Wydarzenia na arenie politycznej Polski nie przestają zaskakiwać. To mieszanka kina grozy, absurdu i komedii, lecz złożona z rzeczywistych wydarzeń. Wszystko to okraszone najnowszym dodatkiem ze strony rządzących – powołaniem stanowiska „ministra ds. światopoglądu”. Brzmi niedorzecznie? To nadchodząca rzeczywistość.
Niosąca liczne zmiany rekonstrukcja rządu premiera Mateusza Morawieckiego nie obyła się bez niespodzianek. Rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość przyznała resorty oraz stanowiska bez teki ugrupowaniom politycznym Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry. Partia Ministra Sprawiedliwości prawdopodobnie zadecydowała już, jakie będą zadania ich przedstawiciela, który w kancelarii premiera znajdzie się bez teki. Powołany zostanie tzw. minister ds. światopoglądu.
Co będzie należało do zakresu obowiązków nowego ministra? Nieoficjalnie mówi się o „prawach obywatelskich i tożsamości europejskiej”, jednak tuż po tym stwierdzeniu pojawia się „dawanie odporu lewackiej agendzie”. To próba przemycenia pod pozorem dobrych pobudek działań, które jeszcze bardziej ugodzą w prawa człowieka. W domyśle mogą się tu także znaleźć słowa klucze, takie jak LGBT, gender czy feminizm, przy których określenie „odpór” należałoby raczej zamienić na „całkowite zwalczanie”. Tym wcale niesubtelnym, ale też subtelności niewymagającym, ruchem, polska prawica mobilizuje się przeciwko wszystkiemu, co nie jest zgodne z jej wizją państwa.
Przed zaprzysiężeniem mówiono o dwóch kandydatach na to stanowisko. Pierwszym z nich był obecny szef resortu środowiska, Michał Woś. Wskazywano również Michała Wójcika, który ostatecznie wszedł w skład zrekonstruowanej Rady Ministrów. Obydwaj politycy wpisują się w narrację rządzącego stronnictwa w sprawie tęczowej społeczności, co nie pozostawia wątpliwości wobec kierunku, w jakim przyszły „minister światopoglądu” może podążyć.
Chociaż „ministerstwo światopoglądu” nie powstanie (na razie), samo stanowisko już budzi niepokój. Przykładów dostarcza literatura: Ministerstwo Prawdy, Ministerstwo Pokoju, czy nawet Miłości oraz Obfitości to nazwy, które po raz pierwszy pojawiły się w powieści „Rok 1984” George’a Orwella już w 1949. Ponad pół wieku później demokratyczne państwo, będące częścią Unii Europejskiej, planuje wprowadzić do rządu stanowisko, którego nazwa sugeruje ingerencję w zespół prywatnych poglądów jednostki na świat i życie. Bez zbędnego dramatyzmu, brzmi to co najmniej niepokojąco. Jaki będzie kolejny krok?
Między rzeczywistością, a dziełem Orwella, można dostrzec coraz więcej paralelizmów. Ostatnie działania policji przypominają Policję Myśli, która na kartach powieści sprawowała terror w imieniu partii. Minione miesiące protestów pokazały, że również w Polsce można spodziewać się brutalności ze strony służb mundurowych oraz absurdalności ich działań. Sierpniowa „łapanka” na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie była jednym z wielu tego dowodów. Tamtego dnia 48 osób trafiło na różne komisariaty, wśród nich osoby niezwiązane z protestem. Stało się tak nie tyle z powodu propagandy, co polityki prowadzonej przez rządzącą partię wobec aktualnego „wroga” Polski. Tylko, choć ta wrogość jest dziełem kłamstwa, miejsce nieistniejącego Goldsteina (bohatera stworzonego przez Orwella) zajmują dzisiaj realne, znienawidzone i obrzydzone mniejszości.
Wraz z rekonstrukcją rządu postawiono wiele znaków zapytania. Tak w przypadku nowego ministra edukacji, jak i możliwego „ministra ds. światopoglądu”. Niezależnie od powstania tego stanowiska, na celowniku ponownie pojawią się podstawowe prawa człowieka, które od dłuższego czasu są najwyższą stawką w tej nierównej walce między partią a zwykłymi ludźmi.
Robert PŁACHTA