Żyjemy w czasach, w których wyjście do kina okazuje się być czynem zabronionym i niemożliwym. To cios nie tylko dla ubożejących kin studyjnych, ale i też dla organizatorów festiwali filmowych, a nawet właścicieli wielkich multipleksów. Nowa rzeczywistość wymaga jednak nowych rozwiązań. Stali bywalcy Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty we Wrocławiu, jak i widzowie, którzy nigdy nie mieli okazji znaleźć się na festiwalu osobiście, otrzymali niepowtarzalną szansę doświadczyć kina w domowym zaciszu.
W dniach od 5 do 15 listopada odbyła się wyjątkowa, 20. edycja MFF Nowe Horyzonty w połączonej odsłonie z 11. American Film Festival. Wydarzenie przybrało charakter hybrydowy – widzowie mieli możliwość obejrzeć pojedyncze seanse we wrocławskim kinie, jak i znaczącą większość filmów online w całej Polsce. Szeroka oferta, bo ponad 170 arcydzieł oraz prawie dwa tygodnie codziennego święta kinematografii uczyniły z festiwalu wydarzenie obowiązkowe dla wszystkich miłośników kina europejskiego oraz amerykańskiego.
Zachwyty edycji
Festiwalowe hity okazały się różnogatunkową mieszanką wybuchową, których tematyka i charakter oscylowały między emocjonalnymi skrajnościami. Niekiedy śmiech przemieniał się w smutny szloch, a początkowy brak zaangażowania ze strony widza – w szaleńczą pasję filmową. Wśród barwnych premier pojawił się „Ludzki głos” Pedro Almodóvara, krótkometrażowe dzieło z genialną Tildą Swinton w roli głównej. Tornado wewnętrznych rozterek bohaterki w połączeniu z ekscentrycznym postmodernizmem scenografii wnętrz czyni z filmu Almodóvara cenny unikat. Stworzony podczas hiszpańskiej pandemii one-woman show (oraz pies towarzyszący Tildzie na ekranie) zmyślnie przenosi teatr na kinowy ekran i robi to z niewysiloną lekkością.
Śmiech przez łzy
Między dramatem a komedią znajduje się również roztańczone „Na rauszu” w reż. Thomasa Vinterberga. Duńska historia czworga przyjaciół oddająca się pomysłowemu eksperymentowi jest na tyle uniwersalna, iż nie odejmując jej czaru mogłaby wydarzyć się zarówno w polskich, jak i amerykańskich realiach. Bohaterami są nauczyciele pracujący w miejscowej szkole, których życie, naznaczone rutyną i nudą, dalekie jest od sielanki. Chcąc sprawdzić niejako pozbawione kontekstu słowa słynnego filozofa, postanawiają codziennie przyjmować niewielką dawkę alkoholu, by przetestować, jak wpływa to na ich otoczenie społeczne oraz życie zawodowe. Duński kandydat do Oscara elektryzuje również ścieżką dźwiękową, w szczególności utworem „What a life” w wykonaniu Scarlet Pleasure, do którego z pasją tańczy Mads Mikkelsen.
Z kolei AFF w sekcji Spectrum – fabularnych filmów niezależnych -zaproponował widzom nieoczywistą gorzką komedię „Shiva baby”, która biła rekordy popularności podczas festiwalu. Tłem filmowej tragikomedii jest żydowskie święto żałobne sziwa, podczas którego dochodzi do serii niezręcznych zdarzeń – jak to na rodzinnych zjazdach bywa. Z główną bohaterką Danielle ćwiczymy wymuszony śmiech i przeżywamy upokarzające spotkania z ciotkami, a wszystko to z paranoiczną myślą o ucieczce ze stypy.
Arcydzieła Berlinale i Wenecji
Wstrząsającym doświadczeniem kinowym bez wątpienia jest „Aida” w reż. Jasmili Žbanić przybliżająca dramatyczne wydarzenia masakry w Srebrenicy z 1995 roku. Historię poznajemy z perspektywy tytułowej Aidy – tłumaczki pracującej dla ONZ usiłującej za wszelką cenę uratować swojego męża i synów przed widmem ludobójstwa.
To ładunek emocjonalny gra w filmie główną rolę, a strach i bezradność odczuwane przez mieszkańców miasta wprost przechodzą z ekranu na odczucia widzów. Kontekst historyczny stanowi tutaj jedynie szkic, bowiem to od odbiorcy oczekuje się podstawowej znajomości wydarzeń sprzed 25 lat. Temat bezsprzecznie ważny, lecz współcześnie niedostatecznie głośny, dzięki wzruszającej kreacji Jasny Duričić obudził dawne refleksje na temat wydarzenia uznawanego za największe ludobójstwo Europy od czasów drugiej wojny światowej.
W teatrze złudzeń
Dla wytrwałych wielbicieli traktatów moralnych „Malmkrog” w reż. Cristi Puiu przybierze charakter teatralnego spektaklu. Ponad trzygodzinna dysputa pięciorga intelektualistów u schyłku XIX wieku odsłania odbiorcom ludzką naiwność i nieugiętość w prowadzeniu sporów erystycznych. Puiu, jako czołowy reprezentant rumuńskiej Nowej Fali, serwuje widzom filozoficzne kino autorskie, w którym prócz wątków historycznych, przemyca również nawiązania do współczesności i problemów, z którymi aktualnie boryka się świat.
Równie rozległym dziełem, lecz o znacznie większej dawce intensywności, jest „Berlin Alexanderplatz” w reż. Burhan Qurbani, oparty na kultowej powieści Alfreda Döblina. Genialną sylwetkę paranoicznego Reinholda – czarnego charakteru o autodestrukcyjnych skłonnościach – genialnie oddał Albrecht Schuch. W opowieści zło nieustannie zmaga się ze bezprawiem i niemoralnością, bowiem dobro nigdy nie przejawia się tu w swojej najczystszej postaci.
Seanse do nadrobienia
Na uwagę zdecydowanie zasługują również: „Tesla” w reż. X Michael Almereyda z Ethanem Hawkiem w roli serbskiego geniusza, a zwłaszcza scena, w której Tesla wyśpiewuje kultowy utwór „Everybody wants to rule the world”; kameralny i wzruszający laureat festiwalu – „Metamorfoza ptaków” Catariny Vasconcelos oraz romantyczne i poruszajace queer cinema w reżyserii Mony Fastvold pt.: „Świat nadejdzie jutro”.
Tegoroczna edycja swoim unikalnym charakterem oraz programem przyciągnęła ponad 122 500 widzów i widzek przed ekrany własnych komputerów. Mimo licznych wygód, doświadczanie festiwalu w domu nie dorównuje w pełni niepowtarzalnej atmosferze seansów we wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty. Dlatego bądźcie czujni i czekajcie, aż wrota kin ponownie zostaną otwarte, a na ekranie pojawią się hity z AFF oraz MFF.
Daria SIENKIEWICZ