Był moment, w którym wydawało się, że przygoda Jana Błachowicza w UFC zakończy się niepowodzeniem. Polak w pierwszych trzech pojedynkach poniósł dwie porażki, a po stoczeniu sześciu walk miał bilans 2-4. Nawet jeżeli nie musiało to oznaczać rozwiązania kontraktu, to na pewno nie pozwalało myśleć o przebijaniu się ku szczytom rankingu. Był to jednak dopiero początek historii „Cieszyńskiego Księcia”.
27 września nad ranem polskiego czasu Błachowicz wyszedł do oktagonu, by stoczyć pojedynek o pas mistrza kategorii półciężkiej. Jego rywalem na gali w Abu Zabi był Dominick Reyes. Wydarzenie okazało się wyjątkowe – czy to przez brak kibiców, czy też niecodzienne obostrzenia dla zawodników i ich teamów, którzy mogli przemieszczać się jedynie po wyznaczonej, odizolowanej strefie. Polscy fani zapamiętają jednak głównie to, że cieszynianin pokonał Amerykanina i został pierwszym Polakiem z pasem UFC (pierwszą Polką była Joanna Jędrzejczyk, która zdobyła mistrzostwo w 2015 roku).
Z miłości do walki
Życiorys pierwszego Polaka z pasem to gotowy scenariusz na film. Są w nim zarówno wielkie triumfy, jak i wielkie porażki. Przez całą karierę przy sportach walki trzymało go jednak zamiłowanie do dyscypliny. Pierwsze boje toczył już w podstawówce, kiedy w znajdującym się blisko szkoły parku pojedynkował się z rówieśnikami. Czasami były to także „mecze międzypaństwowe”, gdyż Błachowicz urodził się w znajdującym się na polsko-czeskiej granicy Cieszynie.
To pchnęło go ku bardziej zorganizowanym formom treningu sportów walki. Pierwszym wyborem było judo. Z walk na tatami zrezygnował jednak przez monotonię zajęć, w których uczestniczył. Jak sam wspominał, wtedy ćwiczenie jednego rzutu nie wydawało mu się dość atrakcyjne. Dziś ma całkowicie odmienne podejście. Zgodnie z nim lepiej jest mieć perfekcyjnie dopracowanych kilka technik niż kilkadziesiąt niechlujnie. Trudności w znalezieniu idealnej dyscypliny prowadziły go ku sprawdzeniu innych stylów walki, o całkowicie innych założeniach i wymagających zupełnie innych technik. I tak Błachowicz ma za sobą epizody w karate, aikido, jiu-jitsu, muay thai i boksie. O ile te dwa pierwsze były bardzo krótkie, tak pozostałe pozwalały mu rozwijać umiejętności, które były niezbędne w MMA. Bo gdy pierwszy raz zobaczył pojedynki w klatce, to zrozumiał, że właśnie to jest dyscyplina, którą chce uprawiać. Wtedy w Polsce nikt za bardzo nie wiedział, jak osiągać sukces w tym dziwnym, a przez niektórych uznawanym za barbarzyński, sporcie. Trzeba więc było łączyć treningi różnych sztuk walki i jednego dnia trenować boks, a drugiego jiu-jitsu.
Przed wejściem w świat zawodowego MMA Błachowicz osiągał sukcesy w innych dyscyplinach. Wywalczył pierwsze miejsca w mistrzostwach Polski, Pucharze i Lidze brazylijskiego jiu-jitsu. Największe dokonania miał jednak w muay thai. Poza triumfami na krajowym podwórku udało mu się najpierw zająć w 2007 roku 3. miejsce w Mistrzostwach Świata, by rok później zwyciężyć w tej imprezie. Już sam fakt stawienia się na zawodach odbywających się w Bangkoku i Busan świadczy o wielkiej determinacji. Cieszynianin musiał dopłacać do startów w tajskim boksie, dlatego też do swojego planu dnia, poza treningami i szkołą, zmuszony był dołożyć pracę. Pracował w hurtowni, a w weekendy trudził się zajęciem niezwykle powszechnym wśród wielu zawodników sztuk walki, czyli stał na bramce w klubach.
