiany był bardzo wysoko. Trójka piekielnie mocnych seniorów w połączeniu z dobrze prosperującą drugą linią i formacją juniorską miały być gwarancją startu w play-offach. Do „czwórki” Lwy jednak nie weszły, a rok zakończyły na pechowym piątym miejscu.

Zimowe okienko transferowe wprowadziło do częstochowskiej drużyny trochę świeżego powiewu. Do zespołu dołączyli bowiem Rune Holta oraz Jason Doyle. Australijczyk wraz z Fredrikiem Lindgrenem oraz Leonem Madsenem mieli wkrótce stać się liderami, którzy poprowadzą Lwy do play-offów. Tak się jednak nie stało. Włókniarzowi przez cały rok było dość trudno, choć można powiedzieć, że PO miał na wyciągnięcie ręki. Po zakończeniu pechowych dla niego rozrywek zagrzał miejsce na piątej pozycji. Tym bardziej dziwi niewykorzystanie szansy na wprowadzenie do zespołu gościa. Żużlowiec z zewnątrz być może mógłby rzucić nowe światło na problemy z torem, które od początku sezonu były zmorą klubu.

Michał Świącik przez cały sezon próbował usprawiedliwiać drużynę. O słabe wyniki oskarżał właśnie tor i jego przygotowanie, a nie żużlowców, którzy są za nie odpowiedzialni. –Oczekiwań z pewnością nie spełnił nasz tor. Zawodnicy na obcych owalach prezentowali się zdecydowanie lepiej niż na naszym domowym. To było podwalinami burzliwych spotkań zawodników ze mną. Zawiodłem się tym torem, sposobem jego przygotowywania. Nasz tor był zawsze fenomenalny do ścigania i do tego chcieliśmy wrócić. Ci zawodnicy potrafili się dopasować na wyjazdach, więc proszę się zastanowić, dlaczego nie potrafili dopasować się u siebie. Coś musiało być nie tak, coś z torem musiało się dziać dziwnego – mówił prezes Włókniarza na antenie Eleven Sports w Magazynie PGE Ekstraligi.

W poszukiwaniu play-offów

Lwy w trakcie tegorocznej rywalizacji wydawały się zagubione. Drużyna raz potrafiła wysoko wygrywać, by później przegrywać podobną różnicą „oczek”. W ciągu roku zanotowała sześć zwycięstw, sześć porażek i dwa remisy, zdobywając przy tym pięć bonusów. Wyniki idealnie podsumowują poczynania częstochowian. Taka sama liczba porażek i triumfów, przy wielu bonusach, pokazuje, jak rozchwiany sezon miał zespół z województwa śląskiego.

Mając 19 punktów, częstochowianie teoretycznie byli blisko play-offów. W tym roku jednak o awans do „czwórki” biło się aż sześć mocnych drużyn. Największym problemem Lwów okazał się ich własny owal. Tor na Arenie Częstochowa zawsze był dla nich sporym atutem, a ściganie tam dostarczało wielu emocji oraz oznaczało walkę do ostatnich metrów. W tym sezonie natomiast stał się on kością niezgody i do końca stanowił wielką zagadkę dla gospodarzy. Spośród sześciu meczów, które się tam odbyły, częstochowianie wygrali zaledwie dwa spotkania.

Moment sezonu

Cały tegoroczny cykl rozgrywkowy jest szczególny. Raz dochodzi do sytuacji dziwnych i zabawnych, innego razu do niebezpiecznych oraz nieprzyjemnych. Rok 2020 zdecydowanie zostanie zapamiętany jako ten wyróżniający się pod wieloma względami.

Dla Włókniarza takim momentem był mecz z gorzowską Stalą. Zarówno wyjazdowe, jak i domowe spotkanie stanowiło bardzo ciekawe doświadczenie dla obu drużyn. To jednak to na częstochowskiej Arenie dostarczyło wielu negatywnych emocji.

Kiedy 21 sierpnia sędzia zawodów, Michał Sasień, przyjechał na obiekt Włókniarza, stan toru był fatalny. Wszystko z powodu wcześniejszych opadów deszczu. Tuż po godzinie 18 podjęto decyzję o odwołaniu meczu. Okazało się bowiem, że owal nie nadaje się do bezpiecznej jazdy. Po analizie próbek nawierzchni stwierdzono, że bez zgody władz rozgrywek włodarze klubu, chcąc poprawić stan toru, postanowili dosypać nowego materiału. Sprawa zakończyła się walkowerem dla gorzowian, nauczką dla Częstochowy i zawieszeniem licencji tamtejszego stadionu. W tym samym dniu, w związku z zaistniałą sytuacją, kilka godzin przed meczem wymówienie złożył ówczesny trener Lwów – Marek Cieślak.

– Od poniedziałku to nie ja przygotowywałem tor, tylko toromistrz i prezes, który chwalił się zresztą ogromem prac w mediach społecznościowych. Ubolewam nad tym, co się stało, bo Włókniarz to mój klub, z którym związany jestem od 16. roku życia. Chce mi się wyć, bo być może teraz znów będę musiał pracować na obczyźnie lub w ogóle rzucić pracę trenera. Wypowiedzenie złożyłem w piątek o 8 rano, bo nie mogłem brać odpowiedzialności za tor, którego nie przygotowywałem. To była przemyślana decyzja, a niektórzy wiedzieli o niej już w czwartek. Boli mnie, że przez Włókniarz byliśmy świadkami antyreklamy żużla – mówił dla „Przeglądu Sportowego” były szkoleniowiec częstochowskiej drużyny.

Pechowy rok

Choć ten sezon zdecydowanie można określić słowem „niespodziewany”, to do Włókniarza bardziej pasowałby przymiotnik „pechowy”. Lwy słabo radziły sobie na własnym torze, który zawsze był ich atutem, zakończyły rywalizację na „najgorszym” miejscu i zostały ukarane walkowerem oraz karą pieniężną w wysokości 200 tysięcy złotych.

Mimo sporych zawirowań częstochowianie mieli duży potencjał, by w tym roku wystąpić w meczach półfinałowych. Całkiem nieźle prezentowali się w pojedynkach wyjazdowych, co bardzo pomogłoby im w decydujących spotkaniach. Ostatecznie Włókniarz przegrał jedynie ze swoim cwaniactwem, a raczej tamtejszych włodarzy, którzy już od dawna zadzierają nosa.

Emilia RATAJCZAK