Pierwsza debata kandydatów na stanowisko Prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki dała nam dobry obraz nie tylko ich samych, ale i ogólnego stanu dyskursu publicznego. W tle tego boju piętrzą się problemy, które powinniśmy szybko rozwiązać, jeśli marzy nam się zdrowa, zachodnia demokracja.
Obaj kandydaci zaprezentowali się przyzwoicie, choć w widocznie odmiennych konwencjach. Joe Biden nie stronił od bezpośrednich (może nieco patetycznych) zwrotów i apeli do wyborców, usiłując trzymać się merytorycznej krytyki polityki Trumpa za jego pierwszej kadencji.
„Usiłując”, bo ewidentną strategią Donalda Trumpa było uniemożliwienie tego rodzaju dyskusji. Docinki personalne i wchodzenie w słowo miały na celu wytrącenie konkurenta z równowagi i jego toku myślenia – zresztą bardzo skutecznie. Joe Biden miewa widoczne problemy z formułowaniem wypowiedzi i utrzymaniem koncentracji. Nic więc dziwnego, że obecny prezydent tę słabość wykorzystuje.
Która strategia okaże się skuteczniejsza? Cóż, Donald Trump już raz został prezydentem. Joe Biden to jednak nie Hillary Clinton – przewyższa ją charyzmą, a w kwestiach gospodarczych i społecznych bliżej mu do przeciętnego Amerykanina niż większości Partii Demokratycznej, która ostatnimi laty mocno odbiła w lewą stronę. W samej zresztą debacie zaadoptował pewne elementy retoryki Republikanów czy samego Donalda Trumpa. Zapowiedział stymulowanie popytu wewnętrznego poprzez ekonomiczny protekcjonizm. Jest to pomysł rodem z lat 30. ubiegłego wieku. Wbrew Demokratom nie postulował rozbrajania policji czy ucinania jej funduszy, które są ważną częścią retoryki tej partii wobec narodowego kryzysu zapoczątkowanego przez protesty Black Lives Matter.
To właśnie jest chyba największa retoryczna przewaga Prezydenta Trumpa: nie jest zmuszony do balansowania opinii na żaden temat. Pomimo kadencji na plecach, nie czuje się zobowiązany do tłumaczenia czy bronienia swoich decyzji. Wciąż aktywnie atakuje polityczny mainstream i wydaje się być człowiekiem z zewnątrz. Tego komfortu nie ma Joe Biden, zawodowy polityk od 47 lat, który musi utrzymać swoją demokratyczną lewicowość i zarazem podobać się centrowym Amerykanom, których ta lewicowość nie porywa (jak dowodzą sondażowe wyniki Berniego Sandersa oraz porażka Hillary Clinton sprzed 4 lat).
Czy w tę grę można wygrać?
Ciężko nie odnieść jednak wrażenia, że wybory już zostały rozstrzygnięte, a przegranym okazał się naród amerykański. Jak doszło do sytuacji, w której spośród 330 milionów mieszkańców tego kraju o najważniejszy urząd ubiegają się oderwany od rzeczywistości miliarder-celebryta i równie oderwany od rzeczywistości, karierowy polityk z widocznymi objawami demencji? Amerykański wyborca musi chyba zadać sobie pytanie, jak poważnie traktują go obie największe partie, skoro w ogóle doszło do takiej sytuacji? Nic dziwnego, że mimo spychania na margines przez media głównego nurtu, wysokim wynikiem sondażowym cieszy się kandydatka Partii Libertariańskiej.
Rzeczone media mają zresztą znacznie więcej za uszami, jeśli chodzi o przykładanie się do niskiego poziomu dyskursu. Jakiś czas temu w przestrzeni publicznej pojawiła się sugestia, że jedną z debat powinien moderować Joe Rogan, prowadzący największego dziś podcastu na YouTube. Pomysł ten może się wydawać osobliwy i z pewnością byłoby to złamanie gravitas sytuacji (chociaż czy większe niż obecność Donalda Trumpa?), nie jest on jednak pozbawiony sensu. Bardzo cennym elementem Joe Rogan Experience, jak i wielu innych podcastów, jest natychmiastowe weryfikowanie informacji. Każde źródło, cytat czy nagranie, są natychmiast znajdowane i przywoływane. Pozwala to uniknąć sytuacji, w których rozmówcy płonnie przerzucają się sprzecznymi informacjami, a takich nie brakuje w dużych mediach i nie brakowało w debacie Trump-Biden. Jest to dość cyniczne zachowanie ze strony mediów tradycyjnych, które tak często winą za dezinformację obarczają internet, samemu nie oferując wartościowej alternatywy.
Do tego wielcy pośrednicy rzędu Google faworyzują mainstreamowe źródła informacji. Dlatego niezależnie od popularności czy oceny jakości materiału, informacje produkowane przez CNN, MSNBC, Fox News etc. wyświetlane są ponad bardziej zniuansowanymi i często dogłębniejszymi oraz rzetelniejszymi materiałami niezależnych dziennikarzy i komentatorów takich jak Tim Pool czy David Pakman.
Sytuacja jest tym poważniejsza, że obaj kandydaci wyrazili w czasie debaty opinie kontrowersyjne i potencjalnie sprzeczne z konstytucyjnym porządkiem w USA. Joe Biden nie odpowiedział na pytanie o zasadność sugerowanego przez niego powołania dodatkowego sędziego do Sądu Najwyższego w przypadku (zupełnie uprawnionego) powołania jednego przez Donalda Trumpa przed wyborami. Aktualny prezydent natomiast już teraz podważa wynik i praworządność nadchodzących wyborów w związku z dużym odsetkiem zdalnego oddawaniu głosów (piszemy o tym na stronie 2). Są to poważne problemy, w sprawie których należy polityków przyciskać, a zamiast tego widzowie debat słuchają jak przerzucają się oni oskarżeniami o zbyt częste granie w golfa czy skończenie uniwersytetu bez wyróżnień.
Ponad pół wieku byłaś nam, telewizjo, najważniejszym informatorem. Dziękujemy ci za to i zmieniamy kanał.
Filip KACZMAREK