Kariera jak rollercoaster
Przejście do MMA było naturalnym krokiem dla zawodnika, którego marzeniem były walki w UFC. Swój debiut Błachowicz zaliczył jeszcze przed zdobyciem tytułu w tajskim boksie, od razu zaznając goryczy porażki. W Poznaniu lepszy od niego okazał się Marcin Krysztofiak. Ważniejsze były jednak trzy kolejne triumfy, które dały „Cieszyńskiemu Księciu” kontrakt z KSW. I choć pierwszy pojedynek na pełnoprawnej gali organizowanej pod tym szyldem był drugą klęską w rekordzie, to później przyszło pasmo sukcesów trwające od maja 2008 do marca 2011.
Trzeba jednak nadmienić, że w tym czasie 37-latek był zmuszony do półtorarocznego rozbratu z ringiem. W 2009 roku w USA w czasie treningów z Tomaszem Drwalem zawodnik z Cieszyna doznał poważnej kontuzji kolana, która wymagała operacji więzadeł krzyżowych. Powrót okazał się spektakularny – zwycięstwo w turnieju KSW w wadze półciężkiej dało mu prawo walki o pas z Kameruńczykiem Sokoudjou, mającym przeszłość w największych federacjach na świecie. W ich pierwszym pojedynku Polak poniósł trzecią porażkę w karierze. Rywal tak skutecznie atakował nogę Błachowicza, że ten nie był w stanie wyjść do trzeciej rundy. Jak wspominał, nie chodziło o ból, lecz o to, że nie mógł na tej nodze stanąć. Zaledwie dwie walki później zrewanżował się jednak zawodnikowi z Afryki, zdobywając pas KSW. Tego tytułu nie oddał już do końca swojej przygody z polską federacją. W 2014 roku, z bilansem 17-3, zdecydował się wyruszyć na podbój UFC.
W pierwszej walce odnotował szybkie zwycięstwo, jednak później przyszły dwie porażki, które postawiły dalszą karierę Polaka w amerykańskiej organizacji pod znakiem zapytania. I choć w czwartym pojedynku udało się pokonać na punkty Igora Pokrajaca, to kolejne dwa starcia były zmaganiami, po których sędzia podnosił w górę rękę rywala Błachowicza. Jak mówi dzisiaj, zawsze wierzył, że będzie najlepszy na świecie, a przejścia do UFC nigdy nie żałował. Wtedy jednak można było mieć wątpliwości, czy cieszynianin nie tyle dostanie szansę walki o pas, co będzie w stanie na dłużej zadomowić się za oceanem.
Mistrz w każdym aspekcie
Bardzo możliwe, że bez tych porażek, Błachowicz nigdy nie zdobyłby pasa. Jak sam podkreśla, po przegranych walkach miał wiele przemyśleń i zdecydował się „wrócić do korzeni”. Rozumiał przez to powrót do poprzedniego sztabu, a także rezygnację ze współpracy z dietetykiem, który nie umiał ułożyć odpowiedniej dla niego diety. Z każdego niepowodzenia wyciągał wnioski.
Potwierdzają to triumfy w starciach rewanżowych. Błachowicz stał się zawodnikiem nie tylko efektywnym, ale i efektownym, regularnie zbierając najróżniejsze bonusy, czy to za poddanie, walkę, czy występ wieczoru. Od października 2017 poniósł tylko jedną porażkę, z Thiago Santosem, z którym obecnie Polak sparuje i chętnie po raz drugi skrzyżuje rękawice w oktagonie. Z bilansem 7-1 w ostatnich 3 latach Polak musiał dostać szansę walki o pas. Pojedynek z Reyesem, jak opowiadał w magazynie Ring TVP Sport, przebiegł dokładnie tak, jak sobie to zwizualizował, a jego narożnik świetnie rozpracował rywala. Gdy złamał mu nos, wiedział, że tego starcia już nie przegra.
O tym, jak popularną postacią nad Wisłą jest Błachowicz, świadczy gorące powitanie na Okęciu zgotowane mu przez kibiców. Bez wątpienia Polak ma w ręce argumenty, by domagać się obrony pasa u siebie, oczywiście o ile będzie to możliwe ze względów bezpieczeństwa. Pierwszą walkę jako mistrz chce stoczyć najwcześniej w marcu przyszłego roku. Teraz przed koronowanym „Cieszyńskim Księciem” inne wyzwanie – wkrótce na świat przyjdzie jego potomek i to na nim swoją uwagę skupi Błachowicz. Choć jak sam przyznaje, długo w domu nie wytrzyma i zapewne wkrótce wróci na salę treningową.
Rafał WANDZIOCH